czwartek, 18 września 2014

Memento

Jeżeli porcelana to wyłącznie taka
Której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu,
Jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby
Nie było przykro podnieść się i odejść;
Jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce,
Jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci,
Jeżeli plany, to takie, by można o nich zapomnieć
gdy nadejdzie czas następnej przeprowadzki
na inną ulicę, kontynent, etap dziejowy
lub świat

Kto ci powiedział, że wolno się przyzwyczajać?
Kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?
Czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy
w świecie
czuł się jak u siebie w domu?


S. Barańczak

czwartek, 3 kwietnia 2014

Nowy blog

Pisanie bloga wciąga i uzależnia.


Zapraszam.

piątek, 28 marca 2014

Co dalej z blogiem?

Zakończyła się moskiewska przygoda.
Polubiłam pisanie bloga. Wiem, że mam grono wiernych czytelników i bardzo Wam dziękuję za wsparcie.
Ile Was było? Wpiszcie mi "pa-pa" w komentarzu, coby moja miłość własna rozkwitła i coby mnie mile połechtać :D

Przede mną kolejna wolta życiowa i zawodowa. Czy będę o niej pisać? Młoda robi się coraz starsza i pewnie zażąda prywatności. Dojazdy do pracy będą mi pochłaniały codziennie mnóstwo czasu. Rodzina będzie chciała domowych obiadów i ciasta (hehe, niedoczekanie). Będę odwiedzać przyjaciół i krewnych. Będę leczyć to, co zepsuło się w Moskwie - i fizycznie, i duchowo. 

Może będę pisać. Chciałabym - już kiedyś o tym wspomniałam - poznać Warszawę tak, jak zaczęłam poznawać Moskwę - dogłębnie, od podszewki. Chciałabym móc przejść ulicą i opowiedzieć coś o każdym mijanym budynku - dziś potrafię tak tylko o Krakowskim Przedmieściu. Chciałabym udowodnić, że można być słoikiem i zakochać się w Warszawie.

Zaglądajcie tu czasami. Jak tylko ogarnę nową rzeczywistość - zaproszę Was na nowy blog.

czwartek, 27 marca 2014

Czy było warto?

Pięć lat temu rzuciłam się w przygodę. Zostawiłam spokojną i bezpieczną - choć bardzo wymagającą - pracę w szkole, zostawiłam wypracowywaną przez lata pozycję tłumacza, zostawiłam (to nie tak miało być, ale tak wyszło) w kraju męża, zostawiłam praktycznie całą rodzinę, wzięłam pod pachę czterolatkę, spakowałam podstawowy dobytek i wyjechałam "na dziki wschód". Budząc przerażenie znacznej części przyjaciół i znajomych Królika, czyli moich.

Przygoda - zgodnie z planem, ale też jak wszystko w życiu - skończyła się. Jestem dziś zupełnie inną osobą - zawodowo i wewnętrznie. Znam swoje możliwości i swoje ograniczenia o wiele lepiej, niż kiedykolwiek przedtem. Wiem, że potrafię osiągnąć bardzo dużo. Wiem, że czasami muszę powiedzieć sobie "stop". Mam mocną pozycję zawodową i nieocenione doświadczenia. Mam pewność siebie, której brakowało mi przez lata, znam swoją wartość.

Widziałam kawał Rosji - więcej, niż wielu znanych mi Rosjan. Na mapce poniżej jest ponad 50 znaczków - część z tych miejscowości odwiedziłam służbowo, bardzo wiele - prywatnie. Widziałam tajgę i tundrę. Zwiedziłam Rosję - jak w rosyjskim hymnie - от южных морей до полярного края - od mórz południowych do krain polarnych, od Kaliningradu do Władywostoku. Przemierzyłam wiele tysięcy kilometrów. Kiedy nie mogłam mierzyć wszerz - kopałam wgłąb, w warstwy kulturowe i historyczne. Moskwę też znam lepiej od wielu znanych mi Moskwian. 

Zachłystnęłam się rosyjską kulturą - muzea, teatry, wystawy, cyrki - nurzałam się w tym wszystkim z dziką radością.

Nie udało mi się tylko z ludźmi - nie nawiązałam głębokich relacji z miejscowymi, a kiedy już myślałam, że udało mi się zaprzyjaźnić - okazało się, że to oszust. Bywa. Pewnie to koszt tego, że byłam ekspatką z innego świata, a nie "zwykłym śmiertelnikiem".

Każda przygoda ma swoją cenę. Ta również. Na pewno sporą cenę zapłaciła moja córka - przeprowadzka, zwłaszcza do Polski, kosztowała ją bardzo wiele. Zyskała dwujęzyczność i możliwości rozwoju, które w Polsce nie przyszłyby mi do głowy. Ja wśród setek dobrych doświadczeń doznałam także doświadczeń traumatycznych, w najdosłowniejszym tego słowa znaczeniu. Godziny w samolotach i przeskakiwanie stref czasowych co najmiej raz w miesiącu nie mieszczą się też w pojęciu "zdrowy tryb życia", a praca na maksymalnych obrotach szybko wypala. Czeka mnie też żmudny proces docierania się na nowo i odbudowywania związku, o który trudno było dbać na odległość.

Było fajnie. Niski Tobie połon, Moskwo. Dziękuję za wszystkie dni, które dane mi było tu spędzić.
Ale cieszę się, że wracam. 


poniedziałek, 17 marca 2014

Pakowanie - skutki uboczne

Nie ma to jak spakować grzecznie ostatnią szufladę - czyli apteczkę, ładnie ją zakleić kilkoma warstwami taśmy i zabrać się za pakowanie upominków na pożegnanie.
Nie ma to jak podczas tego pakowania zajechać sobie czymś ostrym w palec i powalać posoką dwa kartonowe puzderka, a następnie, naiwnie wierząc, że ranka się była zamknęła, zostawić krwawy ślad na metrze ozdobnego papieru.
Dobrze, że dzięcię grało było w piłkę, nie słyszało, jak matka mięsem rzucała, dobierając się do wody utlenionej i plasterka. Po cholerę pakowałam wodę utlenioną i plasterki, przecież to grosze kosztuje i na każdym rogu można kupić w dowolnym kraju!
Potem trzeba było kombinować jak koń pod górę, żeby nie szukać na gwałt nowych pudełeczek i wstążeczek. 

Pamiętajcie: apteczkę pakuje się na końcu. Bo ona jest złośliwa, paskuda jedna!

Ale mam wrażenie, że widzę gdzieś koniec tego pakowania. Z całą pewnością kończą mi się kartony, no i różne przydatne rzeczy wciąż pożyczam od sąsiadów. Chcecie wpaść na winko i ciasto? Ekstra. To pożyczcie mikser i przychodźcie z własnym korkociągiem...

niedziela, 16 marca 2014

Dożyć do poniedziałku

W ramach likwidowania analfabetyzmu obejrzałam sobie film "Dożyć do poniedziałku", z 1968 roku, z Tichonowym w roli głównej (grał Schtirlitza w "17 mgnieniach wiosny" i Bołkońskiego w "Wojnie i pokoju"). Rzecz o szkole i relacjach w szkolnej społeczności.
Byłam uczennicą, byłam nauczycielką.
Mam wrażenie, że w moich szkołach nikt się nie przejmował, hmmm, wychowaniem. Tym, że nauczyciel "sieje ziarno dobre, czyste, wzniosłe", i tym bardziej, że czasem wyrasta "perz z łopianem". I tym, że jeśli nie masz siły czy ochoty codziennie udowadniać gówniarzerii, że nie jesteś durniem - i udowadniać skutecznie, a oponenci mają wszak zawsze mocne argumenty przeciw, boś stary i na niczym się nie znasz - to twoje miejsce nie jest w szkole. Nikogo nie obchodzi niejednoznaczność ocen moralnych i postaw. Zakuć, zdać, zapomnieć - to maksyma nie tylko młodzieży, ale i belfrów. 
Ale i młodzież jest inna. Dziewczyny chyba nie dają już w mordę, nikt już chyba nie wyjdzie z klasy, kiedy uzna, że został obrażony, a jeśli wyjdzie - to nikt nie pójdzie w jego ślady w ramach solidarności. Czy istnieje w ogóle solidarność? I tak było już za moich wczesnoszkolnych czasów.

A Pani mojego dziecka w rosyjskiej szkole wychowaniem się przejmuje. I indywidualnym, i grupy. Obchodzą ją relacje klasowe i obchodzi ją, co myśli sobie każde z dzieci. Czy w Polsce trafi na taką panią?

piątek, 14 marca 2014

Rzut na taśmę - Fomenko

Szczerze?
Nie chce mi się już nigdzie chodzić i niczego nowego odkrywać. Chcę, żeby się to jak najszybciej skończyło. Dziś jestem ostatni dzień w biurze (czeka mnie jeszcze wyjazd służbowy), Młoda nie chce już chodzić do szkoły - i chyba zrobię jej kilka dni wolnego.
Ale jeszcze byłam w teatrze. Takim, do którego wcześniej nie udało mi się zajrzeć - Mastierskaja (Pracownia) Piotra Fomenko. Było mi kompletnie już wszystko jedno, na jaki spektakl idę i jakie recenzje to przedstawienie ma, chciałam zobaczyć teatr.

fomenko.theatre.ru
Fajny jest. Już sam budynek jest fajny, stoi niemalże w rzece, vis a vis Moscow City Center, tuż przy Kutuzowskim. Nowoczesny i bardzo funkcjonalny - przynajmniej dla widza. W foyer była ciekawa wystawa czasowa miejskiej rzeźby - o niej napiszę osobno, fascynująca metalowa poezja. Dodatkowa scena i widownia wprost w foyer, przed wejściem do sali kameralnej. Duża sala klasyczna, i spektakl też dość klasyczny - "Wiariatka z Chaillot" Giraudoux.

Trudno było powiedzieć, o czym to było - o wojnie biednych i bogatych? O wariatkach, którym udało się pokonać biznes? Ale było bardzo przyjemne, nostalgiczne, sympatyczne, dużo było ciekawych efektów, aktorzy - jak piszą w recenzjach - grali, że grają (w końcu groteska, to musi być przerysowana), ale... podobało mi się.

Bardzo przyjazny teatr.


czwartek, 13 marca 2014

Wielka kupa

Mamy jeszcze kuuuuuupę czasu, myślałam sobie całkiem niedawno, zdając sobie sprawę z daty wyjazdu i konieczności wykorzystania należnego mi urlopu wypoczynkowego.
Kuuuuuupę czasu, wmawiałam sobie, leniwie rozkładając się na kanapie z książką i herbatką.

Aha.
Wielką kupę.

Muszę kupić komin do samowaru, kilka książek, podkoszulki wojskowe, kwiaty na pożegnanie nauczycieli Młodej, ciastka na pożegnanie sąsiadów i znajomych, spotkać się z nauczycielami, sąsiadami i znajomymi i... i spakować się, oczywiście.
A czasu zrobiło się dziwnie mało.

środa, 12 marca 2014

O, kurczę!

O, kurczę!
Muszę spakować łyżwy!

Odchamianie i rozruszanie

Jeden z ostatnich weekendów (i na dodatek długi!) należało spożytkować maksymalnie, i nie warto go było tracić na kłótnie o to, czy ubrania do walizki należy składać w kostkę, czy zwijać w rulonik.
Młoda odwiedziła Nową Trietiakowkę w ramach MyWalk.ru (i dowiedziała się, co to jest instalacja, a także prowadziła dyskusję na temat tego, co jest, a co nie jest sztuką, a także o celu sztuki w ogóle), a potem grzech było nie skorzystać z okazji i nie udać się na łyżwy do parku Gorkiego.
Mimo, iż temperatury wcale nie są strasznie wysokie, a tafla jest sztuczna, to miejscami alejki pokryte były kałużami. Mąż i ojciec, który stawia pierwsze kroki na łyżwach, marudził straszliwie, że wypożyczone buty ciężko się zakłada i ciężko się sznuruje, że po całym sezonie są lekko zużyte, i w ogóle był głęboko nieszczęśliwy, ale został zaciągnięty (dosłownie, za ręce po lodzie) do herbaciarni, która mu się spodobała i kolejne kółeczka robił już w lepszym nastroju.

A w ogóle to bardzo fajnie się jeździ wiosną na łyżwach. Ciepło jest i radośnie.

wtorek, 11 marca 2014

Czytanie ze zrozumieniem

W kolumnie obok wisi ogłoszenie - już nieaktualne, bo panią idealną znalazłam (anons wisi też w bardziej poczytnym, niż mój blog, miejscu), ale jaka jest treść, każdy widzi. Gdyby ktoś z moich czytelników nie znał rosyjskiego: szukałam nauczycielki rosyjskiego, rodzimej użytkowniczki języka, z kierunkowym wykształceniem i doświadczeniem zawodowym zdobytym w Rosji - ma uczyć rosyjskiego jako ojczystego.

Dostałam dużo odpowiedzi, mniej lub bardziej odpowiadających moim potrzebom, ale najbardziej uderzyła mnie ta - w wolnym tłumaczeniu:

"Dzień dobry, mogę wytłómaczyć matematykę po rosyjsku. Wyższe wykształcenie techniczne, mężczyzna, 47 lat".

Zrobić błąd ortograficzny w odpowiedzi na ogłoszenie o nauczyciela języka - trzeba umieć. Abstrahując od umiejętności czytania ze zrozumieniem.

poniedziałek, 10 marca 2014

Kto ma uszy, niechaj słucha o tym, co sobie obciął ucho

Bardzo szeroko jest reklamowana i sporym powodzeniem się cieszy multimedialna wystawa "Van Gogh - żywe obrazy". 
Zaczyna się od klymatów, czyli loftowego ArtPlay'a, przez który trzeba przejść, żeby się dostać do, hmm, rodzaju loftowego biurowca z loftowymi sklepami wnętrzarskimi. Sprzedają tam farby strukturalne, tapety o niezwykłych fakturach, klepkę ciętą pod kątem iluś tam stopni i takie tam, w biurach ze szklanymi schodami wiodącymi na antresole - można wszystko dokładnie obejrzeć, stojąc około pół godziny w kolejce na wystawę.
Po pozbyciu się płaszczy i nabyciu za dość nieprzyzwoitą cenę biletów można zacząć przemieszczać się wąskim korytarzykiem z niewielkimi reprodukcjami najsłynniejszych płócien malarza i poczytać, co za chwilę będziemy oglądać.
A potem trafia się do ciemnej sali, w której jest dużo ludzi i dużo płaszczyzn. A na tych płaszczyznach są wyświetlane obrazy van Gogha, uzupełnione o ciekawie zrobione animacje (np. ptaki sobie wylatują, albo pusty pokój zapełnia się meblami) i doskonale dobraną muzykę. Jeden obraz zajmuje wszystkie powierzchnie (łącznie z podłogą) w dwóch salach, z tym, że niekoniecznie to samo widać na każdym ekranie - gdzieś będzie np. widać cały portret, a gdzieś tylko nos. 


Jak orzekła moja rodzina, najfajnieszy w tym wszystkim był bufet i sklep z pamiątkami. Na pięterku. Klimatyczny.
W sumie rzecz wielce ciekawa, acz niewarta takiej kolejki i 500 rubli od pyska.
Młoda jest w jakimś wyjątkowo zgodnym humorze, albo chce pochłonąć jak najwięcej wrażeń, albowiem ponieważ zażyczyła sobie plakatu z "Nocą gwiaździstą" i uznała, że w sumie jej się podobało.



P.S. Pakowanie się nadal w lesie, choć jakiś postęp widać. Nie jest to jednak przyjemne zajęcie.

wtorek, 4 marca 2014

Pakuję się...

Ponieważ transport z moimi rzeczami wyrusza do Warszawy wcześniej, niż ja sama, zaczynam się pakować.
Idzie mi jak po grudzie, mimo cudownych wynalzaków pożyczonych od sąsiadów, takich jak worki próżniowe, i pomocy dzieci sąsiadów w rozkręcaniu szafek z IKEI.
Pakowanie się jest trudne.
Połowa zawartości półek i szuflad ląduje w koszu.
Druga połowa w kartonie, z pulsującą z tyłu głowy myślą: a gdzie ja to W WARSZAWIE umieszczę???

Najbardziej bolesna jest myśl, że będę musiała zrobić generalne porządki - czyli coś, czego nie znoszę - z opróżnianiem wszystkich szaf, żeby na nowo dokonać optymalnej konfiguracji przestrzeni w niewielkim stołecznym mieszkanku. I że właściwie nie mam na to czasu, bo muszę porządnie odpocząć psychicznie i fizycznie po przeprowadzce, zanim podejmę nowe wyzwania. I że zanim to zrobię, będziemy się potykać o kartony i wściekle szukać różnych niezbędnych rzeczy i kłócić.

Stan na dziś: spakowany salon, szafa wnękowa, pokój Młodej. Zostały kuchnia i ciuchy (w sypialni mam głównie ciuchy). I rzeczy niezbędne do życia, których z całą pewnością nazbiera się wielka, dwudziestokilowa walizka. I jeszcze to, i jeszcze tamto. 

Au.

poniedziałek, 3 marca 2014

Gdzie dinozaur mówi dobranoc

W którymś muzeum podejrzałam projekt "mywalk.ru" (Увлекательная прогулка), spodobał mi się i zapisałam dzieciaka na pierwsze lepsze wycieczki pasujące do danej kategorii wiekowej.
Parę dni temu dzieciak dostał list.
"Drogi odkrywco!" - i dalej była historyjka o ciekawym zwierzaku, który nie wiadomo gdzie podział skorupę, i że podobno można ją znaleźć w Muzeum Paleontologicznym.
Pojechałyśmy więc na koniec świata, bo ono się mieści między metrem Końkowo i Tepłyj Stan, czyli niemalże na Zamkadziu. Spora grupa dzieci została podzielona na podgrupy - wiekowo, każdej podgrupie przyporządkowano przewodnika i odkrywcy ruszyli na poszukiwania.
Podsłuchiwałam cudzą grupę (rodzice mogą być z dziećmi, pod warunkiem, że nie podchodzą bliżej, niż dwa metry). Nie usłyszałam od przewodnika ani jednego zdania oznajmującego...

- W jaki sposób liść odbił się na kamieniu?
- Dlaczego w tym szkielecie niektóre kości są białe, a inne czarne? Zwierzak miał same czarne!
- Jak poznać, który dinozaur był roślinożerny, a który mięsożerny?
- Czym się różni struna grzbietowa od kręgosłupa?
- Po co ssakom mleko? A dlaczego nie mogą one, jak inne zwierzęta, od razu jeść tego, co dorośli?

Drużyna wysuwała supozycje, kapitan (tytuł przechodni od eksponatu do eksponatu) musiał podsumować wypowiedź drużyny, jeśli była nie do końca zgodna z prawdą, pozwalano przeczytać podpis przy witrynie. Za prawidłowe odpowiedzi dostawało się fiszki, które pod koniec wymieniono na nagrodę. Był element rywalizacji, były emocje, były poszukiwania, było intensywne myślenie. Był rodzaj przerwy, kiedy dzieciaki wspólnie pokazywały to, co widziały, używając do tego swoich ciał. 

W sobotę, godzinę po otwarciu, w muzeum było pełno ludzi. Oprócz małych odkrywców widziałam co najmniej cztery szkolne wycieczki i kilka wycieczek rodzinnych (z przewodnikiem), nie licząc indywidualistów z drobiazgiem, zafascynowanym dinozaurami. Muzealni przewodnicy też byli nieźli ("a teraz opowiem wam, co to za zwariowana ryba"), ale ci z "Mywalk" byli fenomenalni.

Samo muzeum też ciekawe, podobno największe o tej tematyce w Europie. Ładnie zrobione, w fajnym miejscu. Jeśli lubicie skamieniałe kości - warto.

piątek, 28 lutego 2014

Przepiękny wiolonczelista

Młodej Pani od fletu wyszła za mąż. Chciałyśmy jakoś niezobowiązująco uczcić ten fakt, tak wzruszająco chwaliła się zmianą nazwiska... Zrobiłyśmy więc małe muzyczne laleczki :)

Wiolonczela jest zrobiona z kilku warstw kartonu, wierzchnia to po prostu kolorowy wydruk. Flet to kawałek wkładu od długopisu i koraliki do haftowania, pociągnięte srebrną farbą. Klucz wiolinowy zrobiony jest z wieszaka z pralni, owiniętego czerwoną włóczką, a same laleczki - ze skarpetek. Ze zdjęcia pamiętałam, że ona miała czerwone kwiatki, a on krawat :D

Lubimy panią od fletu. Obie ją lubimy. Anielskiej cierpliwości dziewczyna.

Zasłyszane z pokoju dziecięcego

Byłyśmy na świetnej wystawie o Titanicu. Doskonale zrobiona, z odtworzonymi wnętrzami (fajnie porównuje się kajutę I i III klasy), z oryginalnymi drobiazgami, uzupełnionymi o elementy z epoki - porcelana, sztućce, klamki, walizki. Działająca na wszystkie zmysły - w kotłowni czuć zapach węgla, a w mesie - jedzenia, odpowiedni podkład dźwiękowy też jest. Arcyciekawe wyjaśnienie, krok po kroku, przebiegu katastrofy.

Każdy otrzymał imienny bilet, z krótką historią rodzinną (ja byłam panią hotelarzową, która przeprowadzała się właśnie do Stanów po udanej sprzedaży swojego hotelu - z mężem, bliźniętami i adoptowanym synkiem - a w USA czekał na mnie brat). W ostatniej sali można było sprawdzić, jaki był los bohatera - ja straciłam męża i przybrane dziecko, ale rodzone dzieci się uratowały i ja też. Młoda była cukiernikiem z załogi, widząc, że statek tonie, wychyliła dwie flaszki wódki i zaczęła zrywać z pokładu i wrzucać do wody wszystko, co mogło pomóc ludziom utrzymać się na powierzchni - stoły, ławy etc. Sama utonęła.

Wyjaśniałyśmy dzieciom (zabrałyśmy kumpla Młodej na wystawę), że załoga przede wszystkim ratowała pasażerów, a kapitan w ogóle powinien opuścić statek jako ostatni. I kiedy czekałyśmy na wywołanie pamiątkowego zdjęcia, podsłuchałam fragment rozmowy:

- No, ale po co ci honor, skoro fruwasz już z aniołkami? Nie lepiej zachować się niehonorowo, ale przeżyć?
- Wiesz, w dawnych czasach honor to było coś ważnego...

O cholera! W dawnych czasach???

A wystawa jest w centrum handlowym Afimall w Moscow City. Zdzierają, ale warto.

wtorek, 25 lutego 2014

Gala olimpijska

Nie udało mi się z wielu powodów pojechać do Soczi. Ale... Soczi przyjechało do mnie.
Wczoraj oglądałam galę mistrzów olimpijskich w łyżwiarstwie figurowym - na żywo!

Najpierw byłam rozczarowana. Jakiś czas przed galą dostałam informację od dostawcy biletów, że zacznie się ona godzinę później, niż nadrukowano na bilecie. Ale nawet mimo tej informacji, przyszedłszy na 20.00 do Łużnikow, jeszcze co najmniej pół godziny nudziłyśmy się na wypełnionych do ostatniego miejsca trybunach. A potem przedstawiono nam artystów - rosyjskich mistrzów w zawodach... juniorskich, różnych matuzalemów w rodzaju Tatiany Navki etc. I poinformowano, że olimpijczycy do nas...lecą i jeszcze nawet nie wylądowali!
Szkoda mi było wydanej kasy, ale na lodzie działy się rzeczy miłe dla oka, grała żywa orkiestra, i były nawet numery specjalne :) Gala była dobrocznynna, na rzecz wsparcia ruchu paraolimpijskiego, i zobaczyliśmy ambasadorkę Ruchu, mistrzynię paraolimpijską w pływaniu, która... wychodzi na lód i tańczy, mimo że łyżwy po raz pierwszy założyła parę tygodni temu i nie ma jednej ręki.
Po dwóch godzinach ogłoszono przerwę, informując jednak wcześniej, że złoty samolot jest już w Moskwie. Odwiedziłyśmy bufet, wróciłyśmy na salę, prowadzący dwoili się i troili, zabawiając wkurzoną publiczność, i nagle na ekranach zobaczyliśmy lądujący samolot, a potem na lód wbiegła - z walizkami, w kurtkach - rosyjska łyżwiarska reprezentacja olimpijska!
Powitaliśmy ich na stojąco, a oni... oni szybko się przebrali i rozgrzali i wyjechali dla nas na lód! I widzieliśmy ich olimpijskie wystąpienia! I to było super! I atmosfera była cudowna! I nie szkoda było nawet dzieciaka, który w efekcie w domu był o 1.30 w nocy. Niezapomniane przeżycie!
www.sochiadm.ru

czwartek, 20 lutego 2014

Studniówka

Dziś miała być studniówka. Sto dni do końca moskiewskiej przygody. Dobry Bóg sprawił, że będzie trochę mniej. Co czeka mnie za najbliższym zakrętem? Zżera mnie ciekawość.


wtorek, 18 lutego 2014

Uzależnienie

Młoda jest uzależniona od jednego kawałka na dobranoc, granego na dwa flety z szumem morza w tle. A ja jestem uzależniona od internetu, więc wieczorami zwykle siedzę koło jej łóżka z laptopem na kolanach, melodyjką online puszczoną w kółko i ulubionym forum.
Pewnego wieczora sieć nam odcięło, i żelazny rytuał został naruszony. Zanuciłam kołysankę (którą zdążyłam już byłam znienawidzić i pamiętam każdą nutę), a Młoda wrednie dopytała: a szum morza?
- Szu-szu-szuuu, szu-szu... - usłyszała w odpowiedzi.

Mamy teraz nowe hasło. Zamiast "idź spać, cholero jedna, która jest godzina!" teraz spokojnie śpiewam "Szu-szu-szuu, szu-szu...."


poniedziałek, 17 lutego 2014

A na Walentynki...

www.tomsk.ru
na Walentynki Rosję obiegła szokująca wiadomość. Przekazywano ją we wszystkich portalach, choć osobiście dowiedziałam się o niej podsłuchując znajomych 9-latków, bardzo tematem wzburzonych ;)
Mianowicie w czerwcu kończy się okres przejściowy dla uchwalonego jakiś rok temu nowego reglamentu technicznego Unii Celnej, który dotyczy tkanin mających kontakt z ludzkim ciałem. Otóż tkaniny te muszą być odpowiednio higroskopijne, którego to obowiązku nie spełniają polyestrowe koronki. Żadne polyestrowe koronki.
Która z moich czytelniczek nie ma w bieliźniarce choć jednej pary zabronionych gaci, ręka do góry!

piątek, 14 lutego 2014

Nocny spacer

Musiałam się w nocy wybrać do apteki. Godzina była dość młoda, dochodziła druga. 
Mieszkam na spokojnej uliczce, jakieś 5 km od ścisłego centrum.

Pogoda była cudowna. Cieplutko i wiosnę czuć w powietrzu. 300 metrów, które mam do najbliższej całodobowej apteki (do kolejnej mam 700) pokonywałam, mijając przedstawicieli różnych podgrup gatunku ludzkiego, a mnie z kolei mijały różne samochody - z rzadka taksówki (i śliczne żółte z kogutem, i pogruchotane łady prywaciarzy), częściej zwykłe auta osobowe. 

Samoobsługowa apteka nie miała zakratowanego okienka do "nocnej obsługi klienta", ochroniarz palił przed wejściem. Farmaceutka fachowo doradziła mi, co wybrać. Pani przede mną kupowała ketonal, pan za mną ventolin (większość leków jest bez recepty), widać w środku nocy ludzie bez palącej potrzeby jednak do apteki nie chodzą (a po tym mieście wszystkiego można się spodziewać). 

A na zewnątrz było tak pięknie, że żal do domu wracać. 


Dziś nadal wiosna. Mokry śnieg ssuwa się z dachów i spada niczym olbrzymie ptasie łajno, po drodze do szkoły Młoda zatrzymała się na chwilę, żeby przyjrzeć się mijanemu psu - uratowało nam to głowy, bo w tej samej minucie przed nami spadł potężny sopel. Długoterminowa prognoza obiecuje temperaturę w okolicach zera do połowy marca. 

Moja ostatnia zima w Moskwie mnie rozpieszcza.

wtorek, 11 lutego 2014

Rosja dziewicza

http://www.fotocult.ru/gallery/

Genialna galeria jest w Centralnym Domu Plastyka (obok Trietiakowki na Krymskim wale). Są tam zebrane przepiękne zdjęcia Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego, bardzo ciekawie pogrupowane tematycznie. Spodobały mi się zwłaszcza foty z okien pociągu (lubię pociągi!), np. tory kolejowe biegnące po powierzchni jeziora, doskonałe przedstawienia podróży znicza olimpijskiego i ujęcia zwierząt, które jako żywo przypominają sportowców w poszczególnych zimowych dyscyplinach.
Dla dzieciaków jest mnóstwo rozrywek: warsztaty rzemiosła artystycznego (Młoda nauczyła się lepić gwiżdzące zwierzątka z gliny i wiązać tańczące lalki ze słomy), wspólne projekty (np. tworzenie filcowego obrazu), filmy, występy zespołów ludowych, ale największe wrażenie zrobiła na nas sala, którą opiekował się człowiek-orkiestra, kurator muzeum instrumentów. Na wszystkich instrumentach można było GRAĆ. I na skrzypcach, i na wiolonczeli, i na bębnach, i na fletach, i na mandolinie, i na lutni, i na cymbałach... tylko dęte blaszane były związane sznurkiem, można było dotknąć, zważyć w dłoniach, ale do ust się ich przytknąć nie dało.
Jak się kiedyś w końcu ogarnę, to zamieszczę filmik.
A samą wystawę można oglądać online tu: http://www.fotocult.ru/gallery/  

sobota, 8 lutego 2014

Zakochany Rosjanin ma gest...

Alina Kabajewa jako przedostatnia wzięła udział w sztafecie olimpijskiej. A co ty zrobiłeś dla swojej dziewczyny?

Gdyby ktoś do tej pory nie wiedział: Kabajewą uznaje się za muzę Pana Prezydenta....

piątek, 7 lutego 2014

Łada znaczy radość

Łada to nie samochód produkowany niegdyś na licencji Fiata, tylko szczeniak. 
Szczeniaka przyprowadziła do domu nastolatka, która spędzała wakacje w dziurze zabitej dechami. Rodzice nie pozwolili jej zabrać go do miasta, a psisko zaczęło zmieniać życie wszystkich stałych mieszkańców wioski: staruszki Jegorowny, jej sąsiadki Rity i jedynego chłopa we wsi, pijaczka Żory. A później również życie gasarbeitera o imieniu nie do wymówienia, i felczera z ludzkiego pogotowia, które zostało wezwane do Łady. I kota Barsika.

Historię Łady opowiedział Timur Kibirow, poeta, który popełnił tylko jeden kawałek prozą. A ten kawałek na język sceniczny przełożyła Marina Brusnikina w RAMT.
Powstał cudowny spektakl, lekki, słodko-gorzki, spokojny, pełen piosenek, które może śpiewać cała sala. Na małej scenie, zrobionej z wielkiej sceny teatru - wzdłuż "wybiegu" stoi kilka rzędów krzeseł dla widzów. Bardzo, bardzo mi się podobało.

www.ramt.ru 

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Boggle i dwujęzyczność.

Przyniesiono nam do domu boggle, to błyskawiczna gra na szukanie słów. Strasznie nam się spodobała, zwłaszcza, że my mamy hopla językowego. Zaprosiłyśmy do gry Młodą, ale nie miała z nami szans.

W ramach przygotowywania sobie materiału do zachowania dwujęzyczności, pobiegłam do Dietskiego Miru po rosyjską wersję boggle. Znów zagrałyśmy z dziecięciem. I zonk. Tym razem zdarzało jej się ze starszymi wygrywać, a słowa, które układała, były bardzo ciekawe i zdecydowanie dłuższe, niż po polsku!

Znaczy się, w chwili obecnej Młoda ma zdecydowanie bogatsze słownictwo po rosyjsku. Dla nas do wiadomość radosna, bo do PL już za 126 dni (czy ile tam suwaczek dziś pokazuje), polski się za chwilę (rok?) wywinduje na właściwy poziom, a rosyjski będzie się zwijał z wyższego pułapu. Ale to też ostrzeżenie. Bo oznacza, że musimy nakupować masę popularno-naukowych książek dla młodzieży, polskie lektury faktycznie oddać do biblioteki,  i usiłować dokonywać karkołomnych wyczynów w rodzaju tłumaczenia pracy domowej z matematyki po rosyjsku (сумма квадратов катетов равна квадрату гипотенузы - kto wie, co to jest?), żeby dwujęzyczność była bliska idealnej. Że nie wystarczy, jak mi się wydawało, zatrudnienie nauczycielki i realizowanie rosyjskiego programu szkolnego z języka i literatury.

sobota, 25 stycznia 2014

Urodziny

Dziś jest rocznica urodzin Wysockiego. Młoda poszła na bal karnawałowy w polskiej szkole, a Matula na cmentarz Wagańkowski, to półgodzinny spacer od Ambasady, w której bawiło się dziecko.
Im bliżej cmentarza, tym więcej było ludzi. Nieśli kwiaty, papierosy i piersióweczki. Mróz był nieszczególnie groźny, 15-stopniowy, grób obłożony roślinnością, ochrona pilnowała porządku. Żeby tłum nie zmienił się w demonstrację? Tych, co zbyt intensywnie "помянули" (=wypili za zmarłego) łagodnie wyprowadzano poza mury cmentarza.
A kwaterę znaleźć bardzo łatwo, jest tuż przy wejściu.

środa, 22 stycznia 2014

Przy baśniach o muzyce

Ponieważ przespałam czas kupowania abonamentów do Filharmonii, rzutem na taśmę udało mi się dostać bilety na trzy koncerty w obecnym kwartale - tylko dlatego, że informacja o nich nie została opublikowana w internecie. 
Młoda była wściekła, kiedy dowiedziała się, że rzecz dzieje się na sali kameralnej - nie miała z małymi salami dobrych doświadczeń. Kazała sobie dokupić coś na wielką, koniecznie pod samym sufitem, na osłodę.

Ale było fajnie. Bardzo przytulnie i bardzo noworocznie, bo tuż po noworocznych świętach, i czytane były bożonarodzeniowe baśnie, ilustracją do których służyły różne klasyczne kawałki z różnych stron świata na rosyjskich instrumentach ludowych.

Młoda wróciła zachwycona.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Poloneza czas skończyć

Pociąg to mój ulubiony środek transportu, a pociąg sypialny to mój najbardziej ulubiony środek transportu.
Ale, niestety, Polonez, czyli główny środek transportu Moskwa-Warszawa, zszedł był na psy i nadaje się już wyłącznie do przewozu - nomen omen - dużych i nieśmiałych psów, licznych kotów i wielkiego bagażu, przez osobników cierpliwych i odpornych na trudy podróży.

No, chyba że mamy rosyjski skład. Wtedy jest OK. Albo jest lato, wtedy w sumie też jest OK.

Polski skład w zimie to porażka. Za każdym razem w którymś wagonie wysiada ogrzewanie, co jest dość bolesne przy -22 stopniach na zewnątrz i 18-godzinnej podróży. Za każdym razem w którymś wagonie zamarzają - i nie dają się otworzyć na stacji - drzwi do wagonu albo kibel. A i ceny, panie, takie, nawet za II klasę, że ZA KAŻDYM RAZEM bardziej opłaca się lecieć samolotem, nawet bez lotowskiej promocji i bez uwzględnienia kosztów tranzytowej wizy białoruskiej. I na dodatek w samolotach nie pytają każdego z groźną miną "dokąd i po co jedziecie" ani "co wieziecie i otwórzcie torbę". I samolotem można legalnie przewieźć więcej fajek. 

Fakt, że na pokład samolotu obecnie nie można zabrać nawet miniaturowej tubki pasty do zębów,  próbki perfum, niezbędnego leku w aerozolu ani butelki dla niemowlęcia. Ale to tylko przez najbliższy miesiąc z kawałkiem. 

niedziela, 19 stycznia 2014

Zasłyszane z pokoju dziecięcego

Młoda rozmawia z kumplami.
- Jak sobie przypomnę, że za 4 miesiące wyjeżdżamy, to z jednej strony mi trochę smutno. Bo nie będzie mojej pani ze szkoły i pani od fletu, bo nie będzie Moskwy i tych wszystkich teatrów, bo lodowisko będzie dalej, bo z wami się rozstanę...
Z drugiej strony, będę chodziła do normalnej polskiej szkoły, będę się mogła codziennie spotykać z moimi starymi przyjaciółmi, i mama mi kupi psa!
- No ładnie - obrazili się kumple - wymienisz nas na jakiegoś kundla!

sobota, 18 stycznia 2014

Ликбез

Ликбез to jest w dosłownym tłumaczeniu walka z analfabetyzmem. Można urządzić likbez np. w galerii handlowej, kiedy koleżanka zabiera nas na zakupy, żeby pokazać, co się nosi. Albo w dowolnym innym miejscu, również tym powołanym do tego celu ustawowo niejako, np. w muzeum. Mnie urządzono likbez w galerii. Trietiakowskiej. Na Krymskim wale, malarstwo XX wieku.

Wybierałam się dość niechętnie, a wyszłam oczarowana. Oczywiście, trafiłam również na wycieczkę sześciolatków i genialnego jak zwykle przewodnika, który przywitał się z dziećmi w kucki, żeby nie patrzeć na nich z góry, i cały czas zmuszał do myślenia i rozdawał nagrody. Fakt, że dzieci miał już nieźle wyedukowane. Podając przykłady słynnych zakochanych par, wymieniały np. Tristana i Izoldę. Przed Malewiczem wykrzyknęły, że to jest bardzo słynny malarz i w telewizorze o nim mówią. Ciekawie argumentowały, dlaczego rzeźba futbolistów powstała z metalu, a nie innych materiałów. No cóż, jeśli one chodzą na takie wycieczki.... (ta była częścią dłuższego cyklu wypraw do różnych muzeów, nie tylko sztuk pięknych).

Ja ogarnęłam tylko połowę XX wieku, na drugą brakło nam czasu i sił. Musimy tam pójść jeszcze raz, bo samo przejście bardzo szybkim marszem przez wszystkie sale (od połowy wieku licząc), żeby dotrzeć do wyjścia zajęło nam pół godziny, a po drodze widziałyśmy mnóstwo ciekawostek.

A to zadanie dla dzieci albo czytelników.
Co przedstawia to dzieło?


piątek, 17 stycznia 2014

Zoo

- Cześć! - w rytualnym porannym sklepiku z drożdżówkami Młoda spotkała koleżankę. Mocno wyrośniętą.
- Czy to Nastia ze szkoły muzycznej? - zainteresowałam się na zewnątrz - ta z IV klasy?
- Nie, no co ty, ona chodzi do VII. W ogóle do tamtej szkoły, starszej. I ma na imię Alina.
- To skąd ją znasz?
- A, czasem prowadzi u nas lekcje.
- ?!?
- No wiesz, jak Pani musi zostać dłużej u dyrekcji, a dyrekcja jest w tamtej szkole, to Pani prosi Alinę, bo ją uczyła kiedyś, żeby do nas przyszła na 10 minut.
- I co, słuchacie Aliny?
- Jak przychodzi Alina, to wrzeszczymy. Ktoś raz na ławkę wskoczył. Ktoś krzyczy "precz ze szkołą". Grisza tańczy rock-and-rolla. No wiesz, zoo.

Wyobraziłam sobie zoo i szkoda mi się zrobiło Aliny.

- No, a ktoś zawsze na korytarzu stoi, że niby ołówek temperuje, i patrzy, czy Pani nie idzie. Jak idzie, to my siedzimy jak aniołki.
- I co, wierzy w waszą anielskość?
- Nieeee, mówi, że nas na parterze słychać...

czwartek, 16 stycznia 2014

Nie rozerwę się

To makabryczne będzie.

Olena na swoim blogu napisała, że nie rozerwie się na filmie.
Ja się nie rozerwę, oglądając Olimpiadę na żywo. Kiedy o tym myślałam, były jeszcze bilety i loty były tanie, i nawet bym nocować w Soczi nie musiała, ale brakowało mi energii, żeby się sprawą zająć. Teraz jest już odrobinkę za późno, więc w Soczi się nie rozerwę. Ani w samolocie do Soczi. 
W Soczi zresztą nikt pewnie się nie rozerwie, chyba że ładunki już leżą w fundamentach budowanych obiektów, za mocno pilnują miasta.

Mam za to nadzieję obejrzeć na żywo mistrzów olimpijskich w łyżwiarstwie figurowym. 24 lutego w Moskwie będzie ich występ galowy, dochód z niego przeznaczony będzie na wsparcie ruchu paraolimpijskiego.Mam nadzieję, że będzie fajnie.

I że nigdzie nikogo nie rozerwą. Bardzo, bardzo proszę, żeby nikt w tym czasie nie zginął z rąk terrorystów.

wtorek, 14 stycznia 2014

Śniło mi się....

Dawno mi się nic nie śniło, nie licząc katastrof lotniczych, z czego mnie jakiś odpowiednik prozacu wyleczył.
A skoro wyleczył, to czas chyba brać się za stare zobowiązania. Zwłaszcza po śnie, w którym...

w którym zakochuję się w pewnym dominikaninie z Freta (blisko dwadzieścia lat starszym ode mnie), jestem strasznie zazdrosna, bo zakochuję się na spółkę z jakąś babą, zakonnik ów przy pomocy współbrata sprytnie rozwiązuje problem tak, że obie jesteśmy na tyle zadowolone, na ile można w takiej sytuacji, a na dodatek psychologowi dziecięcemu na poradni przyszpitalnej zamiast o kłopotach z Młodą opowiadam o niespełnionej miłości do księdza.

A teraz proszę o interpretację.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Teatr w basenie. 138.

Oglądałyśmy już spektakle na lodzie, ale na lodzie to i w Warszawie obejrzeć można. Akrobacje na batucie czy na motorze też specjalnego wrażenia na nikim nie robią, zwłaszcza, jeśli w mieście są trzy cyrki stacjonarne. Dlatego z wielką ciekawością (mimo sprzecznych recenzji) udałyśmy się na noworoczne show organizowane w... basenie.

Rzecz była interesująca, acz zachwyciła nas umiarkowanie. Działo się to w "Olimpijskim", ze stromej widowni którego nieźle był widoczny sam basen - ale prócz niego było jeszcze kilka scen, jednej z nich nie widać było wcale, jeśli siedziało się, jak my, pod samym sufitem. Ale może właśnie dlatego było tyle scen? Na każdej trwała jakaś akcja, nie wiadomo było, w którą stronę patrzeć, akustyka nienajlepsza, a fajne pomysły nadmiernie wydłużone. 

Dość podobały nam się skoki do wody (ale Rosjanie mają bardziej utalentowanych skoczków, niż ci zatrudnieni w przedstawieniu), wrażenie zrobiło pływanie synchroniczne, świetne było jeżdżenie na rodzaju nart wodnych podnoszonych ciśnieniem, w warstwie tekstowej - piosenka kota, który w trudnych chwilach swojego życia myśli o kotletach, parówzkach i śmietanie.

Było to ostatnie przedstawienie w sezonie, artyści więc pod koniec wygłupiali się radośnie, wskakując do wody i nie chcąc opuszczać sceny :)

Podobno pod względem fabuły rzecz była najsłabsza z trzech, które powstały do tej pory. Dla nas była niezwykła ze względu na miejsce, ale jeszcze raz byśmy nie poszły. Wy w przyszłym roku możecie się wybrać :)

www.osd.ru

sobota, 11 stycznia 2014

Hepi berzdej. 140.

Mam w domu dziewięciolatkę. Stara dupa jestem :( 
Dziewięć lat temu w styczniu też było ciepło. Do szpitala jechałam w adidasach i polarze, spacer w parku w oczekiwaniu na transport do kolejnej placówki był taki...wiosenny. Ostatnie chwile we dwoje. 
Nie wyobrażam sobie świata bez tej inteligentnej, złośliwej i czarującej istoty.

PS. Jednyną strefą mało zakoconą w moim warszawskim mieszkaniu jest pokój Młodej. Łaskawie zgodziła się na wstawienie do niego kanapy dla rodziców: "możecie tu spać, dopóki nie stuknie mi dziesiątka". Wow. Dzięki.

piątek, 10 stycznia 2014

141. Rozmowy przy regale

Podczas świątecznej bytności w kraju urządzałyśmy na nowo pokój Młodej. Licznymi okazjami przybyły prawie wszystkie jej książki i mniej-więcej połowa lego, było więc co ustawiać.
- Mamo, a nie możemy tego wyrzu... oddać do biblioteki? - Młoda krytycznie spojrzała na zawartość kartonów.
- Nie, dopóki wszystkich nie przeczytasz.
- Ale już mi je wszystkie przeczytałaś!
- No to teraz przeczytasz sama.
- Kochanie, no ale ona ma rację, po co nam twoje panieńskie wydanie Tomka Sawyera? - stanął w obronie córki mój mąż (żmiję na własnej piersi!), wyciągając z pudła tomik noszący ślady bardzo intensywnej lektury.
Nie odpowiedziałam, odkrywszy pakunek z Chmielewską i podręcznikami do fotografowania. Przepchałam go do "dorosłych" regałów i rzuciłam okiem na półki.
- Masz rację, skarbie, mamy za dużo książek. Zobacz, tych dwóch serii wydawniczych - wskazałam perfidnie na pamiątki z poprzedniej pracy męża, jakieś 5 metrów bieżących, większość nigdy nie otworzona - można chyba się pozbyć.
Moja lepsza połowa łypnęła na mnie złowrogo, ciężko westchnęła, odniosła Twaina do pokoju dziecięcego i zdjęła z naszego regału pudełko po butach z różnymi różnościami. A także trochę papierów, które leżały płasko.
- Ustawiaj. - burknął.

Tylko że faktycznie, nasze mieszkanie nie jest z gumy...

środa, 8 stycznia 2014

143. Żyję :)

Żyję i mam się dobrze, tyle że trochę zajęta ostatnio byłam. I weny twórczej brakowało. Zrobiło się parę tysięcy kilometrów różnymi środkami transportu i w ogóle.

Jakiś czas temu byłam z Młodą na "Czarnodzieju z Oz" na lodzie, w Łużnikach. Powiem krótko: chcecie gwarantowane show na wysokim poziomie, z efektami specjalnymi, fajną muzyką i w ogóle - to idźcie w ciemno na dowolny spektakl Stage Entrertainment. Byłyśmy na wielu ich projektach (specjalizują się w musicalach na zwykłej scenie i w noworocznych przedstawieniach na lodzie), i wszystkie były bez zarzutu. Do tego stopnia, że Młoda, która jeszcze nie tak dawno marudziła "do jakiego znowu teatru..." tym razem, usłyszawszy w przerwie reklamę innego spektaklu, zapytała z nadzieją, czy kupię bilety.

W lodowych show co roku jest jakaś inna rozrywka dodatkowa - kiedyś widziałyśmy podniebne akrobacje, teraz - występy świetnego iluzjonisty. Pięknie wbudowane w historię :)