czwartek, 28 lutego 2013

Pałaty Romanowych

Zawsze mnie fascynowała dzielnica Zariadie. Dzielnica to chyba za dużo powiedziane, bo dzisiaj znajduje się w niej zaledwie kilka budynków i olbrzymi teren, na którym był chyba stadion i chyba hotel, a teraz są badania archeologiczne.
Dom bojarów Romanowych znajduje się przy Warwarce, sporo poniżej poziomu ulicy, schodzi się doń po stromych schodkach. Odkryłam to miejsce jeszcze latem, ale dopiero niedawno udało mi się wejść do środka. I byłam bardzo przyjemnie zaskoczona.
Jest to jedno z najstarszych muzeów Moskwy - udostępniono je już w połowie XIX wieku. Kiedy ktoś z moich współzwiedzających spytał o to, co działo się tu po rewolucji, pani pilnująca z oburzeniem wyjaśniła: przecież był IV Dekret! Był dekret O pokoju, O ziemi, piąty był o rozdziale kościoła i państwa, a czwarty był o muzeach! 
Białe mury pamiętają XVI wiek. Najpierw głębokie, suche piwnice z cegły i piaskowca, potem "męska" połowa, murowana, dość mroczna, z centralnym ogrzewaniem :), i wcale nie bardzo duża: pan domu miał sypialnię, gabinet, stołowy i pokoik dla synów, których uczył języków, arytmetyki i geografii. Sam zaś sporo czytał, m.in. "Żywoty świętych" po... polsku.
Wąziutkie schodki za ukrytymi pod bogatymi kurdybanami drzwiami prowadziły na "żeńską" połowę, drewnianą i bardzo jasną (najjaśniejszy pokój nazywano świetlicą). W świetlicy bojarynia z córkami i służkami zajmowały się modlitwą i robótkami. Warsztat tkacki pozwalał na sporządzenie 70 cm płótna. Haftowało się też złotą czy srebrną nitką, wyszywało perłami... szlag mnie trafiał od samego patrzenia, na maszynie by mi się tego haftować nie chciało, a one to ręcznie robiły...
Romanowie byli rodem bogatym - w tym domu (a raczej w tym obejściu) mieszkał dziadek jednego z carów - więc mieli i importowane inkrustowane biurko, i rzeźbioną skrzynię z bardzo skomplikowanym zamkiem, i mnóstwo książek w wielu językach.

W pałatach czuć ciężar stuleci. Czuć prawie dziewięć wieków historii miasta. Pożary, klęski, bitwy, rewolucje. W tym domu urodziło się i umarło niejedno pokolenie, i szepczą o tym sprzęty i ściany. Nawet się trochę nieswojo człowiekowi robi.


wszystkie zdjęcia ze strony
I tym chętniej wchodzi człowiek do położonej tuż obok, w równie wiekowym budynku, malutkiej "ławki cerkiewnej", czyli przykościelnego sklepiku. W którym oprócz świec i ikon kupić można ciepłe bułeczki i herbatę. I można usiąść w maleńkiej izdebce przy stole przykrytym ceratą, pod miniaturowym okienkiem, i odpocząć. I przekonać się, że życie toczy się nadal... 

środa, 27 lutego 2013

...

Młoda stoi przed bardzo trudnym wyzwaniem, a mnie przy niej wtedy nie będzie.
Kto może, trzymajcie kciuki.
Kto umie, pomódlcie się za nią.
Bardzo proszę.

wtorek, 26 lutego 2013

Jak hartowała się stal?

Miałam pewien problem z tłumaczeniem. Учитель старой, советской закалки to ani nie jest sowiecki, ani radziecki nauczyciel, i chyba nie ma wydźwięku pejoratywnego. To nauczyciel bardzo wymagający, doświadczony i skąpy w pochwałach. Podobno typ ten występuje najczęściej w szkołach muzycznych, artystycznych i sportowych wszelkiego szczebla.

Młodej pani od chóru taka jest. Czasy "przedwojenne", czyli sprzed pieriestrojki na pewno pamięta, bo w wieku jest emerytalnym. Wymaga mnóstwo. Ciągle podnosi poprzeczkę. Wyciska dzieci jak cytryny. Nie uznaje zwolnień (Młodej, z racji astmy, czasami lekarz pozwala przez tydzień nie śpiewać, ale na zajęciach musi być obecna, żeby nie traciła materiału).

Młoda od jakiegoś czasu przed każdymi zajęciami siadała sobie w kąciku i cichutko płakała, po czym z ciężkim westchnieniem zabierała nuty i schodziła do auli. Postanowiłyśmy z Babcią sprawdzić, o co chodzi, i bez żadnych oporów zaproszono Babcię na lekcję.

Babcia wróciła zachwycona, rozumiejąc jednak opory Indywidualistki. Młoda nieco mniej - liczyła, że przy Babci nie będą się nad nimi tak znęcać.
http://www.bdh.ru

- Przepraszam, czy mogę wyjść?
- Nie! Nie możesz! Ile razy wam tłumaczyłam, że wysiusiać należy się przed zajęciami? Przerywasz pracę moją i kolegów. Nie wolno wychodzić z zajęć! - groźnie przemówiła prowadząca. - Nie wolno! Idź. - skinęła przyzwalająco głową, równie groźnie.

Закалка to po rosyjsku hart. Myślę, że po trzech latach takiej tresury polska szkoła - czy to muzyczna, jeśli się dostanie, czy powszechna - będą się Młodej wydawać pasmem nieustających wakacji.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Diagnoza

Spędziłam ostatnio miły wieczór w gronie Rodaków. Rozmawialiśmy sobie o zwiedzaniu Rosji, o planach na przyszłość, o życiu z dala od Kraju - podobno, wbrew pozorom, nie każdy się do tego nadaje. Wyznałam nieśmiało, że chętnie pojechałabym jeszcze gdzieś na wymianę menedżerską, tym razem na przykład do jakiegoś anglojęzycznego kraju.
- Nie, na Zachód nie chcesz jechać!
- Jak to nie?
- Będziesz się tam źle czuła. Rosja, Białoruś, Azja Środkowa - tak.
- Ale dlaczego?
- Bo wiesz, wysłanie Cię do Rosji nie było skierowaniem do pracy. 
- ???
- To była diagnoza. Wszyscy, jak tu siedzimy, mamy taką samą...

Chyba coś w tym jest...

niedziela, 24 lutego 2013

Lodowisko w Ogrodzie Ermitaż

Od razu mówię - zdzierają jak diabli. 250 rubli kosztuje karta, na którą można wejść na lodowisko naturalne, w parku, i sztuczne, nieco wyżej, z ładną bandą. Plus szafka, plus ewentualnie wypożyczenie...
 Ale BARDZO nam się podobało. Podobały nam się drzewa, latarnie i ławki rosnące wprost z lodu. Podobało nam się - tego nie ma na innych lodowiskach - naturalne ukształtowanie terenu - górki i dołki, łagodne i przesympatyczne. Super się sunie w dół na łyżwach, i bez trudu wjeżdżało się pod górkę. Malutkie dzieciaki dzielnie pchały swoje pingwiny (namnożyło się ich ostatnio w Moskwie), młodzież popisywała się slalomem między drzewami, jakaś pani jeździła ostrożnie i powoli, a i tak kilka gleb zaliczyła. My z Młodą bawiłyśmy się w chowanego i ganianego, ale brakuje mi ostatnio kondycji, a i moje dwudziestoletnie łyżwy do najwygodniejszych nie należą...

piątek, 22 lutego 2013

Dlaczego chłopy odchodzą?

zdjęcie ze strony szkoły

Klasa Młodej przygotowywała się z zapałem do szkolnego festiwalu piosenki wojennej, organizowanego z okazji Dnia Obrońcy Ojczyzny. Postanowili zaśpiewać Katiuszę. A w dzień występu okazało się, że jeden z solistów zachorował i nijak do szkoły przyjść nie może. Co robić?

Zgłosił się kandydat na zastępcę, z braku lepszej alternatywy dziewczynka, z którą miał tańczyć, musiała się zgodzić. Urządzają próbę na cito, Stepowy Orzeł wie, kiedy ma wystąpić, ale nie wie, w którym momencie ma wrócić do chóru, i rusza o kilka chwil za wcześnie.

- Oleg! Jak mogłeś porzucić swoją Katiuszę! Co z ciebie za żołnierz! - emocjonuje się pani od muzyki. - Katia! Jak mogłaś pozwolić, żeby sobie poszedł! Trzeba go było trzymać!
Korytarzem przechodził konserwator, zajrzał do sali i skomentował:
- I właśnie dlatego faceci od was wieją!

czwartek, 21 lutego 2013

Szokujące wieści

Sąsiad się wczoraj dowiedział, że od marca za "sadzik" (przedszkole) będzie płacił nie 700 rubli, a 2400. Za sztukę, a ma dwie. Bo tak.
Nie ma żadnej informacji w prasie ani na forach. Sadzik, do którego chodzą nasze sąsiadki, jest "pontowy", znaczy niby publiczny, czyli podlegający rekrutacji elektronicznej, ale jakiś super-extra, i nie znam nikogo, kto się tam dostał nie z polecenia, a jego kierowniczka robi, co jej się żywnie podoba, i zastrasza personel. Może to ona wymyśliła, żeby podnieść opłaty?


Pół klasy Młodej zostało doproszone na wycieczkę szkolną w sobotę, bo trzeciaki mają za duży autokar. Młoda się dopytywała, co za atrakcja jest szykowana. "Bo jeśli to takie muzeum, do którego możemy pójść z mamą w każdej chwili, to ja wolę iść do polskiej szkoły. Ale jeśli trzeba czekać dwa lata, jak do fabryki czekolady, to oczywiście, że pojadę!". Szczęka mi opadła...

Dzisiaj idę na zebranie w szkole. Ciekawe, czym mnie w szkole zaszokują.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Kto się boi zimy?

Gdyby zima w Moskwie była taka, jak w Warszawie, też bym się jej bała. W Warszawie panuje pogoda pod tytułem "mokra ścierka", mroźna wilgoć wciska się wszędzie, pod wszystkie warstwy ubrań, na dworze jest szaro i ohydnie. Brudne resztki śniegu, spod których wystaje szarobura trawa, pokrywają pobocza chodników, wysypanych ceglastożółtym piachem. Ptaki siedzą nastroszone na gałęziach, ludzie skuleni przemykają chyłkiem, zaciągając się papierosem albo siorbiąc ostrożnie kawę z papierowego kubka. Ołowiane niebo przygniata miasto.
Spowiednik w niedogrzanym kościele na Nowym Mieście każde słowo formuły rozgrzeszenia oznacza obłoczkiem pary. Kielich z Komunią drży w rękach szafarza, przystępujący bez czapek, ale w rękawiczkach, szeptem śpiewają wielkopostną pieśń.
Zziębnięte bandy emerytów w tramwajach rozsiadają się na miejscach zwolnionych przez młodzież, opatuloną barwami Legii, kryjąc w kołnierzach palt uwagi o czasach i obyczajach.
Późne popołudnie świeci sodowo, potęgując tylko chęć zapadnięcia w sen zimowy.

Ja chcę do Moskwy, do Moskwy! Niech tam zima trwa do połowy kwietnia, ale niech nie będzie taka, jak w Warszawie!

wtorek, 12 lutego 2013

Polski jazz w Moskwie

Jak już kiedyś pisałam, Instytut Polski robi fajne imprezy. Zwykle mi jakoś na nie nie po drodze, nie po to do Moskwy przyjechałam, żeby Polaków oglądać :P. Tyle że... w PL jakoś ich nie oglądałam, i mogę więcej nie mieć takiej szansy. Z przyjemnością więc skorzystałam z szansy zwiedzenia kolejnej sali Moskiewskiej Filharmonii (a dokładniej, sali Akademii Muzycznej im. Gniesinych) i zapoznania się z polskim jazzem, którego do tej pory słuchałam tylko w radiowej "Trójce".

Sala mi się nie spodobała. Ciemna, duszna, z ciasnym foyer, pomalowana chyba farbą olejną, taka... niedoinwestowana. Pierwsza część koncertu (kwartet Wojciecha Majeskiego) była dla mnie trudna. Za to na drugiej (trio Artura Dutkiewicza) bawiłam się świetnie, no bo ja... "lubię tylko te piosenki, które znam", a oni grali jazzowe aranżacje Niemena.

www.kulturapolshi.ru
Festiwal polskiego jazzu odbywa się w Moskwie cyklicznie, od trzech czy czterech lat. Jeśli będzie w przyszłym roku - pójść warto. A w kwietniu miłośników jazzu czeka inne ciekawe wydarzenie - współorganizator piątkowo-sobotniego polskiego festiwalu, Anatolij Kroll, legenda rosyjskiego jazzu, będzie pod egidą Unesco świętować swoje 70 urodziny w Moskiewskim Domu Muzyki...


poniedziałek, 11 lutego 2013

Godziny szczytu

Ludzie w metrze, jak to ludzie - w tłumie nieco bardziej agresywni, niż zazwyczaj, ale w końcu każdy złachany jak pies i chce jak najszybciej do domu. Słuchawki na uszy albo czytnik/tablet w ręku  i już podróż staje się znośniejsza, nawet jeśli na przeciwległej ławce leży bezdomny czy podchmielony (o, jak to dobrze czasami mieć katar).
Na ścianie plakat.
Pokrzepiający.
"Duszno i ciasno? Mamy za to najładniejsze metro. Persen. Uspokaja.".


Tak w ogóle pogoda jest ohydna, dopadło mnie przeziębienie, dławi mnie w piersiach, a po wyjściu na ulicę mam poczucie nieuchronnie zbliżającej się katastrofy. Jestem osaczona przez miasto, które mnie dusi mgłą, przytłacza budynkami, ogłusza silnikami samochodów i modulowanym wyciem pojazdów uprzywilejowanych.

Persen?

niedziela, 10 lutego 2013

Filharmonia Moskiewska

www.melonan.ru to strona Filharmonii Moskiewskiej. Na początku nie wiedziałam, że kilka pięknych sal koncertowych, które dość często mijam, należy do jednej instytucji. Sala Czajkowskiego, przed którą odbywają się akcje w obronie art. 31 Konstytucji (tego o wolności zgromadzeń) mieści 1,5 tys. ludzi. 
A jeszcze jest Wielka Sala Konserwatorium (1600 miejsc), Mała Sala Konserwatorium, Sala Kameralna, dwie Sale Akademii Muzycznej (Gniesinki), Sala im. Rachmaninowa, Centralny Dom Artysty i Orkiestrion, najnowszy nabytek Filharmonii, w którym miałyśmy z Młodą przyjemność być dzisiaj.

Sale te, rzecz jasna, goszczą nie tylko Wielką Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii i jej solistów. Co więcej, są to byty dość od siebie niezależne i odbywają się w nich koncerty nie tylko przez tę jedną szacowną instytucję organizowane, o czym pojutrze opowiem. I, mimo iż sale zajęte są praktycznie codziennie, i prawie zawsze są pełne, a bilety nie są jakoś koszmarnie drogie (zwłaszcza abonamenty, o czym już byłam pisałam) - całkiem realne jest dostanie się na wybrane wydarzenie.

A my dostałyśmy się na dzisiejszy koncert na lewo i po znajomości :D
Bo Młodej pani od fletu gra w Państwowej Orkiestrze Dętej Rosji. I mieli abonamentowy koncert dla dzieci w sali, do której w życiu byśmy inaczej nie dotarły. I pani dała nam bilety "dla orkiestry". I bardzo, bardzo nam się podobało.
Bo sala (Orkiestrion) była daleko jak diabli, dość kameralna (zaledwie 600 miejsc), przerobiona z dawnego kina, i scenę miała niziutko, więc łatwo było na nią wbiec i wręczyć różę ulubionej pani. I zebrać brawa, bo widać było, że to uczeń idzie podziękować swojemu mistrzowi. Bo koncert był żywiołowy, i reakcja dzieci - takaż. Bo artyści się świetnie bawili, pokazując dzieciom swoje instrumenty - Młodej najbardziej podobał się flecista piccolo, który ruchem czarodzieja wyjął swój flecik z kieszeni i słychać go było lepiej, niż trębaczy. Wszyscy zachwyceni byli "szkotem" w ślicznym kilcie z dudami, a na mnie wrażenie zrobił tubista - pierwszy raz zresztą słyszałam utwór na tubę z orkiestrą. Utwory były bardzo popularne, nawet Młoda je rozpoznawała, a muzycy wykonywali je z przyjemnością i... bardziej się chyba starali, niż gdyby grali tylko dla dorosłej publiczności.
W przerwie można było... wejść na scenę i obejrzeć z bliska instrumenty, dotknąć strun harfy i uderzyć w bębny i kotły. I zrobić sobie zdjęcie na podium dla dyrygenta :)


Bardzo gorąco polecam zarówno ten zespół, jak i abonamenty dziecięce Filharmonii. Cztery koncerty rocznie (a tyle zwykle liczy abonament) to nie jest duży wysiłek nawet dla początkującego melomana, a zapraszają w trzech kategoriach wiekowych - już od czterolatków.

piątek, 8 lutego 2013

Fis ma być! Fis!

Fis! - krzyczała Babcia z kuchni, kiedy Młoda wygoniła ją z pokoju podczas swoich ćwiczeń muzycznych - Fis ma być! Nie oszukuj!
Dlatego nazywamy ją Babcią Fis. 
Babcia Fis - jak pewnie stali czytelnicy zauważyli - pojawia się i znika. Kiedy się pojawia, nasze życie nabiera tempa, Babcia Fis traktuje Moskwę zdecydowanie turystycznie (zobaczyć jak najwięcej!) i nie lubi siedzieć w jednym miejscu, mimo niezoperowanego jeszcze kolana. Kiedy znika, robi się spokojnie i nudnawo.
Młoda ma do Babci Fis stosunek ambiwalentny, ponieważ Babcia uważa, że rodzice w dzisiejszych czasach wystarczająco rozpieszczają swoje dzieci i babcie są od wychowywania. "Ja chcę zostawać na świetlicy aż ty wrócisz z pracy! Bo tam odrobię lekcje byle jak i dostanę 5-, a z Babcią muszę pięć razy przepisać, żeby dostać 5!"
Jednak już po paru tygodniach jej nieobecności słyszę:
- Babcia Fis by mi zagrała ten fragment na solfeż!
- Babcia Fis robi najlepsze gołąbki!
- Nie musiałabym siedzieć sama w domu, gdyby była Babcia Fis!
To ostatnie to znacząca nadinterpretacja. Moje dziecko o wiele częściej przebywa u sąsiadów, kiedy gości u nas Babcia. Bez Babci nie chadzam tak często na koncerty czy do teatru na spektakle dla dorosłych...

Dobrze, że znów przyjeżdża.


środa, 6 lutego 2013

Panta rhei

Ja się powtarzam, ale co mi tam. I znowu o pogodzie.
Ciepło jest. W butach chlupie. Chodniki odśnieżają, jezdnie solą. I co z tego, że je odśnieżają, jak chodzić po nich nie wolno? A nie wolno, bo mimo, iż dachy też są dość regularnie odśnieżane, można dostać w łeb. Takimi rzeczami, jak na poniższych obrazkach... W Petersburgu zginęła w ten sposób kobieta, inna leży w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu.
Brodziło się więc w słonej brei na jezdni, bezpowrotnie niszcząc botki i zachlapując spodnie.






wtorek, 5 lutego 2013

Aaaaby

- Młoda, pomożesz mi robić chruściki? - zapytałam, w nadziei, że karnawałowe ciastka okażą się atrakcyjniejsze od Minecrafta.

- A co to są chruściki?
- Faworki, je się je w Polsce na tłusty czwartek, który jest pojutrze.
- Fuj! Nie lubię faworków! A po co je robisz?
- Chcę poczęstować kolegów w pracy.
- MAMA! To zrób dla mojej klasy też! Na Maslenicę!
- Ale ja je robię teraz, a Maslenica jest później...
- Nie szkodzi! Ja im powiem, że to jest na naszą Maslenicę!
- A pomożesz mi?
- NIE!
I poszła sobie. A ja zostałam z górą chruścikowego ciasta, które trzeba wałkować - jak mi tłumaczyła Pani Grażynka na stancji - tak cieniutko, że gdyby zamiast stolnicy była gazeta, to można by ją przeczytać. Pani Grażynka miała naprawdę dużo lat, ale wałkowanie wychodziło jej zdecydowanie lepiej, niż młodej siksie, którą wtedy byłam. I lepiej, niż mnie teraz.
Więc wałkowałam, i wałkowałam, i wałkowałam...
I wycinałam, i przewijałam, i wycinałam, i przewijałam.
I smażyłam, smażyłam, smażyłam, smażyłam... pewnie na całej klatce schodowej czuć olej (bo o smalec tu trudno, ha, ale za to spirytus miałam przemycony z Polski!).

Aby moje dziecko zwiększało sobie popularność. Moim, !@#$%, kosztem. 
A na tą ^&*()_+ Maslenicę pewnie będę musiała smażyć naleśniki.
A nie.
Autosorsuję to.
Babci.
Yhy.

Aaaaby nie zwariować.
Fajna aliteracja mi wyszła? 

poniedziałek, 4 lutego 2013

Все меха на ВДНХ!

Prześladował mnie dzisiaj ten dżingiel, od kilku lat już chyba reklamujący wyprzedaż futer na WDNCh, czy też, jak kto woli, WWC. Ponieważ nie poruszam się ostatnio po mieście bez łyżew (nie dlatego, że jest ślisko, szukam nietypowych lodowisk) i aparatu, a przechodziłam obok, musiałam zobaczyć, co też się dzieje na jednej z najbardziej ludycznych przestrzeni moskiewskich.

Ciekawe, kiedy się wreszcie władze miasta zabiorą za to miejsce. Podobno i tak bardzo się ucywilizowało w porównaniu z tym, co było jeszcze parę lat temu. A co jest? Stosunkowo nowoczesna powierzchnia wystawiennicza, na której odbywają się międzynarodowe targi. Stacjonarne wesołe miasteczko. Pawilony narodów ZSRR, w których obecnie znajdują się narodowe.. bazarki. Muzeum pijaństwa (założę się, że to po prostu inna forma monopolowego). Delfinarium. Strzelnice. Pączki. Tłumy ludzi. Wszystko w otoczeniu perełek architektury stalinowskiej.

Zaraz za głównym wejściem widnieje zastanawiająca konstrukcja z rusztowań i desek, pokryta topniejącym śniegiem (odwilż mamy, +2). Okazuje się, że to sztuczny stok, na którym będą się odbywać zawody FIS, np. o Puchar Świata. Po jego ominięciu trafiamy do ścisłego centrum - przestrzeni pomiędzy fontannami (nieczynnymi, rzecz jasna, w zimie) "Przyjaźń narodów" i "Kamienny kwiatek". Przy "Przyjaźni" ustawiono ogrzewany namiot z wypożyczalnią i szatnią, a na reszcie urządzono lodowisko. Lód przy tej pogodzie był badziewny, z górami i wądołami, ale za to wejście bezpłatne!

sobota, 2 lutego 2013

Radziecka Wenera

Jutro ostatni dzień wystawy w "Nowym Maneżu", t.j. w postumencie "Robotnika i Kołchoźnicy" koło WWC. Może ktoś jeszcze zdąży - warto :)
Po pierwsze, sam Nowy Maneż to ciekawe miejsce. Wchodzimy niemalże do paryskiego pawilonu w 1937 roku - marmury, złote żyrandole, dębowa lada szatni. Tylko wykrywacz metalu przy wejściu nie bardzo pasuje.
Chwilę później sympatyczna bileterka wsadza człowieka do nowoczesnej windy, naciska w niej czwarty guzik i życzy przyjemnej podróży, tfu, przyjemnego oglądania. Dalej jest już bardzo nowocześnie i "przezroczyście", wnętrza nie przesłaniają prezentowanych obiektów.

Samochwałow, z serii Dziewczęta z Metrostroju,
www.rusmuseum.ru
"Wenera Radziecka" przyjechała z Petersburga, prawie wszystkie prace mają swoje stałe miejsce w Muzeum Rosyjskim (petersburgski odpowiednik Galerii Trietiakowskiej). Reklamowana jest jako "socjalistyczna erotyka", ale tak naprawdę erotyki tam bardzo dużo nie ma. Jest wyobrażenie kobiety radzieckiej, kobiety pracującej, sporstsmenki, choć... parę aktów też się znalazło. Co zabawne, akty rzeczywiście erotyczne tworzone były głównie przez mężczyzn, postrzegających kobiety jako obiekty seksualne. Jeśli autorką jest kobieta, to przedstawia ona nas tak, jak wyglądamy w rzeczywistości: z brzuchem obwisłym po ciążach, z nadwagą, z niedoskonałymi proporcjami...
Sowieckie lata dwudzieste to jeszcze Kustodijew i spółka, modernizm i secesja, ludowość, ludyczność i sport. Lata trzydzieste: Samochwałow i jego akwerolowe "Dziewczęta z Metrostroju": silne, potężne, radosne, cieszące się życiem i pracą. Wojna i lata pięćdziesiąte to przede wszystkim plakat (Kobieto! Zamień w fabryce mężczyznę idącego na front! Mocny front to mocny tył!, Niech żyje 8 marca, święto robotnicy!). Nieoczekiwane akademickie, odrodzeniowe płótno Jakowlewa "Spór o sztuce" - jeśli się przyjrzeć uważnie, widać zabawne szczegóły: rubensowska modelka zostawiła na schodkach taką bardziej ohydną bieliznę (bo innej nie można było dostać), na środku martwej natury króluje dość paskudna puszka po konserwie.
A później obrazy, które zdawały mi się do bólu znajome (choć guzik wiem o malarstwie radzieckim) - prawie że ilustracje z moich książek dziecięcych, namiętnie przez mamę kupowanych w księgarniach z literaturą rosyjską.

Byłam sobie sama, i dolatywały do mnie fragmenty rozmów innych zwiedzających: "... w estetyce tamtych lat....", "nawiązanie do Carravagio", "chaos, chaos - ale chaos musi mieć przeciwwagę, tutaj rozumianą jako szkolna perspektywa, idealna geometria przestrzeni... co nam wyszło: chaos w sześcianie, chaos do sześcianu". Jaka się mundra poczułam!

piątek, 1 lutego 2013

A, tak mi się przypomniało

Jechałyśmy sobie z Młodą do Polski. I cieplutko było w pociągu, bo nie był elektryczny. Piec. Piec nie był elektryczny, bo z przodu zdecydowanie elektrowóz przyczepiono, czeski (a być może jeszcze czechosłowacki), dwuczłonowy. Piec był na węgiel.

A okno wyglądało tak:


Kiedyś do takiego okna przymarzły mi włosy i nie mogłam później podnieść głowy. Od tamtej pory staram się poduszkę kłaść po stronie drzwi, albo przynajmniej zasuwać storkę. Podkreślam, w wagonie jest ciepło, szyba też zresztą jest dość ciepła. Ktoś mi tłumaczył zasadę fizyki, na jakiej to działa, ale to było dawno i nieprawda :)

A w Moskwie nie mogłyśmy wyjść, bo drzwi zamarzły. Na szczęście dało się otworzyć te po drugiej stronie korytarza.