środa, 27 czerwca 2012

Терем-квартет

Dość nieoczekiwanie wybrałam się z Babcią i Młodą na koncert Terem-kwartetu. Czterech facetów gra różne znane kawałki - klasyczne, filmowe, jazzowe - na rosyjskich instrumentach ludowych: bajan (akordeon), domra, domra altowa i bałałajka basowa. Nie byle gdzie, bo w jednej z największych i najbardziej prestiżowych sal koncertowych Rosji - w sali im. Czajowskiego.
Reakcja Młodej była dla mnie hmm, niezwykła - nie przygotowywałam jej wcale, nie wiedziała, czego się spodziewać, szła, bo jej kazano - a kiedy weszła do olbrzymiej, białej sali z organami na scenie - rzuciła mi się na szyję ze słowami, cyt.: "dziękuję, że mnie tu przyprowadziłaś". Odnoszę wrażenie, że koncert jej się spodobał, choć moje dziecko wyjątkowo niechętnie ujawnia swoje uczucia, a jej ekspresja słowna przeczy np. mowie ciała.

Ale skoro tak jej się sala spodobała... kupiłam jeden z abonamentów na koncerty dla dzieci. Cztery koncerty za 400 rubli, czyli po 100 rubli każdy - grosze! Ykhm, sprzedaż ruszyła w marcu, połowa z ponad 150 rodzajów abonamentów jest już wyprzedana, a sala mieści 1500 widzów...


piątek, 22 czerwca 2012

Postępowa babcia

Młoda z Babcią wróciły z Anapy, łaciate jak cielęta (a mówiłam, smarować się co 15 minut, smarować, mówiłam!), pełne wrażeń, z mocnym postanowieniem na rosyjskie wybrzeże czarnomorskie już nie jeździć (ale o tym później). 
Babcia jest uzależniona od sieci, i z trudem znosiła 10-dniowy odwyk. Dlatego ogromnie się ucieszyła, ujrzawszy w pobliskim sklepiku otwarty laptop, i natychmiast zapytała o Internet.
- Eee, nie, tak tylko stoi. Kawiarenka jest tam, o, za rogiem.
- I co, można tak po prostu sobie podejść, komputery stoją, stałe łącze, tak?
- A co, umie Pani?
- No, wie Pan, w gry sieciowe Pan grywa? Counter Strike, na przykład? (Babcia, ze względu na rodzinne koligacje, nieźle jest zorientowana w temacie)
- Counter Strike???? - młodemu sprzedawcy opada szczęka.
- No to może w Warcrafta?
- Yyyy... Pani pozwoli swą dłoń!
Babcia, niczego nie podejrzewając, wyciąga rękę.
- Pani pozwoli, że ją ucałuję. W życiu tak postępowej Babci nie widziałem!
Babcia, śmiejąc się, zabiera swój nabiał ("jeśli masz od słońca rany, kup koniecznie tu śmietanę" - głosi slogan nad ladą) i kieruje się do wyjścia.
- Proszę Pani! - sprzedawca aż wybiegł ze sklepu - Ale kafejka jest w tamtą stronę!

czwartek, 21 czerwca 2012

Moskiewska strefa kibica

Z braku lepszych pomysłów pojechałam byłam sobie do Parku Kultury, zwłaszcza, że w końcu otworzono stację metra o tej samej nazwie po bardzo długim remoncie. Marmur na stacji się błyszczy jak psu jajca, a w Parku Kultury dość nieoczekiwanie trafiłam do... strefy kibica.
I bardzo mi się tam spodobało. Był środek dnia, ludzi stosunkowo niewiele, część radośnie biegała za piłką, część oglądała z trybuny pełnometrażową kreskówkę na telebimie. Rzeka, słoneczko i zieleń - czegóż chcieć więcej!
Wejście gratis.
Strefa kibica znajduje się dokładnie w tym samym miejscu, co niegdyś wesołe miasteczko. Roller coaster został zdemontowany, a w parku pojawił się (i zniknął, ale obiecują, że znów się pojawi) bezpłatny wi-fi. I grająca fontanna. A w zimie... płatne sztuczne lodowisko, choć wcześniej bezpłatnie zalewane były wszystkie alejki.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Co jest lepsze w Rosji?

Zafascynowana wątkiem o narzekających na Polskę emigrantkach zaczęłam się zastanawiać, co zdecydowanie podoba mi się w Rosji i nie ma tego tyle w Polsce.

Przede wszystkim podoba mi się rosyjskie podejście do dzieci.
- każdy szanujący się teatr ma sztuki dla dzieci w repertuarze, wiele teatrów ma sale zabaw, w którym rodzic może dziecko zostawić pod opieką animatora i obejrzeć spektakl przeznaczony dla dorosłych
- teatrów typowo dziecięcych jest od licha i trochę, przedstawienia są już dla dwulatków
- każde muzeum ma przewodników wyspecjalizowanych w zajęciach dla najmłodszych, w Galerii Trietiakowskiej (i nie tylko w niej) można zamówić lekcje muzealne nawet dla przedszkolaków
- jest dostępny olbrzymi wybór bezpłatnych zajęć dodatkowych, zarówno sportowych, jak i plastycznych czy muzycznych
- szkoły muzyczne i artystyczne są na każdym rogu
- przedszkola i świetlice szkolne czynne są do 19.00 i zapewniają dzieciom wychodzenie na dwór w każdą pogodę codziennie, normą jest WF na dworze również w zimie, w trzaskający mróz
- dzieci w wieku przedszkolnym prawie wszystko mają za darmo
- przedszkola kosztują grosze
- opieka lekarska nad dziećmi, również publiczna, ma dobre procedury i mali pacjenci raczej nie są olewani
I w ogóle dzieci w Rosji to święte krowy.

Ogromnie podobają mi się rosyjskie koleje, nigdzie w Europie nie widziałam takiego standardu (a trochę koleją się jeździło). Doskonałe są i dworce, i pociągi, a podróżowanie najniższą klasą ma niezapomniany urok i jest dostępne praktycznie dla każdej kieszeni.

Uwielbiam rosyjskich przewodników turystycznych i muzealnych i ofertę kulturalną dużych miast.

Podoba mi się podejście do kobiet, zawsze jestem traktowana z niebywałą atencją, w moim towarzystwie się nie przeklina i nie opowiada pieprznych dowcipów, nie dźwigam ciężarów, przepuszczają mnie w drzwiach, pomagają się ubrać i w ogóle czuję się damą (wiem, że przemoc domowa istnieje również tu, i że los kobiety rosyjskiej generalnie słodki nie jest).

Kiedyś odważę się ubrać się jak Rosjanka, zaczęłam od walonek :P, ale kupię sobie też jakieś inne designerskie buty i ciuchy.

Wspaniałe są wypożyczalnie biegówek, łyżew, rolek i innych takich, i w ogóle "parki kultury i wypoczynku" są fajne.

Moja koleżanka właśnie wróciła do PL i jest zniesmaczona polską szkołą - w rosyjskiej dzieci były lepiej zaopiekowane, lepiej karmione i więcej pracowały.


Są też tutaj rzeczy, które mi się nie podobają - to oczywiste. Oczywiste jest też to, że jako ekspatka oglądam Rosję z innej perspektywy, niż ludzie, którzy mieszkają tu latami i pewnie stąd nie wyjadą. Ale bardzo się cieszę, że dane mi było tu pobyć.

wtorek, 12 czerwca 2012

22 facetów kopie jedną piłkę

a ja siedzę i to oglądam, no nie mogę!

To znaczy, mam włączony TV i lapka na kolanach, i jeszcze minimum godzinę będę się tak męczyć. Czytam na forach, że "Rosjanie sadzą brzozy przed swoją bramką" i się śmieję, czytam o burdach na Poniatowszczaku i mi wstyd, czytałam poranne doniesienia i jestem wściekła, że gazety tworzą wydarzenia, nagrzewają atmosferę, uprawiają - jak stwierdził mój mąż - dziennikarski onanizm. Bo wg niego w Warszawie panował spokój, a na starówce kibice robili sobie międzynarodowe zdjęcia.

Obstawiam 0:0.

P.S. No to może 1:1?

P.S. 2  Udało się!

Może 1:1 zapewni spokojną noc Warszawie.

Gorbuszka

- Kindle? Na Gorbuszce kupisz, będzie szybciej i taniej, bo Amazon.com nie wysyła do Rosji.
- Pierwsza wersja Warcrafta, fabrycznie zapakowana? Gorbuszka.
- Zmywarka na dwa komplety naczyń? Zajrzyj na Gorbuszkę, na pewno coś znajdziesz.

Gorbuszkę wyobrażałam sobie jako bazar na wolnym powietrzu, taki z łóżkami polowymi. A to wielopiętrowe centrum handlowe (atmosfera bazaru pozostaje jednak zachowana). Niedawno tam trafiłam, zupełnie przypadkiem, bo ciut za daleko przejechałam metrem i szłam do mallu Fileon ze stacji Fili (błękitna linia). Jeśli ktoś wie, czego szuka, to jest to bardzo fajne miejsce. Jeśli ktoś nie wie - to poczuje się jak w piekle, ogarnięty absolutną niemożnością wyboru. Z całą pewnością można powiedzieć, że jeśli chodzi o elektronikę i AGD, to jest tam WSZYSTKO.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Znowu mam wolne

Młoda z babcią poleciały do Anapy.
A ja, wracając z lotniska, przypomniałam sobie skecz z "6 kadrow":

Stoi facet na Szeriemietiewie i pyta się, jak się dostać na Domodiedowo.
Pani patrzy w komputer, patrzy, patrzy i mówi:
- Jest! Mamy 12.00, za chwilkę ma Pan samolot do Helsinek, godzina, stamtąd zaraz odlatuje następny samolot, też godzina, więc... o 15.15 wyląduje Pan na Domodiedowo.
- Bierzemy! Bierzemy, oczywiście! Taksówką byłoby 5 godzin jak nic!

Nie wiem, ile się jedzie taksówką, areoekspresy są fajne i szybkie.

Młoda jutro będzie nosić koszulkę Euro UEFA z biało-czerwonym napisem z tyłu. Mam nadzieję, że jej nie pobiją po meczu :)

niedziela, 10 czerwca 2012

Po prośbie

Dobrzy Ludzie,
jeśli ktoś ma pożyczyć na wrzesień zgrabny nowoczesny parasolkowy namiot na 3 osoby, koniecznie z tropikiem, kociołek, karimatkę samopompującą i inne takie, to będę głęboko wdzięczna.
Zaczynam się napalać na wyprawę w miejsce raczej zimne i wietrzne.

Mam zwykły namiot, mam ciepły śpiwór (ale zajmuje dużo miejsca) i alumatę, butlę i tak muszę kupić na miejscu - ale współczesne gadżety są znacznie lżejsze, a ma to pewne znaczenie...

sobota, 9 czerwca 2012

Sprytni ludzie na Winzawodzie

Jakiś czas temu ktoś zaprosił mnie na offową imprezkę dla dzieci w "Sprytnych Ludziach" (Хитрые Люди). Jako że ten ktoś miewa awangardowe pomysły, a nam z Młodą brakowało pomysłu na weekend, postanowiłyśmy się przyłączyć.

Ludzie byli rzeczywiście sprytni, bo za 300 rubli od dziecka zorganizowali dużo kartonów, taśmy klejącej, papieru, farb, pierniczków i lukrów, a także tort, przy zapisie zwrócili uwagę na pasiasty dress-code, zainteresowali dzieciaki budowaniem statku, a rodzicom... pozwolili w spokoju wybierać dania z karty i zasilać konto restauracji.

Aaa tam, pogadaliśmy sobie ze znajomymi, posililiśmy się za dość przyzwoitą cenę, a dzieciarnia miała radochę i szalała sobie artystycznie w innym miejscu niż dom czy kółko plastyczne. 

Sprytni ludzie robią takie imprezki od czasu do czasu, w końcu mieszczą się na Winzawodzie, a to zobowiązuje.

piątek, 8 czerwca 2012

Dobrze schowane muzeum

Ze stacji metra Sportiwnaja w stronę stadionu Łużniki wychodziłam wiele razy. Z jednej strony okienka biletowe, z drugiej komisariat, pierwsza linia metra, więc budynek stacji w użytkowej stylistyce charakterystycznej dla lat trzydziestych. Ale... tuż obok wyjścia, z prawej strony, znajdują się skromne drzwi, prowadzące, na pierwszy rzut oka, do rozdzielni albo innych pomieszczeń technicznych. Zresztą, jeśli drzwi są uchylone, widać za nimi ściany z szarą lamperią i metalowe szafki na ubrania robocze.

Tylko skromna tabliczka, zlewająca się ze ścianą, mówi, że znajduje się tam... muzeum metra.

I rzeczywiście, dopytawszy się u pana, przechodzącego galeryjką, dowiedziałyśmy się, że drzwi należy pchnąć, a nie ciągnąć, i że trzeba wdrapać się na drugie piętro schodami, których poręcz jest identyczna, jak w schodach ruchomych, i które oświetlone są lampami wymontowanymi z jakiegoś wagonu.

Za drzwiami na drugim piętrze mieści się kilka sal z arcyciekawymi eksponatami.

Są tu zdjęcia tramwaju konnego, pierwszego trolejbusu, a także dzikiego tłumu i zwisających z elektrycznego już tramwaju "winogron". Jest kopia rozporządzenia zlecającego budowę metra z 1931 roku. Jest makieta schodów ruchomych, którą przemiła pani uruchomiła specjalnie dla nas. Jest kawałeczek torowiska z kablami na ścianie i trzecią szyną, obudowaną drewnem lub innym nieprzewodzącym materiałem (ale, tłumaczył opiekun sali, zgodnie z zasadami należy się po prostu położyć między torami i czekać na ratunek, absolutnie nie wolno wychodzić samemu!).  Młoda się wstydziła, ale zwiedzający z nami chłopiec nie miał żadnych oporów, żeby wejść do kabiny maszynisty i powciskać różne guziki - i hamulec, i otwieranie drzwi, i komunikat o następnej stacji. Można też było obejrzeć, jak zbudowana jest bramka (taka jeszcze na monety o nominale 5 kopiejek), analogowe i współczesne systemy sterowania ruchem, dowiedzieć się, że od 1935 roku, kiedy oddano metro do użytku, do dnia dzisiejszego, miało ono tylko jeden dzień przerwy w pracy - 16 października 1941 roku, kiedy to metro miało zostać zatopione lub wysadzone w powietrze, bo do Moskwy zbliżali się Niemcy. W nocy z 16 na 17 odwołano decyzję o zniszczeniu kolejki podziemnej, i rano Moskwianie jak zwykle ruszyli do pracy lub ukrywali się przed bombardowaniami na stacjach, pomiędzy przejeżdżającymi pociągami.

Dziennie metro obsługuje średnio 9 mln pasażerów (to mniej więcej tyle, ile ludzi mieszka w Austrii), a w godzinach szczytu składy kursują co 90 sekund...

Muzeum jest kameralne, całkowicie BEZPŁATNE, a jego pracownicy bardzo chętnie odpowiadają na wszystkie pytania i uruchamiają wszystkie dające się uruchomić gadżety. Jedyna wada - że czynny jest ten przybytek wyłącznie w dni powszednie od 10 do 16. 

czwartek, 7 czerwca 2012

Lekcje magii i czarowania w muzeum biologicznym

W Timiriaziewie co czwartek odbywają się lekcje magii i czarowania.
Oczywiście, mimo wielkiego plakatu na płocie, pani w kasie nie miała pojęcia, o co chodzi. Znaczy miała: "oni od nas tylko salę wynajmują, a żeby się zapisać, to trzeba gdzieś tam zadzwonić". Wyszłam przed ogrodzenie, znalazłam na plakacie numer telefonu, zadzwoniłam (dla zainteresowanych: www.biotiki.ru). Przemiła pani zapisała Młodą na zajęcia (odbywają się o 17.30 i 18.30), zapewniając, że wszystko jest zupełnie bezpłatnie.

I było! Łącznie ze zwiedzaniem ekspozycji muzealnej, która w czwartki czynna jest do 21!

W jednej z sal muzeum czekały na dzieci stoliki z przygotowanymi zestawami młodych czarodziejów, a także czarnoksiężnik, oczywiście w płaszczu i tiarze, który rozdał uczniom pierwsze prezenty: zeszyty i żółte różdżki z grafitem HB. Zapytał przewrotnie, czy umieją się posługiwać różdżkami, a następnie zlecił zanotowanie pierwszych czarodziejskich słów pod odpowiednimi obrazkami: cylinder miarowy, próbówka, bagietka, lejek etc. 


Każdy, zanim zapisał, dotykał, oglądał i głaskał naczynie ze swojego zestawu, a Czarodziej opowiadał czasami historyjki związane z nazwami, niestety, nieprzetłumaczalne (воронка (lejek) pochodzi zapewne od słowa ворон, czyli kruk - bo każdy czarodziej ma ulubionego kruka, a kiedy kruk umiera, pojawia się nowy lejek...; держатель (łapa) jeden ze szczególnie utalentowanych uczniów nazywał захватчиком, czyli okupantem...).

W księgach czarów i zeszytach podane były receptury różnych eliksirów, należało odszukać składniki, odmierzyć wodę, odsunąć przedmioty łatwopalne od magicznych tabletek suchego spirytusu. Padały polecenia: "odmierzcie w cylindrze miarowym 20 ml wody, przelejcie do kolby, zamieszajcie bagietką, ręka do góry, kto zrozumiał, co trzeba zrobić?". "Pulmus sanis!" - zaklinało moje dziecko produkowany przez siebie płyn do inhalacji. 

Dopiero na samym, samiutkim końcu do rosnącej w ciągu zajęć kupki podarków dodano książeczkę reklamującą suplementy diety, produkowane przez organizatora wydarzenia.

Młoda wyszła zachwycona i koniecznie chciała pójść na kolejne zajęcia z tej serii. Będą do końca czerwca, a potem od września do grudnia. Gorąco polecamy!

środa, 6 czerwca 2012

Nie mają szczęścia do dat

Mecz Polska-Rosja odbędzie się 12 czerwca, w rosyjskie święto narodowe, rocznicę podpisania dokumentu o suwerenności Rosji (w czasie rozpadu Związku Radzieckiego). Szczerze mówiąc, 98% Rosjan nie ma pojęcia, dlaczego święto zostało ustanowione - jest i już.

Za to fakt, że 22 czerwca (1941 roku) Trzecia Rzesza napadła na ZSRR znany jest każdemu przedszkolakowi.
W Gdańsku odbędzie się mecz Rosja-Niemcy. Pecha mają chłopaki...

wtorek, 5 czerwca 2012

Księżycowa Mary Poppins

A my w Dzień Dziecka poszłyśmy sobie do teatru Luny na Mary Poppins.
I już mi się nie chce chodzić do tego teatru. Za często :)
Młodej za to się podobało. Pomysłowe stroje. Niezłe efekty specjalne i multimedialne. Piosenki ze słynnego tutaj filmu, które Młoda powtarza teraz na flecie.
Warstwa "dla rodziców" chyba niezbyt udana.
W teatrze pusto (tzn. było parę wolnych miejsc w parterze).
Wakacje się zaczęły.

W polskiej szkole na Dzień Dziecka była wycieczka do planetarium (dzieci zachwycone) i grill z rodzicami (ale rodzice integrowali się tylko w swoich, dobrze już zintegrowanych, grupach).
A rosyjska szkoła nie dała ani świadectwa (podobno tu nie dają), ani informacji o dziecku. Buu.

niedziela, 3 czerwca 2012

sobota, 2 czerwca 2012

Obrazki z Ałmaty 2


W menu większości restauracji jest konina i kumys. Rosyjska kuchnia wymieszana ze środkowoazjatycką (okroszka na ajranie, solianka z koniną, pielmieni z dynią).


Ścisłe centrum. Regularna kratownica ulic. Eleganckie ogródki kawiarni, szyldy znanych międzynarodowych sieci handlowych. Mercedesy i beemki zaparkowane pod teatrami i filharmonią. Z konserwatorium donoszą się dźwięki strojonej orkiestry. Śliczne dziewczyny paradują na obcasach wysokich jak w Moskwie. Przewodnik Lonely Planet: "możesz się poczuć niemal jak w Europie".


Dzielnica willowa - uliczki bez oświetlenia i chodników, znad murowanych czy metalowych parkanów widać zieloną blachodachówkę i talerze anten satelitarnych. Do któregoś płotu przywiązany jest osiodłany koń. 


City - biurowce ze szkła, Ałmaty z lotu ptaka przecięte wielopasmową arterią na starą, biedniejszą część - zapomnianą stolicę - i olbrzymie centrum biznesowe, oparte na petrodolarach.


Góry. 15 minut od centrum samochodem – Medeo, monstrualne sztuczne lodowisko wielkości kilku pełnowymiarowych boisk piłkarskich. 1700 metrów npm. Nad lodowiskiem olbrzymia zapora przeciwlawinowa, nad zaporą – liny kolejki wagonikowej na Czimbulak, uroczystko na wysokośći 2260 m. npm. Tam można przesiąść się na wyciąg krzesełkowy i wznieść się do przełęczy, prawie kilometr wyżej, a stamtąd szusować po kilkunastu trasach zaakceptowanych przez FIS.


Na dole – miasto zasnute dymem, wyżej – czterotysięczniki i granica z Kirgizją. Zimno, gdzieniegdzie jeszcze leży śnieg, ze szczytów wieje mrozem.


Znów centrum, 21.30. Nagle robi się zupełnie ciemno, a ulice pustoszeją dosłownie w jednej chwili. Przestają jeździć autobusy. W dzikiej taksówce siedzi dwóch Kazachów, hotel jest na przedmieściach, wsiadać czy nie wsiadać?


Zasypiam, słyszę zaśpiew muezina, gdzieś w pobliżu jest chyba meczet. Albo i nie w pobliżu, bo w meczecie centralnym muezin wzywa do modlitwy przez mikrofon...


Biurko w hotelu stoi w kącie przy wewnętrznej ścianie. Na nim instrukcja, że w razie czego w tym miejscu trzeba się schować. Głęboka noc. Budzę się. Słychać warkot – czy to przejeżdżające auto, czy lądujący samolot? Drżą szyby w oknach, spadają kosmetyki ze stolika nocnego, budynek faluje.  Mija dłuższa chwila, zanim uświadamiam sobie, że to trzęsienie ziemi, chyba trzeba pod biurko, tylko jak? Jeśli wstanę, to nie utrzymam równowagi... Zanim zdążyłam się przestraszyć, wszystko się uspokaja, tylko na korytarzu słychać rozbawione głosy. W porannych wiadomościach: epicentrum było 150 km stąd, prawie 6 stopni w skali Richtera, do miasta dotarły wstrząsy o sile 4 stopni.


SMS z Polski: czy tam jest przyszłość? (tak oceniamy miasta, w których być może kiedyś chcielibyśmy zamieszkać). Wczoraj odpowiedziałam: tu ważna jest teraźniejszość. Tu i teraz. Herbaty podawanej w czarce nie da się wypić, trzymając gazetę w drugiej ręce. Rozmowa ze znajomym jest ważniejsza od czekającego kontrahenta. Nie trzeba się spieszyć. Dziś... tak, chyba tu jest przyszłość. 

piątek, 1 czerwca 2012

Obrazki z Ałmaty

Uboga, zadymiona uliczka, zabudowana barakami zbitymi z byle czego, otoczonymi przykurzonymi drzewami, zmęczona upałem. Wydaje się, że jest sierpień. Duszno, w powietrzu czuć dymem z ogniska. Podnoszę wzrok wyżej i niemieję z zachwytu - nad miastem wznoszą się czterotysięczniki Tienszanu. W rozlatujących się przedmieściach kuszą neonami kluby go-go.

Blisko centrum. Skrzyżowania, na których wszyscy naraz mają pierwszeństwo. Przestrzeń postsowiecka, bloki z betonowymi ornamentami. Szkoły żywcem wzięte z lat osiemdziesiątych, wielkie dziedzińce wysadzane różami. Róże są wszędzie.
Miasto rozciąga się na zboczu, nie ma tu pojęć "prawo-lewo", tylko "góra-dół". Wzdłuż ulic biegną wartkie strumienie.
Park z cukierkową cerkwią, monumentalny pomnik ku chwale obrońców ojczyzny z tekstem "Rosja jest wielka, ale nie ma gdzie się cofać. Za nami jest Moskwa".
Zielony bazar - klimatyzowana hala targowa, mieszanina zapachów i kolorów, od których człowiek od razu robi się głodny. Różnobarwne, misternie ułożone piramidy owoców i warzyw, drewniane przegródki z orzechami i suszem, kilkadziesiąt rodzajów suszonych moreli, o rodzynkach nie wspominając. Gomółki sera, od lekko niebieskawej bieli do ostrego oranżu. Haki z mięsem. Wanny z rybami.
Pod halą barachołka, szwarc, mydło i powidło. Na jednej gazecie rozłożone buty, chińskie majtki, plastikowa lalka z obitym nosem we włóczkowej sukience, miska z rżniętego szkła i maszynka do mięsa.
Hasło na rondzie: „Kryzys - droga do zrównoważonego rozwoju i dostatniej przyszłości”.
Trolejbusiarz zatrzymuje się na środku ulicy, gubiąc pobieraki, i ucina sobie pogawędkę ze znajomym jadącym z przeciwka. Wstrzymuje przy okazji ruch. Pasażerowie czekają cierpliwie, stara kobieta, o twarzy przeoranej zmarszczkami, rozpromienia się w uśmiechu do zamyślonej muzułmanki. Mruczy półgłosem, do siebie: jaka ona piękna!
Nikt się nie spieszy. Nikt nie biegnie, nikt nikogo nie potrąca. "Salem", słyszę, kiedy zakręciło mi się w nosie i kichnęłam. "Bud' zdorova!", powtarza ten sam głos, kiedy nie reaguję. Przechodnie, pytani o drogę, odprowadzają mnie do celu, wzywają taksówkę ze swojej komórki, pytając wcześniej krewnych o cenę i kłócąc się co do najlepszej trasy. Kierowca autobusu zabiera pasażerów na światłach, konduktor wykrzykuje nazwy mijanych ulic, a na przystankach nawołuje zgromadzonych do wybrania właśnie jego pojazdu.