poniedziałek, 27 stycznia 2014

Boggle i dwujęzyczność.

Przyniesiono nam do domu boggle, to błyskawiczna gra na szukanie słów. Strasznie nam się spodobała, zwłaszcza, że my mamy hopla językowego. Zaprosiłyśmy do gry Młodą, ale nie miała z nami szans.

W ramach przygotowywania sobie materiału do zachowania dwujęzyczności, pobiegłam do Dietskiego Miru po rosyjską wersję boggle. Znów zagrałyśmy z dziecięciem. I zonk. Tym razem zdarzało jej się ze starszymi wygrywać, a słowa, które układała, były bardzo ciekawe i zdecydowanie dłuższe, niż po polsku!

Znaczy się, w chwili obecnej Młoda ma zdecydowanie bogatsze słownictwo po rosyjsku. Dla nas do wiadomość radosna, bo do PL już za 126 dni (czy ile tam suwaczek dziś pokazuje), polski się za chwilę (rok?) wywinduje na właściwy poziom, a rosyjski będzie się zwijał z wyższego pułapu. Ale to też ostrzeżenie. Bo oznacza, że musimy nakupować masę popularno-naukowych książek dla młodzieży, polskie lektury faktycznie oddać do biblioteki,  i usiłować dokonywać karkołomnych wyczynów w rodzaju tłumaczenia pracy domowej z matematyki po rosyjsku (сумма квадратов катетов равна квадрату гипотенузы - kto wie, co to jest?), żeby dwujęzyczność była bliska idealnej. Że nie wystarczy, jak mi się wydawało, zatrudnienie nauczycielki i realizowanie rosyjskiego programu szkolnego z języka i literatury.

sobota, 25 stycznia 2014

Urodziny

Dziś jest rocznica urodzin Wysockiego. Młoda poszła na bal karnawałowy w polskiej szkole, a Matula na cmentarz Wagańkowski, to półgodzinny spacer od Ambasady, w której bawiło się dziecko.
Im bliżej cmentarza, tym więcej było ludzi. Nieśli kwiaty, papierosy i piersióweczki. Mróz był nieszczególnie groźny, 15-stopniowy, grób obłożony roślinnością, ochrona pilnowała porządku. Żeby tłum nie zmienił się w demonstrację? Tych, co zbyt intensywnie "помянули" (=wypili za zmarłego) łagodnie wyprowadzano poza mury cmentarza.
A kwaterę znaleźć bardzo łatwo, jest tuż przy wejściu.

środa, 22 stycznia 2014

Przy baśniach o muzyce

Ponieważ przespałam czas kupowania abonamentów do Filharmonii, rzutem na taśmę udało mi się dostać bilety na trzy koncerty w obecnym kwartale - tylko dlatego, że informacja o nich nie została opublikowana w internecie. 
Młoda była wściekła, kiedy dowiedziała się, że rzecz dzieje się na sali kameralnej - nie miała z małymi salami dobrych doświadczeń. Kazała sobie dokupić coś na wielką, koniecznie pod samym sufitem, na osłodę.

Ale było fajnie. Bardzo przytulnie i bardzo noworocznie, bo tuż po noworocznych świętach, i czytane były bożonarodzeniowe baśnie, ilustracją do których służyły różne klasyczne kawałki z różnych stron świata na rosyjskich instrumentach ludowych.

Młoda wróciła zachwycona.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Poloneza czas skończyć

Pociąg to mój ulubiony środek transportu, a pociąg sypialny to mój najbardziej ulubiony środek transportu.
Ale, niestety, Polonez, czyli główny środek transportu Moskwa-Warszawa, zszedł był na psy i nadaje się już wyłącznie do przewozu - nomen omen - dużych i nieśmiałych psów, licznych kotów i wielkiego bagażu, przez osobników cierpliwych i odpornych na trudy podróży.

No, chyba że mamy rosyjski skład. Wtedy jest OK. Albo jest lato, wtedy w sumie też jest OK.

Polski skład w zimie to porażka. Za każdym razem w którymś wagonie wysiada ogrzewanie, co jest dość bolesne przy -22 stopniach na zewnątrz i 18-godzinnej podróży. Za każdym razem w którymś wagonie zamarzają - i nie dają się otworzyć na stacji - drzwi do wagonu albo kibel. A i ceny, panie, takie, nawet za II klasę, że ZA KAŻDYM RAZEM bardziej opłaca się lecieć samolotem, nawet bez lotowskiej promocji i bez uwzględnienia kosztów tranzytowej wizy białoruskiej. I na dodatek w samolotach nie pytają każdego z groźną miną "dokąd i po co jedziecie" ani "co wieziecie i otwórzcie torbę". I samolotem można legalnie przewieźć więcej fajek. 

Fakt, że na pokład samolotu obecnie nie można zabrać nawet miniaturowej tubki pasty do zębów,  próbki perfum, niezbędnego leku w aerozolu ani butelki dla niemowlęcia. Ale to tylko przez najbliższy miesiąc z kawałkiem. 

niedziela, 19 stycznia 2014

Zasłyszane z pokoju dziecięcego

Młoda rozmawia z kumplami.
- Jak sobie przypomnę, że za 4 miesiące wyjeżdżamy, to z jednej strony mi trochę smutno. Bo nie będzie mojej pani ze szkoły i pani od fletu, bo nie będzie Moskwy i tych wszystkich teatrów, bo lodowisko będzie dalej, bo z wami się rozstanę...
Z drugiej strony, będę chodziła do normalnej polskiej szkoły, będę się mogła codziennie spotykać z moimi starymi przyjaciółmi, i mama mi kupi psa!
- No ładnie - obrazili się kumple - wymienisz nas na jakiegoś kundla!

sobota, 18 stycznia 2014

Ликбез

Ликбез to jest w dosłownym tłumaczeniu walka z analfabetyzmem. Można urządzić likbez np. w galerii handlowej, kiedy koleżanka zabiera nas na zakupy, żeby pokazać, co się nosi. Albo w dowolnym innym miejscu, również tym powołanym do tego celu ustawowo niejako, np. w muzeum. Mnie urządzono likbez w galerii. Trietiakowskiej. Na Krymskim wale, malarstwo XX wieku.

Wybierałam się dość niechętnie, a wyszłam oczarowana. Oczywiście, trafiłam również na wycieczkę sześciolatków i genialnego jak zwykle przewodnika, który przywitał się z dziećmi w kucki, żeby nie patrzeć na nich z góry, i cały czas zmuszał do myślenia i rozdawał nagrody. Fakt, że dzieci miał już nieźle wyedukowane. Podając przykłady słynnych zakochanych par, wymieniały np. Tristana i Izoldę. Przed Malewiczem wykrzyknęły, że to jest bardzo słynny malarz i w telewizorze o nim mówią. Ciekawie argumentowały, dlaczego rzeźba futbolistów powstała z metalu, a nie innych materiałów. No cóż, jeśli one chodzą na takie wycieczki.... (ta była częścią dłuższego cyklu wypraw do różnych muzeów, nie tylko sztuk pięknych).

Ja ogarnęłam tylko połowę XX wieku, na drugą brakło nam czasu i sił. Musimy tam pójść jeszcze raz, bo samo przejście bardzo szybkim marszem przez wszystkie sale (od połowy wieku licząc), żeby dotrzeć do wyjścia zajęło nam pół godziny, a po drodze widziałyśmy mnóstwo ciekawostek.

A to zadanie dla dzieci albo czytelników.
Co przedstawia to dzieło?


piątek, 17 stycznia 2014

Zoo

- Cześć! - w rytualnym porannym sklepiku z drożdżówkami Młoda spotkała koleżankę. Mocno wyrośniętą.
- Czy to Nastia ze szkoły muzycznej? - zainteresowałam się na zewnątrz - ta z IV klasy?
- Nie, no co ty, ona chodzi do VII. W ogóle do tamtej szkoły, starszej. I ma na imię Alina.
- To skąd ją znasz?
- A, czasem prowadzi u nas lekcje.
- ?!?
- No wiesz, jak Pani musi zostać dłużej u dyrekcji, a dyrekcja jest w tamtej szkole, to Pani prosi Alinę, bo ją uczyła kiedyś, żeby do nas przyszła na 10 minut.
- I co, słuchacie Aliny?
- Jak przychodzi Alina, to wrzeszczymy. Ktoś raz na ławkę wskoczył. Ktoś krzyczy "precz ze szkołą". Grisza tańczy rock-and-rolla. No wiesz, zoo.

Wyobraziłam sobie zoo i szkoda mi się zrobiło Aliny.

- No, a ktoś zawsze na korytarzu stoi, że niby ołówek temperuje, i patrzy, czy Pani nie idzie. Jak idzie, to my siedzimy jak aniołki.
- I co, wierzy w waszą anielskość?
- Nieeee, mówi, że nas na parterze słychać...

czwartek, 16 stycznia 2014

Nie rozerwę się

To makabryczne będzie.

Olena na swoim blogu napisała, że nie rozerwie się na filmie.
Ja się nie rozerwę, oglądając Olimpiadę na żywo. Kiedy o tym myślałam, były jeszcze bilety i loty były tanie, i nawet bym nocować w Soczi nie musiała, ale brakowało mi energii, żeby się sprawą zająć. Teraz jest już odrobinkę za późno, więc w Soczi się nie rozerwę. Ani w samolocie do Soczi. 
W Soczi zresztą nikt pewnie się nie rozerwie, chyba że ładunki już leżą w fundamentach budowanych obiektów, za mocno pilnują miasta.

Mam za to nadzieję obejrzeć na żywo mistrzów olimpijskich w łyżwiarstwie figurowym. 24 lutego w Moskwie będzie ich występ galowy, dochód z niego przeznaczony będzie na wsparcie ruchu paraolimpijskiego.Mam nadzieję, że będzie fajnie.

I że nigdzie nikogo nie rozerwą. Bardzo, bardzo proszę, żeby nikt w tym czasie nie zginął z rąk terrorystów.

wtorek, 14 stycznia 2014

Śniło mi się....

Dawno mi się nic nie śniło, nie licząc katastrof lotniczych, z czego mnie jakiś odpowiednik prozacu wyleczył.
A skoro wyleczył, to czas chyba brać się za stare zobowiązania. Zwłaszcza po śnie, w którym...

w którym zakochuję się w pewnym dominikaninie z Freta (blisko dwadzieścia lat starszym ode mnie), jestem strasznie zazdrosna, bo zakochuję się na spółkę z jakąś babą, zakonnik ów przy pomocy współbrata sprytnie rozwiązuje problem tak, że obie jesteśmy na tyle zadowolone, na ile można w takiej sytuacji, a na dodatek psychologowi dziecięcemu na poradni przyszpitalnej zamiast o kłopotach z Młodą opowiadam o niespełnionej miłości do księdza.

A teraz proszę o interpretację.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Teatr w basenie. 138.

Oglądałyśmy już spektakle na lodzie, ale na lodzie to i w Warszawie obejrzeć można. Akrobacje na batucie czy na motorze też specjalnego wrażenia na nikim nie robią, zwłaszcza, jeśli w mieście są trzy cyrki stacjonarne. Dlatego z wielką ciekawością (mimo sprzecznych recenzji) udałyśmy się na noworoczne show organizowane w... basenie.

Rzecz była interesująca, acz zachwyciła nas umiarkowanie. Działo się to w "Olimpijskim", ze stromej widowni którego nieźle był widoczny sam basen - ale prócz niego było jeszcze kilka scen, jednej z nich nie widać było wcale, jeśli siedziało się, jak my, pod samym sufitem. Ale może właśnie dlatego było tyle scen? Na każdej trwała jakaś akcja, nie wiadomo było, w którą stronę patrzeć, akustyka nienajlepsza, a fajne pomysły nadmiernie wydłużone. 

Dość podobały nam się skoki do wody (ale Rosjanie mają bardziej utalentowanych skoczków, niż ci zatrudnieni w przedstawieniu), wrażenie zrobiło pływanie synchroniczne, świetne było jeżdżenie na rodzaju nart wodnych podnoszonych ciśnieniem, w warstwie tekstowej - piosenka kota, który w trudnych chwilach swojego życia myśli o kotletach, parówzkach i śmietanie.

Było to ostatnie przedstawienie w sezonie, artyści więc pod koniec wygłupiali się radośnie, wskakując do wody i nie chcąc opuszczać sceny :)

Podobno pod względem fabuły rzecz była najsłabsza z trzech, które powstały do tej pory. Dla nas była niezwykła ze względu na miejsce, ale jeszcze raz byśmy nie poszły. Wy w przyszłym roku możecie się wybrać :)

www.osd.ru

sobota, 11 stycznia 2014

Hepi berzdej. 140.

Mam w domu dziewięciolatkę. Stara dupa jestem :( 
Dziewięć lat temu w styczniu też było ciepło. Do szpitala jechałam w adidasach i polarze, spacer w parku w oczekiwaniu na transport do kolejnej placówki był taki...wiosenny. Ostatnie chwile we dwoje. 
Nie wyobrażam sobie świata bez tej inteligentnej, złośliwej i czarującej istoty.

PS. Jednyną strefą mało zakoconą w moim warszawskim mieszkaniu jest pokój Młodej. Łaskawie zgodziła się na wstawienie do niego kanapy dla rodziców: "możecie tu spać, dopóki nie stuknie mi dziesiątka". Wow. Dzięki.

piątek, 10 stycznia 2014

141. Rozmowy przy regale

Podczas świątecznej bytności w kraju urządzałyśmy na nowo pokój Młodej. Licznymi okazjami przybyły prawie wszystkie jej książki i mniej-więcej połowa lego, było więc co ustawiać.
- Mamo, a nie możemy tego wyrzu... oddać do biblioteki? - Młoda krytycznie spojrzała na zawartość kartonów.
- Nie, dopóki wszystkich nie przeczytasz.
- Ale już mi je wszystkie przeczytałaś!
- No to teraz przeczytasz sama.
- Kochanie, no ale ona ma rację, po co nam twoje panieńskie wydanie Tomka Sawyera? - stanął w obronie córki mój mąż (żmiję na własnej piersi!), wyciągając z pudła tomik noszący ślady bardzo intensywnej lektury.
Nie odpowiedziałam, odkrywszy pakunek z Chmielewską i podręcznikami do fotografowania. Przepchałam go do "dorosłych" regałów i rzuciłam okiem na półki.
- Masz rację, skarbie, mamy za dużo książek. Zobacz, tych dwóch serii wydawniczych - wskazałam perfidnie na pamiątki z poprzedniej pracy męża, jakieś 5 metrów bieżących, większość nigdy nie otworzona - można chyba się pozbyć.
Moja lepsza połowa łypnęła na mnie złowrogo, ciężko westchnęła, odniosła Twaina do pokoju dziecięcego i zdjęła z naszego regału pudełko po butach z różnymi różnościami. A także trochę papierów, które leżały płasko.
- Ustawiaj. - burknął.

Tylko że faktycznie, nasze mieszkanie nie jest z gumy...

środa, 8 stycznia 2014

143. Żyję :)

Żyję i mam się dobrze, tyle że trochę zajęta ostatnio byłam. I weny twórczej brakowało. Zrobiło się parę tysięcy kilometrów różnymi środkami transportu i w ogóle.

Jakiś czas temu byłam z Młodą na "Czarnodzieju z Oz" na lodzie, w Łużnikach. Powiem krótko: chcecie gwarantowane show na wysokim poziomie, z efektami specjalnymi, fajną muzyką i w ogóle - to idźcie w ciemno na dowolny spektakl Stage Entrertainment. Byłyśmy na wielu ich projektach (specjalizują się w musicalach na zwykłej scenie i w noworocznych przedstawieniach na lodzie), i wszystkie były bez zarzutu. Do tego stopnia, że Młoda, która jeszcze nie tak dawno marudziła "do jakiego znowu teatru..." tym razem, usłyszawszy w przerwie reklamę innego spektaklu, zapytała z nadzieją, czy kupię bilety.

W lodowych show co roku jest jakaś inna rozrywka dodatkowa - kiedyś widziałyśmy podniebne akrobacje, teraz - występy świetnego iluzjonisty. Pięknie wbudowane w historię :)