piątek, 28 czerwca 2013

Po tygodniu. 336.

Za chwilkę minie tydzień moich wakacji. Młodej wakacji. Nie, jednak moich, mimo codziennych 8 godzin w pracy.
Efekt? 
- minus 2 kg;
- odnowiony karnet na basen i siłownię;
- zaliczony Eugeniusz Oniegin w Nowej Operze;
- wyrzucone 6 worków przydasi, odniesiona kolejna torba do Caritas, kilka pomysłów na wywiezienie czegoś do PL, uporządkowane wszystkie liczne szuflady, choć dwie zabałaganią się natychmiast.
Ma ktoś może jakiś pomysł na przechowywanie kilkunastu rodzajów farb, pasteli, pigmentów, gliny, pędzli, drewnianych łyżek, werniksu, dziwnych nożyczek i scrapbookowego papieru i akcesoriów?
- 13 poziom Wioski Smurfów na tablecie, zostawionym mi przez Młodą;
- jedna odbyta i jedna zaplanowana wycieczka.

Co do Oniegina, hmmm... Leński był super. Niania była przemiła. Tatiana - egzaltowane, głupie dziewczę, nie tak ją sobie wyobrażałam. Oniegin - zimny cynik, brzydki jak noc, jak ona się w nim mogła zakochać?
Stroje skromne. Dekoracje, khmmm, w stylu teatru elżbietańskiego, z proscenium, przez które ledwo się orkiestra mieściła w swoim dole. Całość to jednoczęściowy kondensat oryginału Czajkowskiego.
Dostali za to Złotą Maskę w sezonie 1996/97, ale...można sobie chyba darować.


czwartek, 27 czerwca 2013

Supermiasto. 337

To miasto - dziś dzielnica Moskwy, mimo, że od MKAD dzieli ją 40 km - powstało w szczerym polu, a raczej w szczerym lesie, na podstawie dekretu z 1958 roku, nakazującego wybudowanie satelity dla duszącej się stolicy. Początkowo miał tu być rozwijany przemysł tekstylny, ale już w 1962 roku oddano nieistniejące jeszcze miasto komitetowi elektroniki. Podobno jego przedstawiciele wrócili po wizji lokalnej zachwyceni: las, wiewiórki, z jednej strony - trasa do Petersburga, z drugiej - linia kolejowa tamże, i pod bokiem lotnisko. 
Mowa o Zielenogradzie, rosyjskiej/radzieckiej Dolinie Krzemowej.

W 1971 roku pod wodzą najwybitniejszych radzieckich urbanistów rozpoczęto budowę mieszkań (nieco wcześniej postawiono elektrownię, kilka szkół i zakładów). Początkowo wizja była następująca: 3-piętrowe bloki, piętrowe domki, wszystko z ogródkami. Potem trzeba było jednak zrezygnować z przytulności na rzecz wyższych budynków, otoczonych kolektywnymi sadami owocowymi (których pozostałości jeszcze dziś można znaleźć). Lasu nie karczowano, i wieżowce wyrastały w cieniu stuletnich sosen.
Dziesięć lat później zadecydowano o budowie kolejnych zakładów elektronicznych, ale z braku pieniędzy projekt został zamrożony, tyle że... nie wstrzymano rozwoju osiedli. W ten sposób po drugiej stronie torów powstało "Nowe Miasto", połączone ze "Starym" dwoma zaledwie wiaduktami, którego mieszkańcy w znakomitej większości musieli dojeżdżać do pracy do Moskwy... i tak zostało do dziś.

Kto kiedykolwiek próbował dostać się z Szeriemietiewa do centrum samochodem wie, jak wygląda Leningradka. Kolej podmiejska na tej trasie też jest przeładowana. Powrót do domu w piątek wieczorem dla zielenogradców to jakiś koszmar. 

Ale miasto mają cudne. "Stare" składa się z 10 dzielnic, obliczonych na 6,5 tys. mieszkańców każda, z pełną infrastrukturą (szkoły, przedszkola, sklepy, tereny rekreacyjne), z centrum na pl. Młodości, gdzie mieści się kino, teatr i dom handlowy. Bloki są bardzo zadbane, część ma nowiutkie elewacje, toną w zieleni, a pod każdym jest plac zabaw. Nie ma właściwie nowoczesnych plomb, jest za to mnóstwo przestrzeni, z przystrzyżonymi trawniczkami i kwietnymi kobiercami. Przy stawach i jeziorkach - plaże i boiska do siatkówki. Nie ma... ulic. To znaczy, fizycznie one istnieją. A na mapie mają nazwy: "droga projektowana nr 4590". A przykładowy adres wygląda tak: Moskwa, Zielenograd, korpus 1042 m. 33. Znaczy to, że blok znajduje się w 10 dzielnicy... W calym mieście jest tych dzielnic 21, z tym że oficjalnie nie ma trzynastej. Nieoficjalnie trzynasta to cmentarz. Nie ma też siedemnastej, nie wiem, dlaczego, a dziewiętnasta ma tylko jeden budynek: 1925, sugerujący zresztą, że pozostałe 24 kiedyś istniały, ale zaginęły w akcji...

Każda właściwie budowa w mieście wiąże się... z ekshumacją. W 1941 roku tu właśnie odbywały się najcięższe walki obrony Moskwy, tu kilkakrotnie przechodził front, i wiele jest wciąż nieodkrytych bratnich mogił. Tutaj też poległ nieznany żołnierz, spoczywający pod kremolowskim murem...



wtorek, 25 czerwca 2013

Niżnij Nowgorod... po ludzku. 339.

O poranku nie poleciałam jednak do Boga, niesiona śpiewem chórów anielskich, tylko zbiegłam na dół, do źródła tych czarownych dźwięków. Minęłam po drodze towarzyszy, spragnionych strawy bynajmniej nie duchowej, czekających na otwarcie stoiska monopolowego w pobliskim sklepie. Przypomniałam sobie, że nie wzięłam chustki na głowę, więc zwiedzanie cerkwi, zwłaszcza podczas liturgii, odpadło natychmiast. Znalazłam za to nowiutki deptak, Woskriesienskuju, po której sunęły majestatycznie tramwaje, i która doprowadziła mnie do placu pod kremlem, z kopią moskiewskiego pomnika Minina i Pożarskiego. Stąd bowiem wywodzili się ci dzielni mężowie, którzy nie wpuścili nas na tron Rurykowiczów.

Kreml - jak to kreml, warowny, o grubych murach i groźnych wieżach, mieszczący siedziby władz podmiotu Federacji, muzeum, "pałac zjazdów" pasujący do całości jak pięść do nosa, z parkingiem dla gubernatora, i jeszcze jedną cerkiew, i wystawę sprzętu wojskowego okresu II WŚ.

Jak wspomniałam, tu urodził się Maksym Gorki, więc to ten pseudonim miasto przyjęło na prawie 70 lat. Dlatego do historii przeszły wojskowe gaziki, a nie naziki (swoją drogą, koszmarna gra słów by z tego wyszła), od Gorkowskiego Automobilowego Zakładu, zbudowanego przy wydatnej pomocy Forda. Oprócz gazików produkowano tu pojazdy opancerzone, czołgi T-70 u T-80, amunicję do Katiusz, a po wojnie Pobiedy, Wołgi i Czajki... Współczesne wołgi nie cieszą się zbytnim powodzeniem, więc dziś GAZ jest producentem przede wszystkim ciężarówek.

A przed Kremlem plac z "grającą" fontanną, od którego promieniście rozchodzą się uliczki. Jedna z nich stanowi deptak właściwy, zadbany, ze starannie odnowionymi elewacjami i całym mnóstwem odlanych z brązu obywateli z różnych epok. Z zegarem, umiejscowionym dość nieoczekiwanie obok budynku byłego banku, wiąże się zabawna historyjka. Otóż podobno w sąsiedniej kamienicy rezydował ekscentryczny arystokrata, który zwykł śniadaniować, hmmm, w negliżu. Mieszkańcy przyzwyczaili się do niego i nie stanowił żadnej sensancji, tyle że miasto miał odwiedzić jakiś VIP, może sam car nawet. Nie było mowy, by obrazę moralności usunąć z własnego mieszkania, przed oknem feralnego pokoju postawiono więc zegar, który przesłonił gorszący widok...

Starówka niżegorodzka jest bardzo przytulna i jakby kupiecka w duchu - miasto przecież słynęło przez wieki ze swojego jarmarku, którego olbrzymi teren rozciągał się po drugiej stronie Oki, dokładnie tam, gdzie łączy się ona z Wołgą. Dziś usiłuje się odnowić te tradycje, na razie odnowiono zabytkowy pawilon główny targów :) Niżnij zresztą - strategicznie położony, od zawsze (1221 r.) bogaty - pozostał ważnym, liczącym się w Federacji miastem, ma w końcu 1,2 mln mieszkańców.

Metra nie zwiedziłam, ale mają tam ciekawostkę turystyczno-transportową: kolejkę linową, łączącą Niżnij z miasteczkiem po drugiej stronie Wołgi. To podobno największa kolejka w Europie, a używana jest do szybkiego przedostania się przez rzekę, bo w tym miejscu nie ma mostu. Ja tylko przejechałam się tam i z powrotem, bo czas do "Łastoczki" niebezpiecznie mi się kurczył. "Łastoczka" to mniej komfortowa krewna Sapsana, oba pociągi w ciągu czterech zaledwie godzin pokonują 400 km do Moskwy, co sprawia, że wygrywają nawet z samolotami.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Niżnij Nowgorod. 340.

Na wysokim piętrze w hotelu nie uznałam za konieczne zasuwanie zasłon, a że niebo było bezchmurne, a okna wychodziły na wschód... byłam jedną z pierwszych gości na śniadaniu. Potem tylko plecak na ramię, baterie zapasowe do kieszeni i... 

i zupełnie nierzeczywisty spacer po zwiniętym jeszcze w rozkoszny kłębek mieście. Na pustych uliczkach chylące się ku ziemi drewniane domy rzucały długie cienie. Wesoło mrugnął do mnie truchtający dokądś kundel, merdając skołtunionym ogonem. Gdzieś zakaszlał silnik, domagając się niemalże porannego papierosa, ktoś przypalił chyba owsiankę, ale dalej poczułam zapach parzonej własnie kawy, który prawie wprowadził mnie w pokrzywy, sięgające mi pasa. Podniosłam głowę i... oniemiałam na widok białokamiennej, XVII-wiecznej izby, godnie rozpartej między blokami. Zafurkotały gołębie, miauknął rozzłoszczony kot i... cała ulica zapełniła się radosnymi uderzeniami dzwona. Zakonnik ciągnął za kolejne sznury, huśtał się coraz prędzej, do pierwszego dzwonu dołączyły kolejne, mniejsze, o wyższym tonie, i następne jeszcze, melodia unosiła mnie do góry i wirowała wraz ze mną, i nie milkła wcale.

Minęłam już kolejną cerkiew, i domek, w którym urodził się Gorki, i dotarłam do Krutego (Stromego) pierieułka, kiedy zaczarowany chór zaczął się uspokajać, tylko po to, by ustąpić miejsca dźwiękom dobiegającym z kolejnej pyszniącej się przede mną w nieoczekiwanym miejscu dzwonnicy. Nieoczekiwanym, bo znów: dzwonnica XVII-wieczna, domy na Krutym sto lat starsze i sto lat młodsze, a cerkiew stoi na tle... wieżowca z burej cegły, wzniesionego pewnie ze trzydzieści lat temu i zasłaniającego całkowicie fenomenalny widok na Wołgę.

A może to i lepiej, bo zajęta przeklinaniem architekty nie zauważyłam wcale, co oprócz połączenia Wołgi i Oki odkrywało się przede mną w miarę osiągania szczytu uliczki. Bo to, co wzięłam za wysoki brzeg rzeki... wcale nim nie było! Stałam w cieniu 14-piętrowca i patrzyłam na różnobarwne dachy kamienic i błyszczące kopułki kolejnych świątyń, i na terminal pasażerski portu rzecznego, jak zwykle przypominający statek, i na prześliczną brukowaną uliczkę, a dzwony biły za mną i budziły swoich kolegów na dole, i tam też zaczynały śpiewać dzwony, i nie tylko dzwony, bo dźwięki wielogłosowej oprawy liturgii prawosławnej niosły się ku górze i zdawało mi się, że wystarczy tylko rozłożyć szerzej ręce, żebym wraz z nimi poleciała hen, wysoko, do samego Boga.

sobota, 22 czerwca 2013

Zostałam. 342.

Wyjechał - na wakacje, ale wyjechał - narzeczony mojej córki.
Wyjechał, albo zaraz wyjedzie, nowonabyty sąsiad, na rodzinę którego czekam z utęsknieniem.
Wyjechał - na zawsze - najbliższy współpracownik.
Wyjechała jego żona, która witała mnie 4 lata temu gorącą zupą i ciastem.
Szef wyjechał, w delegację.
Wyjechała Babcia, strażniczka domowego ogniska.
Wyjechała Młoda, zobaczymy się za 6 tygodni.

Wszyscy wyjechali.
Została tylko Kocianna.

Paralela do wstrząsającego pamiętnika Tani Sawiczewoj nie była zamierzona.

Ponieważ Kocianna nie zamierza pogrążać się w depresji ani ewakuować się z krainy głodu emocjonalnego, tylko nurzać w odzyskanej wolności, kiedy nikt niczego od niej nie chce!
Hough!

środa, 19 czerwca 2013

On risque de pleurer un peu si l'on s'est laisse apprivoise… 345

czyli decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez, jak wynikło z rozmowy Małego Księcia z Lisem. 
Oswojenie... nawet nie przyjaźń, zakładająca dzielenie się istotą siebie. Wystarczy oswojenie. Wspólnota doświadczeń, kawa z jednego automatu, wyjście z pracy o tej samej porze, korek w tym samym miejscu, narzekanie na kolegę, który zawalił sprawę, winda, która się zacina. Codzienne dzielenie drobiazgów, z których składa się życie. Rozumienie się bez słów. Ból, który wpisany jest w ekspacki kontrakt, za który pracodawca płaci "dodatkiem rozłąkowym". Oczekiwany, i jednocześnie - tak niespodziewanie dojmujący.

Jestem dorosła, byłam przygotowana, dam sobie radę. Ale skazuję na to samo dziecko. Te najmnocniejsze, najbardziej potrzebne przyjaźnie zostaną brutalnie zerwane. "Poznasz nowych kolegów" - tekst równie pocieszający, jak "jest pani młoda, będzie jeszcze pani miała dzieci", skierowany do roniącej kobiety. "Porozmawiacie sobie na skajpie" - jasne. Jakby to o rozmowę chodziło.

Czy to w ogóle mieści się w jakikolwiek sposób w rachunku zysków i strat?
Czy warto?

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Matematyka. 347.

Zadanie 33.
4 tatusiów kupiło dla swoich dzieci 9 par gatek. Każdy tata ma troje dzieci. Ile dzieci zostało bez gatek?

Zadanie 132.
Starszy brat ma 2 cukierki, a młodszy ma 12 cukierków. Ile cukierków powinien zabrać starszy młodszemu, żeby zatriumfowała sprawiedliwość i nastała równość między braćmi?

Zadanie 152.
Dywersant obcego państwa otrzymał misję wysadzenia ciemną nocą 20 szkół. Dywersant wykonał plan z 20% nawiązką. Ile szczęśliwych dzieci odpocznie od edukacji, jeśli wiadomo, że w każdej wysadzonej szkole męczyło się po 756 uczniów?

Zadanie 223.
40 staruszek wyszło na 3 balkony. Na pierwszy balkon wyszło 12 staruszek. Na drugi - o 5 staruszek mniej. Czy trzeci balkon wytrzyma wagę tłoczących się na nim staruszek, jeśli każdy balkon został zaprojektowany na nie więcej, niż 20 staruszek?

Zadanie z Internetu.
Józek pędził codziennie 2 litry bimbru, z czego litr wypijał. Po tygodniu odwiedził go dzielnicowy Mietek, z którym wypili 4 litry. Ile bimbru zostało Józkowi na klina?

(Grigorij Oster. Zbiór zadań).

niedziela, 16 czerwca 2013

Moja najważniejsza walizka. 348.

Wystawę pod tym tytułem można jeszcze będzie przez kilka dni oglądać w Maneżu (tym pod Kremlem). Odbywa się pod auspicjami Instytutu Goethego i początkowo... była projektem bardziej terapeutycznym, niż artystycznym. Pomysł narodził się w głowie pewnego właściciela zakładu pogrzebowego, który rozkręcił cały okołofuneralny biznes, oferujący znacznie więcej usług, niż mogłoby nam przyjść do głowy...

W Maneżu - w ramach roku niemieckiego w Rosji - zebrano 50 walizek spakowanych na tamten świat przez Niemców - i 50 przez Rosjan. Każda wygląda tak samo. Każda jest inna. I nawet, jeśli są puste - to równie ciekawe, jak ich zawartość (lub jej brak) są kartki właścicieli walizek - kim są, i dlaczego włożyli to, co włożyli.

moscowmanege.ru
Ktoś zostawił walizkę pustą, bo nigdzie się nie wybiera. Ktoś - bo tam nie będzie mu nic potrzebne. Położna spakowała zabytkowy stetoskop - a nuż tam, dokąd trafi, też będą rodzić się dzieci? Jakaś dama zamierza zabrać m.in. czerwoną suknię - na okazje specjalne, np. na Sąd. A jakiś młody człowiek, po wielodniowych rozmyślaniach, protestach, złości, chciał do walizki narobić - tylko stwierdził, że na tym świecie jest tyle g..., że na tamten zabierać go nie warto. W końcu uznał, że projekt walizka to żart - więc spakował dezodorant. Żartobliwie. Żeby nie pocić się z nerwów przed Panem Bogiem. Były walizki ze zdjęciami, były pełne listów, były takie z ulubionymi książkami, albo z zabawkami z dzieciństwa, a w niektórych była Biblia i różaniec. Była walizka ze śladami odciśniętymi w piasku, a była z psią karmą i gryzakami. Ktoś nie boi się śmierci, tylko trochę się denerwuje przed drogą... a ktoś na drogę spakował fajki, flaszkę, zagrychę i szachy.

Walizki nie różniły się narodowościowo :) Choć podobno o wiele trudniej było znaleźć chętnych do udziału w Rosji, bo inny tu jest stosunek do spraw ostatecznych.

A wy? Co włożycie do ostatniej walizki?

sobota, 15 czerwca 2013

Zasłyszane z podwórka. 349.

- Słuchaj, nasze dzieci nie mogą mieć tyle zajęć dodatkowych, bo splajtujemy!

- Wolę, żebyś to ty decydowała, co Twoja Babcia nam zrobi na podwieczorek. Chciałbym, żebyś była szczęśliwa...

- Kto pierwszy do drabinki!
- uf, uf, uf... wygrałaś!
- Kto pierwszy do zjeżdżalni!
- uf, ufff... wygrałaś!
- Kto pierwszy do tego drzewa! (będzie rządził w związku, dodaje na głos towarzysząca dzieciom Babcia)
- uf, uf... REMIS!


Fajnego będę miała zięcia, co?

czwartek, 13 czerwca 2013

Jestem gruba. 351.

Mówiąc całkiem szczerze, bardzo gruba. Wyglądam, jakbym sama za jakieś 3 miesiące miała Zuzę urodzić, co z pewnością bardzo by ucieszyło mojego pracodawcę :D
W związku z tym:
- przestałam chodzić na aquaaerobik, bo dziecko mnie nie chce puścić
- nie zjadłam śniadania, bo mi się wstać nie chciało, bo dziecko ma wakacje i oglądałyśmy filmy w nocy
- na podwieczorek zjadłam racuchy z jabłkami, a na kolację smażone ziemniaczki, bo dziecko złożyło takie zamówienie u Babci

Ergo: należy się pozbyć dziecka.
Czy 6 tygodni wystarczy na zrzucenie co najmniej 6 kg?

niedziela, 9 czerwca 2013

Nowy obywatel. 355.

www.coolmompicks.com
Polska wzbogaciła się właśnie o nową obywatelkę. Zapewne niejedyną, nie wiem, ile ich statystycznie dziennie przypada, ale Projekt Zuza jest mi szczególnie bliski. Najstarsza siostra cioteczna obiecała pomagać w wychowaniu Zuzy na Niegrzeczną Dziewczynkę,  która będzie umiała wchodzić na drzewa, robić podskoki na hulajnodze i będzie kibicowała właściwej drużynie.


Wypijcie za zdrowie nowej istoty i jej rodziców!


sobota, 8 czerwca 2013

Galeria Głazunowa. 356.

W Moskwie odbywa się lub odbywała się do niedawna bardzo ciekawa wystawa pt. "Twoja najważniejsza walizka". W Maneżu pod Kremlem. Jeszcze tam nie byłam, i bardzo chciałam pójść. Jednak pod drzwiami dość miły ochroniarz oznajmił, że żadnej wystawy nie ma, że będzie jakiś zjazd czegoś i zamknięte.
Buu, na stronie do tej pory nic na ten temat nie ma :(

Ilia Głazunow
Rosyjski romans
No ale przecież nie będę do domu wracać, skoro mi jedną wystawę zamkli, w centrumie na dodatek.
Całkiem niedaleko mieści się galeria, na którą od dawna miałam ochotę, ale zawsze jakoś na dalszy plan odchodziła - Ilii Głazunowa. Taki malarz, współczesny, urodził się w 1930 roku i nadal żyje, maluje i się udziela. Do tego stopnia się udziela, że załatwił sobie zabytkową kamienicę pod Soborem Chrystusa Zbawiciela, vis-a-vis Muzeum im. Puszkina, i na trzech piętrach tejże urządził wystawę własnych prac, przekazanych na Skarb Państwa albo wypożyczonych z Trietiakowki czy Muzeum Rosyjskiego w Petersburgu. Poza tym ma własną wyższą uczelnię artystyczną, której jest rektorem, a życzenia urodzinowe składał mu osobiście sam Pan Prezydent. Nic dziwnego, skoro malarz zaprojektował wnętrza odrestaurowanego Pałacu Kremlowskiego... a może odwrotnie, dostał zlecenie, bo miał znajomości?

W każdym razie szumu w sztuce narobił już w 1957 roku, tuż przed skończeniem studiów, i robi nadal.

I spodobało mi się to, co robi, a zwłaszcza to, co robił w latach 90-tych. Podzielam fascynację Głazunowa Rosją, miastem, człowiekiem w mieście, samotnością. Nie podzielam chyba poglądów politycznych, ale jego olbrzymie, monumentalne dzieła o historii Rosji czy demokracji są arcyciekawe. Od współpracowników na pożegnanie zażyczę sobie chyba jakiejś miłej reprodukcji...


czwartek, 6 czerwca 2013

CzePe w metrze. 359.

CzePe to wydarzenie nadzwyczajne, oznaczające najczęściej jakąś awarię. Moskiewskie metro jest tak przeciążone, że nawet najmniejsze "czepe" w jednym miejscu paraliżuje cały system.
Młoda z Babcią usiłowały się wydostać ze stacji, znajdującej się na innej linii i oddalonej dość znacznie od tunelu, w którym zapalił się kabel. Z trudem opuściły wagon i utknęły w morzu ludzkich głów i... tyłków, bo Młoda głową tylko trochę ponad te tyłki sięga. Morze się nie ruszało. 90 sekund później nadjechał kolejny pociąg, fala wysiadających ścieśniła jeszcze bardziej tłoczących się ludzi. Wyłączono schody ruchome, zamknięto górne wejście na stację i pasażerowie zaczęli wspinać się na górę. 
Nikt się nie pchał. Nie tylko dlatego, że w takim tłumie było to niemożliwe. Po prostu cierpliwie czekano, aż uda się wejść na schody. Dwóch silnych mężczyzn, zauważywszy niemłodą kobietę z dzieckiem, stworzyło na chwilkę bąbelek przestrzeni, umożliwiający Anarchistce przedostanie się przed Babcię, żeby tłum ich nie rozdzielił ("Pani przepchnie to dziecko do przodu, bo zadepczą"). Młoda nie bała się rozdzielenia ("poczekałabym na babcię na górze przy wyjściu"), bała się uduszenia, bo ciągle ktoś ją do kogoś przyciskał, ale na schodach już dało się oddychać.

Na zewnątrz wszyscy jak na komendę wyjmowali telefony. Mnóstwo ludzi, i każdy z komórką przy uchu. Młoda też, więc musiałam szybciutko sprawdzić, co się stało i jak mają wrócić do domu.
Wróciły trolejbusem. Spodobało im się. Młoda nie chciała ryzykować kolejki podziemnej, chociaż po godzinie działała już normalnie, a tyle właśnie zajęło im załatwianie spraw.

Dziś również pociąg zatrzymał się nagle na stacji i baaaardzo długo nigdzie nie jechał. Nie wiadomo, dlaczego. Ludzie spokojnie i jakby w sposób zaplanowany opuścili wagony i przesiedli się w skład jadący z przeciwnego kierunku, żeby znaleźć alternatywne trasy dojazdu. Nawet niezbyt nerwowo. Tłum tutejszy wydaje się być wyjątkowo odporny na panikę i wyjątkowo zdolny do samoorganizacji.

Komentarze pod newsami w internecie:
"Wyjeżdżałem na urlop  - spalił się kabel. Wróciłem z urlopu - spalił się kabel. Stabilizacja".

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Intermuzeum. 362.

- Mamo, mamo, pisaliśmy gęsimi piórami, malowaliśmy chusty, rzucaliśmy w siebie takimi malutkimi kuleczkami i jutro też tam pójdziemy! - dzieliła się zaaferowana Młoda po dniu spędzonym na targach muzealnych http://www.intermuseum-2013.ru/ 
Kilkanaście (a może kilkadziesiąt) różnych muzeów z Moskwy i nie tylko przygotowało fascynujące "lekcje muzealne", warsztaty i zajęcia dla dzieciaków. Zupełnie za darmo. I czynne to będzie jeszcze tylko jutro. Młoda zbiera ekipę na kolejne wyjście pod opieką Babci, w ramach akcji "Babcia w mieście". Tfu, "Lato w mieście". Dla dorosłych też tam jest niezły program, ale to sobie dorośli sami na stronie poczytają.

A jeszcze Instytut Polski robi imprezkę. Wygląda na bardzo fajną. Zrobimy sobie książkę?


Zdjęć nadal nie ma, bo nadal jestem leniwa.

Wspólnota Marty i Marii, czyli dokąd prowadzi łażenie po muzeach

Gdyby nie ten Niestierow, o którym parę dni temu pisałam, nie trafiłabym w to miejsce. A warto. Warto, na przykład, po intensywnym zwiedzaniu Trietiakowki (tej starej, na Ławruszynskim), kiedy człek chce odpocząć, wyciszyć się i uspokoić. Bo na Dużej Ordynce, kilkadziesiąt metrów od stacji metra, mieści się oaza spokoju właśnie, czyli wspólnota Marty i Marii.

Wspólnota została założona w 1909 roku przez wielką księżnę Elżbietę (była bratową cara i siostrą jego żony). Po aresztowaniu i straceniu męża, gubernatora Moskwy, Elżbieta sprzedała swoje klejnoty i kupiła cztery działki na Ordynce. Wybudowała tam cerkiew, do przygotowania wystroju której zaprosiła Niestierowa właśnie, a także ochronkę, sierociniec, szpitalik i parę innych instytucji charytatywnych, obsługą których zajmowały się członkinie zgromadzenia o regule zbliżonej do zakonnej.

W 1918 roku księżnę też aresztowano (i żywcem wrzucono do uralskiej sztolni, do której za księżną wrzucono kilku innych arystokratów, a następnie parę byle jakich granatów... przez wiele dni ze sztolni dobiegały słowa modlitw, coraz cichsze i słabsze), kilka lat później w budynku cerkwi zrobiono kino, później  centrum renowacji zabytków, i dopiero w 2006 roku Cerkiew Prawosławna odzyskała teren i zwróciła go siostrom. Dziś znów jest tu ambulatorium, dom dziecka, centrum pomocy dla rodzin osób obłożnie chorych, centrum rehabilitacyjne dla dzieci z porażeniem mózgowym, i, oczywiście, świątynia. I przepiękny, ogólnodostępny teren, z tartanowym placem zabaw, równiuteńko przystrzyżoną trawką, cudownym ogrodem i mnóstwem róż. 

Parę osób pewnie zachwyci się secesyjną cerkiewką z niezwykłymi, pejzażowymi malowidłami Niestierowa. Inni ulegną niezwykłemu spokojowi tego miejsca, tak rzadko spotykanemu w Moskwie...




niedziela, 2 czerwca 2013

Dzień dziecka po polsku. 364.

Póki ja się włóczyłam po muzeach, Młoda brała udział w polsko-rosyjskim czytaniu wierszy dla dzieci w Ambasadzie. Brzechwa i Tuwim w fajnych tłumaczeniach, fajnie przeczytane, i malowanie buziek, i grill i wielka wymiana książek... Coraz więcej fajnych imprez się dzieje, coraz lepiej się "polsko-polska" współpraca układa, a zdawałoby się, że Polonia, ekspaci i urzędnicy to byty niekompatybilne...

sobota, 1 czerwca 2013

A po co tyle tych Radonieżskich? 365.

Jednym z największych świętych Rosyjskiej Prawosławnej Cerkwi jest Siergij Radonieżskij, XIV-wieczny mnich, założyciel m.in. Troice-Siergijewoj Ławry (odpowiednik naszej Jasnej Góry), symbol olbrzymiej pracy duchowej.
Najważniejszą postacią dla rosyjskiego malarstwa przełomu XIX i XX wieków był Trietiakow, mecenas sztuki i właściciel słynnej galerii. 
Co ma jeden z drugim wspólnego? Cykl obrazów, poświęcony świętemu, walnie przyczynił się do przekazania galerii władzom Moskwy. Ale po kolei.

W bogatej rodzinie kupieckiej urodził się chłopiec. Podobno tylko on i jego siostra przeżyli spośród trzynaściorga rodzeństwa, a i on tylko cudem, bo matka znalazła go w łóżeczku martwego. Ojciec poszedł zamawiać mszę żałobną, a matka położyła go przed ikoną i zaczęła rozpaczliwie się modlić. Kilka chwil później chłopiec zaczął oddychać....
Nazywał się Michaił Niestierow.

Ojciec Michała, mimo niezłego wykształcenia i zamiłowania do kultury wysokiej, niezbyt wierzył, że talent plastyczny syna pozwoli mu przeżyć, i zapowiedział, że uzna go za malarza, kiedy Trietiakow kupi jego obraz. Kupił... I to kupił obraz, który wcale nie pasował do pieriedwiżnikow i wymagań, stawianych ówczesnym malarzom. Po diabła pejzaż, po diabła obraz duchowy, liczy się realizm, opowieść, obraz powinien być epicki, nie liryczny! A tu jakiś pustelnik na tle lasu...
A Niestierow idzie dalej i maluje "Widzenie chłopca Bartłomieja", na temat legendy o Radonieżskim właśnie, który to obraz wywołuje prawdziwą burzę w środowisku. A Trietiakow i ten obraz bierze do swojej galerii.
A potem Nestierow maluje cały cykl obrazów o świętym... które nie zostają kupione. Wtedy malarz postanawia podarować Trietiakowowi ten cykl, a do mecenasa wybiera się cała komisja malarzy, którzy żądają od niego odrzucenia daru. Trietiakow ma serdecznie dość tych pielgrzymek i zaczyna w nim dojrzewać decyzja pozbycia się bólu głowy i znakomitej kolekcji...


A co było dalej z Niestierowym - trudno mi powiedzieć, bo zwiedzanie z przewodnikiem miało trwać półtorej godziny, ale po tym czasie przewodniczka dopiero się rozkręcała, a ja musiałam już iść...

Moja towarzyszka została. Na tej wycieczce, a potem na następnej, a potem na jeszcze jednej, bo każda pani opowiadała inaczej (a jedna z tych wycieczek była przeznaczona dla dzieci). W "nowej" Trietiakowce, na Krymskim Wale, gdzie jest kolekcja XX-wieku i wystawy czasowe. Teraz właśnie wystawiają Niestierowa, i ogół ludności może przyjść na 13 albo na 15 w weekendy, żeby dostać przewodnika za jakieś malutkie pieniądze. Polecam.