poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Przygoda z telegrafem

Jako że w PL znajoma para zamierzała utworzyć właśnie podstawową komórkę społeczną, chciałam jakoś dać im znać, że wspieram ich działania duchowo i łączę się w radości.
Należało wysłać kartkę. Ale jakoś sklepy z kartkami były nie po drodze, i tak kupowałam je i kupowałam aż do dnia ślubu.
No ale życzenia trzeba by złożyć.
Postawnowiłam więc wysłać telegram. W niedzielę. No co, miasto nie śpi, sklepy czynne 24/7, to pewnie poczty też?
Poczta lokalna: sorry, Winnetou, zamykamy o 14. W witrynie elegancka tabliczka o najbliższej poczcie czynnej dłużej. Najbliższa to wg nich 7 stacji metra na północ, z przesiadką. OK. Jedziemy.
Poczta na północy: sorry, Winnetou, zamykamy o 14. W witrynie mniej elegancka, ale zawsze, karteczka, o najbliższej całodobowej placówce pocztowej. 7 stacji metra na południe, z dwiema przesiadkami. Wrrr. Jedziemy.
Poczta całodobowa: czynna! Uuups, sorry, Winnetou, nie mamy tu telegrafu. A gdzie mają? Na poczcie głównej. A gdzie to jest? Na Miasnickiej. Ok, dziękujemy.

Wyjmujemy mapę. Na Miasnickiej są trzy poczty. 4 stacje na wschód, z koszmarną przesiadką, którą przed chwilą byliśmy zaliczyli. Mamy nadzieję, że Główna będzie koło stacji metra.

Poczta Główna: jest koło metra! czynna! jest telegraf! Hurra!!!! Psze pani, psze pani, chcemy wysłać telegram! - Komputer nie działa. - Ale psze pani... - Nie działa, mówię! Na telegraf centralny proszę! - A gdzie to? Trzy stacje na zachód!


Telegraf Centralny: za równowartość jedynych 50 pln udaje nam się wysłać żądaną treść, wpisaną łacinnicą bez jednego błędu, na blankiecie okazjonalnym. Od wyjścia z domu minęły 4 godziny, skasowałam 4 przejazdy. Do domu mam... 20 minut na piechotę lub 1 stację bez przesiadek.

Niech żyje informacja!


PS. Budynek Telegrafu Centralnego jest CAŁY obwieszony obrazami z Trietiakowki. Na zewnątrz. Burłaki na Wołgie i inne arcydzieła sztuki XIX-wiecznej. Ciekawe, dlaczego akurat telegraf?

niedziela, 30 sierpnia 2009

Inny świat 2 - fotoreportaż

Tego nie można opisać, to trzeba zobaczyć :) Ale wiecie co? Przyzwyczaiłam się i wiele szokujących z początku rzeczy zaczyna mi się podobać. Np. toalety publiczne. Albo ludzie z ogonami czy kocimi uszami - naprawdę ich tu całkiem sporo. Nawet kreatywne parkowanie mi już nie przeszkadza, może dlatego, że Młoda nie używa wózka... zresztą, skoro nawet milicja...

Moscow by night



A co tu pisać właściwie... pooglądajcie sobie zdjęcia, pozachwycajcie się... wkrótce wcześniej zacznie robić się ciemno, to jeszcze pouzupełniam fontanny. Moskwianie mają fioła na punkcie podświetlanych fontann :)

Ale wiecie co? Kremlowskie sobory NIE SĄ PODŚWIETLANE! Przynajmniej wtedy, kiedy je oglądaliśmy pewnego sierpniowego wieczoru - nie były!

NB wieczorem nie tylko można oglądać niepodświetlone sobory, kremlowskie gwiazdy z rubinowego szkła z lampami o mocy 5 kW, czy bajecznie migoczący tysiącami żarówek GUM. Nie tylko można napić się pysznej czekolady (wcale nie gorszej od wedlowskiej) w sieciówce Szokoładnica czy zjeść kolacje w restauracji "Jołki-Pałki". Bo np. księgarnia na Nowym Arbacie czynna jest do... 23. A salon Rolls Royce'a otworzą, podejrzewam, nawet o 2 w nocy, jeśli zgłosi się kupiec. I korki tworzą się o północy identyczne, jak o 17.

Moskiewskie Powązki



Cmentarz Nowodziewiczy, znaczy. Znajduje się przy klasztorze Nowodziewiczym - takie obronne klasztory otaczały miasto w XVI i XVII wieku. Ten akurat był klasztorem żeńskim, dla panien z bogatych rodów. Nadal jest czynny, a część pomieszczeń stanowi filie moskiewskiego muzeum historycznego. Otoczony jest białym murem, zwieńczenia wież ozdobione są czerwoną cegłą. I... hihi, w odróżnieniu od zgromadzeń męskich, na terenie klasztoru kobiety nie muszą koniecznie paradować w spódnicach i chustach. Owszem, przed wejściem do czynnej cerkwi włosy wypada zakryć, ale to wszystko. Być może nogi w spodniach i rozwiane wiatrem fryzury gorszą tylko panów...

Zwiedzenie samego cmentarza wymaga co najmniej kilka godzin. Zwłaszcza, jeśli się jest (z) Rosjaninem. Bo tam leżą tylko sławni i arcysławni, i właściwie bez przerwy słychać: ojej, patrz, Bułhakow. Rany julek, Czechow! Ooo, zobacz, Raisa Gorbaczowa! I tak DOSŁOWNIE CO KROKU! 26 000 nazwisk!

Ciekawe są współczesne nagrobki: Jelcyna w kształcie i barwach rosyjskiej flagi, Nikulina w jego własnej postaci z psem...

Jednak my z Młodą z wielką radością opuściłyśmy to miejsce, ciągnąc za sobą Babcię, która jeszcze szukała żony Stalina i Swiatosława Richtera...

Drugi spacer po Moskwie



Właściwie nie drugi, ale cała seria krótszych i dłuższych spacerów różnymi szlakami. Żeby poczuć atmosferę miasta, która jest nieuchwytna, ulotna, trudna do określenia. Składa się na nią mnóstwo wrażeń i odczuć, czasami skrajnie różnych. Żeby się w Moskwie zakochać, trzeba w niej pomieszkać, połazić po niej, pojeździć trolejbusem, pozaglądać na podwórka.
Miasto jest eklektyczne. Wyjątkowo eklektyczne. Nie przypomina żadnej innej metropolii, a parę ich widziałam. W jednym miejscu zobaczyć można "białokamienny" dom z XVII wieku, blok z lat 60 ubiegłego stulecia, elegancką XIX-wieczną willę, a to wszystko subtelnie podkreślone stalowo-szklanymi elementami małej architektury. Na podwórku wśród wieżowców zbudowanych pod koniec dziewięćdziesiątych ni z tego ni z owego wyrasta drewniana izba, która na dodatek znajduje się na tyłach chruszczowki.
W bramie stalinowskiej kamienicy na ulicy Twierskoj jest pałacyk z połowy XIX wieku...

Całkiem nieoczekiwanie znalazłyśmy też uliczkę, która właściwie jest drugim Arbatem - pełno na niej kawiarni, stoją kwiaciarki z różami, a na opuszczonej kamienicy powieszono reprodukcję obrazu z Trietiakowki.

I pomniki. Liczne pomniki, które można dotknąć, pogłaskać, wleźć na nie - modne są na całym świecie, w każdym mieście (rowerzysta w Poznaniu, krasnale we Wrocławiu, wojak Szwejk w Krośnie), ale tu jest ich wyjątkowo dużo. Można wsiąść do auta, którego drzwi otwiera słynny aktor Nikulin, zwieńczyć piramidę klaunów, przytulić się do Wysockiego... Zresztą, następny wpis będzie o cmentarzu - tam to dopiero są pomniki...

wtorek, 11 sierpnia 2009

Siergijew Posad



Jako że dziecko wymyśliło przejazd koleją, to pojechałyśmy. Wcześniej poczytałyśmy nieco o specyfice miejsca, i ubrałyśmy się zupełnie nieodpowiednio do pogody (14 stopni!), ale za to odpowiednio do punktu docelowego: czyli w długie spódnice, z chustkami na głowę w torbie (panie w prawosławnych miejscach kultu powinny mieć przykryte włosy, zdaje się, że spodnie nie są mile widziane). Dziecka nie zmuszałyśmy do założenia spódnicy, przyjmując, że osobnik w bojówkach koloru moro i wojskowej kurtce, obcięty na pazia, może zostać uznany za chłopca. Nasze dziecko inaczej się nie ubiera...

Na stacji natychmiast owiał nas lodowaty wiatr, więc dziecko tuż po wyjściu z pociągu zażyczyło sobie powrotu do domu. Życzenie to nie zostało spełnione, wobec czego przez miasto szłyśmy w akopaniamencie regularnego "do domuuuuuu... do domuuuuuu... ja chcę do domuuuuuu". Płyta, która zacięła się na "do domu", w Muzeum Zabawek została przestawiona na kolejne zacinające się miejsce, czyli "na rączki". Nie byłam zachwycona perspektywą dźwigania 20 kg na własnych plecach, jednak... większość ekspozycji muzealnych była umieszczona na wysokości wzroku dorosłego człowieka, więc trzeba było się ugiąć :(

Obejrzałyśmy parę XIX-wiecznych lalek z akcesoriami (miały szafy z ubraniami i domki, i naczynia, i potrawy, i maszyny do szycia, i sekretarzyki z przyborami do pisania - ja chcę taką lalkę!!!!), obejrzałyśmy kilka starych elementów kolejek (ale nie jeździły), pobawiłyśmy się śmiesznymi drewnianymi zabawkami i.. stwierdziłyśmy, że analogiczne muzeum w Kielcach jest ciekawsze. W związku z tym dziecko nie odzyskało dobrego humoru i matka służyła za barana jeszcze ładnych kilkaset metrów, które dzieliły nas od Klasztoru. A dokładniej - od mostku, do klasztoru prowadzącego.

Mostek bowiem okazał się niezwyczajny. Wisiały na nim kłódki z wypisanymi (markerem, korektorem, czymkolwiek) bądź wygrawerowanymi imionami i datą. Czasem kłódka była w kształcie serduszka, czasami serduszko było namalowane na niej. Wydaje się, że to lokalny zwyczaj "zawierania" (zawrzeć - zamknąć, złączyć) związków :)

I w końcu doszłyśmy do Troicko-Siergiejewskiej Ławry. Przed wejściem ludzie żegnali się i kłaniali w pas, następnie takie jelenie jak my nabywali pozwolenie na fotografowanie (którego nikt nie sprawdzał). Na terenie klasztoru nie było kobiet bez chustek. Nawet panna młoda, która zgodnie z tutejszą modą miała baaaardzo wydekoltowaną suknię i gołe ramiona, narzuconą miała koronkową pelerynę z kapturem. Co do spódnic zaś...

Mnóstwo pań było w spodniach. I w spódnicach. Założonych z góry na spodnie. Albo po prostu owiniętych w pasie chustami. I było im ciepło, w odróżnieniu od nas.

I całe to mnóstwo pań, i panów, i dzieciaków, stało w licznych kolejkach. Dość szybko ustaliłyśmy, że jedna kolejka prowadzi do świętego źródła, w którym to wodę wydają hurtowo, czyli w butelkach lub baniakach. W drugim ogonku ludzie stali do "detalicznej" wersji tegoż źródła, przy której można się było napić z jednorazowego kubeczka. Najdłuższa była trzecia kolejka, więc uznałyśmy, że prowadzi do najciekawszego miejsca, i stanęłyśmy na jej końcu.

Po ok. 90 minutach, przesunąwszy się o kilka metrów, postanowiłyśmy jednak sprawdzić, za czym ci ludzie stoją. Hehe. Stali, aby pokłonić się relikwiom Siergieja Radonieżskogo, założyciela klasztoru, i postawić świeczkę. Średniowieczna cerkiewka nie mogła pomieścić zgromadzonego tłumu, i o żadnym podziwianiu zatłoczonego wnętrza nie było mowy. Stwierdziłyśmy, że może niekoniecznie musimy w tym kulcie uczestniczyć i z ulgą opuściłyśmy kolejkę.

Szkoda jednak, że z licznych zabytków architektury tylko jeden (właśnie ten z długim ogonkiem) można było obejrzeć wewnątrz. We wszystkich pozstałych drzwi były otwarte. Te pierwsze. Za nimi można było kupić świece, ikony, książki. A dalej przejścia nie było...


Trochę faktów o mieście:

Pierwsze wioski w tym miejscu (70 km na północ od Moskwy) powstawały w XIV wieku wokół Troice-Siergiejewskiego klasztoru, założonego przez św. Siergija Radonieżskiego w 1337 roku. Mieszkańcy wiosek trudnili się rzeźbą w drewnie i produkcją zabawek (m.in. tu wytwarzano pierwsze matrioszki). Dziś w mieście, liczącym ok. 100 000 mieszkańców, działa jedyna w Rosji wyższa szkoła zabawkarstwa, a także muzeum zabawek z dość ciekawą kolekcją.

Trochę faktów o klasztorze:

Klasztor nosi tytuł ławry - czyli jest to jeden z największych męskich klasztorów, podlegający bezpośrednio patriarsze. W Rosji są tylko dwa takie klasztory, na Ukrainie - trzy. Pierwsze zabudowania klasztorne były drewniane, szybko stały się jednym z centrów prawosławnego życia religijnego i kulturalnego. Tu pisano ikony, prowadzono roczniki, przepisywano księgi. Tu powstał jeden z największych pomników piśmiennictwa ruskiego: Żywot Siergieja Radonieżskiego.
W okresie smuty ławra przez 16 miesięcy opierała się polsko-litewskim wojskom, dowodzonym przez Sapiehę i Lisowskiego. Tu ukrywał się też Piotr I podczas buntu strzelców, tu rozprawiono się z jego przeciwnikami i stąd, sprawując już pełnię władzy, wyjeżdżał do Moskwy.
Ławra była bardzo bogata: należało do niej wiele ziem, ok. 100 000 chłopów pańszyźnianych, było to też (i nadal jest) centrum pielgrzymek ze względu na znajdujące się tu liczne relikwie i cudowne obrazy. Nawet czasy sowieckie niezbyt zaszkodziły klasztorowi: co prawda mnichów wysiedlono, a pomieszczenia chciano przeznaczyć na przedszkola i szpitale, to jednak zdecydowano się w końcu zamienić klasztor na muzeum i dokonano jego gruntownej restauracji. Po czym... dwadzieścia lat po decyzji o sekularyzacji oddano część ławry Cerkwi Prawosławnej.

Klasztor stanowi zespół unikalnych zabytków: cerkwie z XV, XVI i XVII wieku, barokowa dzwonnica, XIX-wieczny budynek seminarium duchownego. Całość znajduje się na liście UNESCO.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Pociag podmiejski

Maaaaaamo, tak dawno nie jechaliśmy pociągiem. Maaaaaaaaaaamo! Dlaczego my na wycieczki jezdzimy tylko metrem?

Jako że od dawna planowałyśmy wycieczkę do Siergijewa Posadu (dokąd najlepiej dojechać właśnie pociągiem), uległam prośbie. W niedzielę wstałyśmy o jakiejś zupełnie nieniedzielnej porze i udałyśmy się metrem na stację Komsomolska, która jest chyba jedną z najładniejszych w mieście. Jako stacja znajdująca się pod placem łączącym 3 największe dworce, musiała z miejsca zachwycać przyjezdnych i rzucać ich na kolana przed potęgą stolicy...

Szybciutko kupiłyśmy bilety i wbiegłyśmy na peron, gdyż nasza "elektriczka" miała odjazd za trzy minuty. Chwilę zmitrężyłyśmy przy turnikietach (takie kozy jak w naszym metrze, które sprawdzają bilety), bo nie wiedziałyśmy, jak toto obsłużyć, żeby nas puściło, i już byłyśmy w błękitnym wagonie.

Spodziewałam się typowego pociągu podmiejskiego. A tu zonk. Pociąg, owszem, podmiejski, o wielkości typowej dla Rosji, (na szerszych o jakieś 15 cm torach można postawić szerszy o jakiś metr wagon - rosyjskie wagony są naprawdę DUŻE). Ale... wagon niezamalowany spreyem. Siedzenia niepocięte, niepomazane markerami. Elektroniczny wyświetlacz wskazuje czas. Stacje bardzo wyraźnie zapowiada miły kobiecy głos, donoszący się z głośników.

Wyjęłyśmy więc książkę, coby umilić sobie podróż. I zaczęło się...

- mówiłem wam, rozgniewał się kot Marynarz, ale wy mnie nigdy nie słuchacie - czytałam.

- W związku z licznymi przypadkami zatrucia alkoholem połączonym z lekami, prosimy informować obsługę pociągu o zauważonych osobach, spożywających alkohol... - mówiła pani z głośnika

- I pocoście kupowali ten traktor? - mój głos był niezmącony.

- Teren kolei jest terenem szczególnie niebezpiecznym. Nie należy skakać z peronów, przechodzić białej linii, pozwalać dzieciom bawić się przy torach - po krótkiej przerwie kontynuowała pani.

- Proponujemy Państwa uwadze biododatek do szamb, doskonałe do dołów kloacznych i toalet chemicznych - włączył się sprzedawca, który właśnie wszedł do wagonu.

- A wujaszek Fiodor wrzucił do traktora kotlety i...
- Prosimy pamiętać, iż handel w wagonach kolei jest zabroniony. Towary niewiadomego pochodzenia mogą stanowić zagrożenie dla życia
- Mają państwo problem z tępymi nożami? Cebula nie chce się kroić? Oto doskonałe narzędzie do ostrzenia noży, nożyczek, sekatorów, wystarczy lekko nacisnąć i...
- Traktor zatrzymywał się przy każdym domu...
- Koleje potrzebują następujących pracowników...
- Wyjątkowo wygodne nadmuchiwane poduszeczki podróżne, dla osób, które często podróżują pociągiem, samolotem, pracują przy komputerze...

i kolejny głos
- Pomóżcie Państwo, w imię Chrystusa proszę, pomóżcie, zanim znajdę pracę, pomóżcie,dwójkę dzieci wykarmić, w imię Chrystusa, żeby Wasze dzieci zawsze zdrowe były, pomożcie...

- Liczne patrole milicji służą Państwa bezpieczeństwu, prosimy o wyrozumiałość...
- Wygodna torba składa się do małego formatu, można ją umieścić w damskiej torebce, po rozłożeniu ma pojemność...

I tak przez półtorej godziny.
W drodze powrotnej chyba się zmęczyli. Pani z głośniczka nic nie mówiła. Stacje zapowiadał maszynista: "blahblabladuszczaja" "burumszurumduszczaja" (znaczy coś-tam następna). Przeszedł chłopak z lodówką podręczną, proponując cichutko lody. Kwiaty wiezione z dacz pachniały upojnie. Za oknem mignęła stacja "Zawiety Iljicza" (Testament Lenina). Kończyło się lato.