czwartek, 29 kwietnia 2010

Bóg zapłać

Tak mi się przypomniało... bo uderzyło mnie to jeszcze w Wielkanoc, potem nie zdążyłam napisać, a teraz znów trafiłam na Mszę Św. po rosyjsku. Rosjanie mianowicie używają "Bóg zapłać", albo, dokładniej, "Niech Bóg ma Cię w opiece" czy też "Niech Bóg Cię zbawi" na codzień, w mowie potocznej. Спасибо to nic innego, jak Спаси Бог (a to ostatnie usłyszałam właśnie przy okazji wrzucania ofiary do koszyczka). Бог wymawia się po rosyjsku jak Boh z dźwięcznym h, i to h się urwało przy wielokrotnym użytkowaniu. Dopiero to do mnie dotarło :)

I jeszcze się zdziwiłam, kiedy ludzie w Niedzielę Wielkanocną ze święconką przyszli do kościoła. Zapomniałam, że nie każdy ma kościół w tym samym mieście. Że w Moskwie są dwa kościoły, a następny najbliższy jest  minimum 300 km dalej, a jeśli ktoś ma 150 km do świątyni, (po rosyjskiej drodze) to trudno mu się będzie pojawić jednego dnia na święcenie potraw, a następnego na najważniejszą liturgię w roku.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Historia alternatywna

Zbliża się największe rosyjskie święto - Dzień Zwycięztwa, 9 maja. Już od wielu dni sklepy, przystanki, ulice przyozdobione są plakatami i bannerami z życzeniami. Na Placu Czerwonym przekładany jest bruk, w przedszkolach... no, w naszym przedszkolu zmieniła się pani od rytmiki, więc na razie nie słyszę piosenek "bogoojczyźnianych". Jestem jednakowoż pewna, że jakaś wzmianka na temat wojny się pojawi, postanowiliśmy więc z małżonkiem pokazać Młodej, z czym może się zetknąć, i przedstawić alternatywną wersję historii. W tym celu wybraliśmy się do wzmiankowanego niżej Centralnego Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianiej.
Muzeum jest... monumentalne, i tyle właściwie można o nim powiedzieć. Ekspozycja - jak na taki budynek - była skromna, choć zbiory były bez wątpienia ciekawe, ładnie pokazane, ładnie opisane - i zmieściły by się w budynku o powierzchni 100 razy mniejszej. Bardzo spodobały nam się dioramy (coś jak panorama, a raczej jej fragment), przedstawiające najważniejsze bitwy, zwłaszcza dotycząca blokady Leningradu, która oprócz obrazu serwowała także dźwięk - charakterystyczny metronom i sygnał alarmu lotniczego, i spadające bomby. Młoda się bała - i dobrze. Mimo niedzieli mnóstwo było wycieczek wyglądających na szkolne,  klas młodszych, więc w każdej sali mieliśmy możliwość podsłuchać przewodnika mówiącego do dzieci i zrozumiałym dla nich językiem, a tatuś dopowiadał czy korygował co nieco. Trudno było wyjaśnić młodej, dopytującej się, kto na obrazach jest "nasz", a kto "wróg", co się działo w 1939 i dlaczego wojna zaczęła się w 39, a nie 41. Udało się znaleźć ekspozycję z polskimi mundurami i odznaczeniami wojskowymi i trochę dzieciaka zainteresować, więc mam nadzieję, że coś zapamięta...
Zdjęcia pochodzą z http://www.poklonnayagora.ru/ i http://www.prikoly.ru

A tymczasem...

Zwykle z utęsknieniem czekam na wiosnę, a ona skrada się cichaczem, żeby wybuchnąć gdzieś w okolicy Wielkiej Nocy (w Polsce) i w całym swoim pięknie wystąpić w okolicach majówki. Tę wielkanocną eksplozję zazwyczaj przegapiam, w tym roku zaś w święta żadnej wiosny jeszcze nie było - było przedwiośnie, mokre, bure, zimne i paskudne. A przyjścia tej prawdziwej - jak zwykle, nie zauważyłam. Nie do zielonych listków mi było przez ostatnie dwa tygodnie :(
A ona tymczasem тут как тут. Ptaszki się rozświergotały, przedszkolaki w kałużach urządzają wyścigi statków z łupinek orzecha, trawa się zazieleniła, a widok z  okna wypiękniał nagle... Choć to ostatnie być może dlatego, że szyby zostały umyte :) Rano ulice są mokre - przejeżdżają nimi polewaczki, zmywające "koktajl Łużkowa" służący do rozmrażania nawierzchni w zimie. Myjki uliczne jadą wachlarzem w godzinach porannego szczytu, zajmując wszystkie pięć pasów, i czyszczą jezdnię, zraszając samochody, które usiłują się między nimi przecisnąć. W podwórkach unosi się zapach świeżej farby: krawężniki nabierają żółto-zielonej barwy, ławeczki błękitnieją, huśtawki połyskują soczystą czerwienią, ogrodzenia pokrywają się kolejną warstwą szmaragdu. Same, bo gastarbaiterów, jak zawsze, nie widać, wykonują swoją pracę w nocy i wczesnym rankiem, kiedy białe kołnierzyki czekają jeszcze na wyprasowanie.
Korzystając z wizyty w muzeum na Pokłonce (o tym za chwilę) zainaugurowałyśmy z Młodą sezon rolkowy. I śnieg z deszczem i grad nas nie odstraszyły. Bo słońce też wychodziło co kilka minut :) Na Pokłonce dużo jest ludzi na sprzęcie wszelakim - na rowerach do downhillingu, na dziwnych deskorolkach ze złączką na środku, na butach z rolką w podeszwie, na szczudłach do skakania - bo ścieżki są tam gładkie i wygodne, a zwykłych spacerowiczów niewiele. Znalazłyśmy przy okazji kapliczkę katolicką, synagogę i meczet. Musimy tam kiedyś pójść na dłużej.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Bracia Słowianie

Rosjanie solidaryzują się z nami w tragedii. Na e-mamie dyskusje, czy to nie jest działanie "pod publiczkę" - nie. Bo "pod publiczkę" zwykły, szary, prywatny człowiek nie proponowałby swojego samochodu Ambasadzie (a o takich telefonach donosili jej pracownicy). Nie było naganiaczy i wycieczek szkolnych do księgi kondolencyjnej, a wczoraj ustawiała się tam spora kolejka.
Mnóstwo kwiatów leży pod ogrodzeniem naszej placówki dyplomatycznej, zarówno od strony wejścia głównego, jak i od Konsulatu. Ludzie składają kwiaty, palą świeczki.

Gazety podawały, że dla Polaków przygotowano 400 miejsc hotelowych - z dnia na dzień, w mieście, w którym znalezienie noclegu bez wyprzedzenia graniczy z cudem. Do prac związanych z katastrofą zatrudniani są najlepsi fachowcy, miałam okazję się o tym przekonać.
Dziś, w czarnej sukience, kupowałam tylko.. rajstopy w sklepie. Ludzie z kolejki, usłyszawszy polską mowę (rozmawiałam przez telefon)... przepuścili mnie do kasy, szepcząc "такое горе". Samochody z tzw. "czerwoną rejestracją" (CD), należące do pracowników Ambasady, traktowane są jak pojazdy ratunkowe i nawet, jeśli nie używają sygnału dźwiękowego - przepuszczane są w korkach. BEZ podpowiedzi milicji.


sobota, 10 kwietnia 2010

Nie wiem, co napisać

Nie wiem, co napisać. Nie wierzę.








wtorek, 6 kwietnia 2010

Piękna i Bestia

Piękna i Bestia w disneyowskim wykonaniu to musical grany na całym świecie (polska premiera była w maju 2008). Lada chwila zejdzie z afiszy w Moskwie, więc postanowiłyśmy wybrać się na niego. I... nie żałowałyśmy.
Już Moskiewski Pałac Młodzieży, w którym odbywa się przedstawienie, zachwyca swoim olbrzymim foyer z rozgwieżdżonym sklepieniem i czerwoną pluszową wykładziną. Widownia też do małych nie należy. A sam musical...
No cóż, po pierwszej części byłam nieco rozczarowana. "Kopciuszek" w Operetce moskiewskiej bardziej mi się podobał, bo "Piękna" była taka... brodwayowska, uniwersalna, klasyczna, przewidywalna, miejscami wulgarna. Ale kiedy zaakceptowałam fakt, że jest zbudowana wg klasycznego kanonu musicalu amerykańskiego i dałam się porwać opowiadanej na scenie historii - wrażenie było wielkie, i jakaś tam łza wzruszenia na końcu też kapnęła. Młoda, znająca przecież baśń dość dobrze, co jakiś czas dopytywała się, czy aby na pewno Bestia zostanie odczarowana, i biła głośne brawa niejakiemu Lumiere, bo on najbardziej jej się podobał.

Rzecz ciekawa: bilety były, jak na teatr w Moskwie, drogie: 1300 rubli (130 pln) za dość badziewne miejsce. Pamiętam, że "Kubuś Puchatek" Disneya w Warszawie też tyle kosztował, i szkoda mi było pieniędzy. A tu mi nie szkoda... Rozbestwiłam się?

Zdjęcie z http://www.beauty-beast.ru

niedziela, 4 kwietnia 2010

Prima Aprilis

No wiem, wiem, że to parę dni temu było, ale ja przez ten czas miałam umiarkowany dostęp do bloga. A pierwszego kwietnia właśnie wracałam z Krasnodaru do domu, bynajmniej nie w nastroju do żartów, cudem właściwie zdobywając bilet na samolot. Miła pani w kasie lotniczej poleciła mi tanie linie, troszkę się przestraszyłam, ale... ale to był normalny Boeing 737, wesoło malowany. Na wejściu powitały nas miłe stewardessy, a za nimi - napisy informujące, że toaleta płatna jest 100 rubli za minutę, a opłatę można uiścić wszystkimi kartami kredytowymi. Kapitan samolotu zapowiedział, że za dwie godziny i piętnaście minut wylądujemy w... Archangielsku, gdzie temperatura wynosi -6 stopni i pada lekki śnieg. Szefowa zespołu ostrzegła, że należy wyłączyć sprzęt elektroniczny, gdyż urządzenia samolotu mogą zaszkodzić naszym komórkom i laptopom, a po wylądowaniu zapowiedziała, że ten, kto wstanie mimo palącego się znaku "zapiąć pasy" zostanie sprzątać samolot i wyładowywać bagaże.
Było miło. Jedynym zgrzytem był fakt, że kanapki (płatne) skończyły się gdzieś na wysokości trzeciego rzędu foteli, takoż batoniki i muffinki, więc trzeba się było zadowolić herbatą (na szczęście niedrogą). No i... z lotniska Wnukowo (jak zresztą z kadnego innego) nie da się po 23 dojechać do "miasta" niczym oprócz portowych taksówek z monopolistycznymi cenami. Buu.

Ale w ogóle SkyExpress polecam.

Krasnodar

Krasnodar to miasto leżące jakieś 1300 km na południe od Moskwy. I jest tam ciepło. Bardzo ciepło :) Zwany jest południową stolicą Rosji i miło było przekonać się, że wiosna w nim jest o wiele bardziej zaawansowana, niż w stolicy właściwej...
W obwodzie krasnodarskim leży Soczi, tam właśnie będzie Olimpiada zimowa za cztery lata. Soczi jest kurortem czarnomorskim i wszyscy tam jeżdżą na wakacje, kojarzy się z morzem, słońcem, upałem, owocami - ale na pewno nie ze sportami zimowymi. Może MKOL uznał, że wystarczy, że Rosja się z zimą kojarzy.

Miasto zostało założone jakieś 200 lat temu przez kozaków czarnomorskich, a nazywało się wtedy Jekatierinodar, bo to był niby dar carycy Katarzyny. Na głównej ulicy, Krasnej, stoi zresztą ładny pomnik carycy. A poza tym stoi pomnik w rodzaju "Rodina-Mat'" - czyli Ojczyzna-Matka, unikalny podobno dla swoich czasów (lata sześćdziesiąte) budynek kina Aurora, zupełnie uniwersalna galeria handlowa, która mogłaby stać w dowolnym mieście na świecie, interesujący łuk triumfalny, wybudowany na cześć otwarcia kolei południowej. Środek Krasnej to deptak, składający się z kilku części wysadzanych różnymi gatunkami drzew, z prawej i lewej strony deptaku jezdnie, po których jadą (albo stoją w korku) bardzo tanie taksówki i stare, rozklekotane trolejbusy. I samochody podobne do moskiewskich - od stareńkiej łady do jaguara. Taksówkarz, który podwoził mnie na lotnisko swoim Żiguli otwierał bagażnik... śrubokrętem :D
Tuż obok mojego hotelu ( Inturist ***, oceńcie na zdjęciach, jak wyglądają trzy gwiazdki w Rosji - cena zaledwie 250 pln za dobę) był prawdziwie azjatycki bazar - mieniący się wszystkimi kolorami tęczy, pachnący kurkumą i orientalnymi przyprawami, których różnobarwne górki usypane były wprost na ladach, rozbrzmiewający nawoływaniami sprzedawców, którzy zachęcali do spróbowania swoich towarów.

Więcej, niestety, nie zdążyłam zobaczyć - po pewnym telefonie z Moskwy musiałam skrócić swój pobyt, pędząc na złamanie karku, żeby zdążyć na ostatni tego dnia samolot. NB samoloty traktowane są w Rosji jak PKSy, i na lotniskach to widać :D 

I ostatnia uwaga: miasto ma ponad 700 mieszkańców, tyle, co Wrocław. Moje pierwsze wrażenie z Krasnodaru - odpowiednik Ciechocinka. Miła, przyjazna... prowincja.

sobota, 3 kwietnia 2010

Христос воскресe!

Воистину воскресe!
(dzięki, Kacap)
To dopiero jutro, ale już dziś życzę Wam mokrego jajka i smacznego dyngusa. I powtórzę życzenia, które sama od kogoś otrzymałam:


Zwycięzca Śmierci, Piekła i Szatana...
Niech zwycięża także wszystkie nasze małe śmierci, piekiełka i szatanki dnia codziennego!


P.S. Na Rezurekcję chyba nie pójdę. Nie dlatego, że lubię długo spać (w sumie dziś to się chyba nie położę). Dlatego, że po prostu się... boję. Przed furtą kościelną stoi bramka - wykrywacz metalu i OMON. Przed wszystkimi cerkwiami też. W czasie Pasterki żadnego milicjanta nie widziałam. Podejrzewam, że katolikom raczej nic nie grozi, ale...