środa, 31 października 2012

Jedyna w klasie...

- Mamo, wiesz, dzisiaj w szkole na literaturze rozmawialiśmy o Tołstoju. Że on postanowił żyć jak biedni ludzie i założył szkoły dla dzieci na wsi. I ja jedna wiedziałam, że on jest pochowany tam, gdzie mieszkał, na polanie pod dębem, bo nie chciał mieć krzyża nad grobem.
- Skąd wiedziałaś? Przecież nie byłaś z nami w Jasnej Polanie?
- Nie wiem, skąd wiedziałam, ale wiedziałam. 

Może to dowód tego, że Młoda ma gumowe ucho. Ale to gumowe ucho mogło wyłapać np. brzydkie słowa, a nie ostatnią wolę wybitnego pisarza. A w ogóle to trochę dziwne... ona jeszcze dwa lata temu słabiutko mówiła po rosyjsku, i wcale nie jest najlepszą uczennicą, no i przede wszystkim nie jest Rosjanką, to dlaczego ona jedyna...

Co tydzień podpisuję dzienniczek, i co tydzień widzę nową pochwałę: znakomita praca na lekcji!
Żebym nie fruwała z dumy, za prowadzenie dzienniczka jest zawsze 3. Czasem 3-.

wtorek, 30 października 2012

Reklama społeczna

Lubię rosyjską reklamę społeczną. Zabawna, a jednocześnie daje do myślenia.
To najnowsza akcja: "Kup sobie impotencję".

Tutaj: "Jaki podobny do niani!"

Rodzina z dwóch puszek wynajmie kosz na śmieci. Porządek gwarantowany.


I seria reklam zachęcających do adopcji futrzaka, na przykład ta: "Kiełbasset-hund: przyjacielski, dobrze czuje się w rodzinie. Nie jest obojętny wobec zawartości lodówki. Tej rasy nie da się kupić tak łatwo. Ale łatwo ją zabrać ze schroniska. www.helpdog.ru"

Reklamy wiszą sobie na billboardach albo na przystankach, albo na ławkach, albo w metrze. Była seria reklam o pomocy dla bezdomnych, powtarzane są różne wersje przekazów o szkołach integracyjnych. Jest tego naprawdę dużo i w środku miasta, tam, gdzie można by reklamować napoje gazowane albo centra handlowe. Ale nie... promuje się człowieczeństwo.

poniedziałek, 29 października 2012

Baśń w środku miasta

Był sobie taki malarz - Wasniecow. Żył na przełomnie XIX i XX wieku, malował głównie o baśniach, legendach i podaniach, kumplował się z całą resztą pieriedwiżnikow i jego obrazy wiszą w Trietiakowce. Starał się też świat baśniowy przenosić do rzeczywistości, i wyrazem takiego dążenia jest jego własny dom - przykład drewnianego domu mieszczańskiego, jedna z nielicznie zachowanych perełek moskiewskiej architektury drewnianej końca XIX stulecia.
I to na dodatek perełka do zwiedzania również w środku, w stanie zasadniczo niezmienionym... Po śmierci Wasniecowa w domu mieszkała jego córka, również malarka, która w latach pięćdziesiątych postanowiła przekazać nieruchomość na skarb państwa, aby utworzyć w niej muzeum, a sama zadowoliła się skromnym pokoikiem, którego nie udostępniono zwiedzającym...

Jak na siedzibę rodziny z piątką dzieci, to za duży on nie był. Jadalnia, salon, pokoje pani domu i córki, wspólna sypialnia dla czterech chłopaków, pokój lekcyjny, pracownia mistrza i przylegająca doń sypialnia - to wszystko. Służbówka i kuchnia mieściły się w osobnym budyneczku, przypominającym chatkę na kurzej stopce. Jadalnia, surowa i prosta, przypominać miała izbę chłopską, ale wystrój salonu podczerpnięty był już z dworku bojarzego. Wasniecow sam projektował kręte schody prowadzące do pracowni, kredensy, przypominające tieriemy (drewniane staroruskie pałacyki), i krzesła, które musiały pasować do wyszperanego na targu staroci stołu z czasów Piotra I.

"Skarży mi się stół-staruszek: sił już nie mam, a ktoś się na mnie oparł" - zwracała uwagę Przewodniczka 6-letniemu, na oko, brzdącowi, który przyszedł do muzeum z wycieczką. Wycieczka składała się z przedszkolaków, widać było, że doświadczonych w muzealnych wyprawach, i ich rodziców, którzy chyba skrzyknęli się na jednym z licznych portali typu osd i zamówili ją sobie... w jedyny dzień roku, kiedy możliwa jest rezerwacja do tego akurat muzeum. Któregoś dnia września przyjmowane są wszelkie zgłoszenia, a później muzeum oddzwania i informuje, na jaki termin grupa się załapała. A Przewodniczka była fenomenalna. Miała dobry kontakt z dziećmi, ale nie była absolutnie ich kumpelą - sprawiała raczej wrażenie anioła albo wróżki, być może również ze względu na specyficzny sposób mówienia. Najpierw pokazała dzieciakom co ciekawsze eksponaty w salach na dole, potem zabrała je do pracowni, w której wystawiono siedem olbrzymich płócien. Dyskutowała z maluchami o walce dobra ze złem, o strojach ludowych, tłumaczyła, na co warto zwrócić uwagę, oglądając obrazy, i westchnęła, kiedy malec zapewniał ją, że czyste serce jest ważniejsze od kufrów pełnych złota: "żeby Ci to do końca życia zostało, chłopcze!".

Można to muzeum zwiedzać samodzielnie. Nie chce się z niego wychodzić, czuć, że domowi temu miły jest każdy gość... ale przyklejenie się - zwłaszcza z dzieckiem - do jakiegoś przewodnika z pewnością pozostawi niezapomniane wrażenia.

czwartek, 25 października 2012

Le Corbusier w Puszkinie

W muzeum im. Puszkina zawsze są ciekawe wystawy. Jako że miasta mnie interesują, korzystając z wolności oferowanej mi w soboty przez polską szkołę udalam się na tą poświęconą Le Corbusier, o którym nie wiedziałam za wiele, a uważałam za wybitnego urbanistę.
Khm. Khm khm.
Znaczy tak. Szukałam połączenia między secesją i modernizmem, i połączeniem takim okazał się Picasso :). Bo pierwsza willa, której projekt podpisany był jeszcze "Jeanneret" była prawie secesyjna. A potem Jeanneret znalazł sobie kumpla, ten mu pokazał kubizm, zaczęli razem malować, szukać, pisać wystąpienia, Jeanneret przybrał pseudonim artystyczny i popełnił to:
z wikipedii
"To" mogło stanąć w dowolnym miejscu i czasie na ziemi od 1930 roku, kiedy zostało zbudowane, do dnia dzisiejszego. I nic nowego od tamtego czasu w architekturze nie wymyślono.
Pal sześć wille, ale "jednostki mieszkalne" umiarkowanie nadawały się do mieszkania. I te wszystkie wbudowane meble też podobno Le Corbusier wymyślił, albo przynajmniej rozpropagował. Klockowate osiedla jego wizjonerstwu zawdzięczamy. O mały włos nie wyburzył połowy Paryża, Barcelony i Moskwy. Zwłaszcza ta ostatnia mu się podobała: o, jak fajnie, że wszystko rozwalacie! Porozwalajmy razem, bo kto to widział w azjatyckim dziedzictwie mieszkać, i wybudujmy nowy wspaniały świat, "słoneczne miasto". Projekt konkursowy Pałacu Zjazdów, który mógł stanąć w Moskwie tam, gdzie w końcu  zrobili basen, a potem odbudowali Chrystusa Zbawiciela, zakładał radosne rozwalenie połowy dzielnicy, m.in. budynku muzeum, które po prawie stu latach zorganizowało wystawę wybitnego planisty. Na szczęście budynek Centrosojuzu, który udało mu się zrealizować, któryś z oficjeli porównał do tłustej maciory na malutkich nóżkach, nakazano więc zapomnieć nazwisko architekty i nie wspominać więcej. 
Центросоюз, вид с проспекта Академика Сахарова
Ale żelazobeton, konstrukcja plastra miodu bez ścian nośnych, eksponowanie elementów konstrukcyjnych, poziome okna, szklane tafle na fasadzie, geometryczne kształty, uniformizacja obiektów - to wszystko jeden gość zastosował dziesiątki lat temu. Równie wielkiego przełomu w architekturze światowej już nie było. 

środa, 24 października 2012

O filozofii na siłowni

Stwierdziłam, że kolejnej zimy bez zmiany czasu w Moskwie nie przeżyję, jeśli nie dostarczę sobie endorfin. Czekoladowe się nadają, ale działają bardzo krótko i trzeba po nich wymieniać połowę garderoby, co niby też robi dobrze na poprawę nastroju, ale... ale być może to moja ostatnia zima w rosyjskiej stolicy, więc w obliczu czekającego mnie bezrobocia trzeba by kasę przyoszczędzić.
Oszczędzałam ją dość dziwnie, to znaczy wydając. Na karnet do klubu sportowego. Za jedyne 8000 rubli przez trzy miesiące codziennie do północy mogę pluskać się w aquaareobikowym basenie, korzystać z siłowni, tańczyć zumbę albo walca angielskiego, i do tego dostałam gratis dwie wejściówki dla gości, o nominalnej cenie tysiąc rubli każda. Albowiem ponieważ...
- ponieważ mam słabość do Henryka Sienkiewicza i Krzysztofa Pomiana. Szacun! - dość młody, ale w  poststudenckim już wieku administrator o bujnej czuprynie wręcza mi kartę członkowską.
- no, ale wasz Tołstoj...
- Tołstoj! Tołstoj to wredny facet był! Wiem coś na ten temat, więcej, niż może się pani spodziewać. Ale w jednym pani ma rację, buddystą był kultowym, w tym sensie szacun, pokój! - chłopak podniósł rękę w pacyfistycznym geście - pokój!

wtorek, 23 października 2012

Rosyjski pacjent

To jest tytuł najnowszej książki Aleksandra Potiomkina. Pierwszy raz o gościu słyszę, powieści nie czytałam, ale okładka mnie urzekła. Chyba sobie nabędę. Z recenzji wynika, że rzecz jest mroczna i wywołuje poczucie beznadziei, więc z czytaniem poczekam pewnie do wiosny...

niedziela, 21 października 2012

Dążenie do dwujęzyczności idealnej - Uniwersytet Dziecięcy

Zetknęłam się z pytaniem o bilingwizm idealny, czyli taki, kiedy dorosły człek porozumiewa się w dwóch językach z biegłością porównywalną do wykształconego rodzimego użytkownika. O ile się nie mylę, byt taki w przyrodzie występuje niezmiernie rzadko, ze względu na wrodzone lenistwo ludzkie i tendencję do funkcjonalizacji mowy. Znaczy się, inaczej mówimy w pracy, inaczej w domu, inaczej w babskim/męskim gronie, często w ramach tego samego języka, i ciężko nam bywa przełożyć np. żargon zawodowy tak, żeby dotrzeć do laika. W wielojęzyczności możemy doskonale porozumiewać się po angielsku w firmie, po włosku z małżonkiem i po polsku z dziećmi, możemy też nie być w stanie zamienić tych języków miejscami.

zdjecie z www.kulturapolshi,ru
W przypadku dzieci ekspacko-emigranckich jednak szkoda by było ograniczać polszczyznę do otoczenia domowego, zwłaszcza, jeśli pociechy nie zadręczają rodziców swoją pracą domową i nie ma okazji do przedyskutowania budowy pantofelka tudzież ruchu jednostajnie przyspieszonego, dlatego też przed powrotem do PL zamierzam wykupić połowę księgarni z literaturą popularno-naukową dla dzieci i młodzieży, ze wszystkich dziedzin wiedzy.

A na razie zapisałam Młodą na polski Uniwersytet dla Dzieci, który jest na gościnnych występach w Muzeum Politechnicznym. Spieszcie się, Polacy w Moskwie, bo będą jeszcze tylko do końca przyszłego tygodnia, a są naprawdę fajni! Młoda, w każdym razie, była zachwycona. Długo zastanawiała się, czy ciekawsze były zajęcia z geologii, czy z fizyki, zachwycona opowiadała o Gondwanie, cieszyła się, że rozumie nareszcie, dlaczego podpalona pusta torebka po herbacie frunie, i koniecznie, koniecznie chce przyjść jeszcze raz. Przy czym jej relacja była bardzo niejednorodna językowo - zajęcia prowadzone są po polsku, z tłumaczeniem konsekutywnym (przy okazji - tłumacze też są młodymi, dynamicznymi ludźmi, nawiązującymi kontakt z salą). Młoda więc JEDNOCZEŚNIE poznaje молекулу i cząsteczkę, związek i соединение, wędrówkę kontynentów i дрейф материков, a ile wiedzy przy tym zdobywa...

piątek, 19 października 2012

Zasłyszane z pokoju dziecięcego 4

Kocham Polskę - gra planszowa- Pamiętasz, pamiętasz jak się wcześniej bawiliśmy? Budowaliśmy z lego, konstruowaliśmy tunele, robiliśmy tyle fajnych rzeczy! Pamiętasz, jak świetnie spędzaliśmy czas, kiedy nie mieliśmy tabletów?
- Ale teraz mamy tablety i możemy na nich grać!
- Ale gramy obok siebie, a nie ze sobą!
- Nooooo doooooobra, to pokaż swoje planszówki.

Jakiś czas później:

- Król Popiel był: a) dobry i sprawiedliwy, b) zły i skąpy, c) odważny 
- B
- Dobrze! Dwa pola do przodu. Zaraz zdobędziesz Wawel!

- Jak nazywa się stolica polskich Tatr? a) Krynica, b) Rabka, c) Zakopane
- yyyyyyy A?
- Nie, jednak nie. Muszę już iść, ale jutro po szkole dokończymy, dobra? Ale obiecaj mi, że dokończymy?

Gra była otrzymana w prezencie prawie pół roku temu, ciut później niż tablet. Nabierała mocy urzędowej na półce. Ale, jak widać, nabrała :)

środa, 17 października 2012

Latanie literackie

W ciągu ostatnich 3 dni na lotniskach i w samolotach spędziłam łącznie ok. 40 godzin.
Ja się nie będę powtarzać, że wolę pociągi. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma.

A lubi się w takiej sytuacji pracować nad kolejnym tłumaczeniem dla przyjaciół (jak na złość, żadnego nie zlecili, a i laptopa tym razem nie miałam ze sobą), albo czytać.

Znaczną część bagażu podręcznego stanowiła świeżutka dostawa z PL, zawierająca trzy Polityki, Newsweeka, Wprost, Twój Styl i Przekrój. I ostatnią książkę Małgorzaty Musierowicz, podobno dla nastolatek pisaną. Być może nie dojrzałam, bo Jeżycjadę od lat minimum dwudziestu czytam z jednakową przyjemnością, wręcz chyba rosnącą z wiekiem. Bo kiedy byłam młodsza, nie zdarzało mi się po zakończeniu ostatniej strony natychmiast wracać na pierwszą i pochłaniać całości od początku...
Na kolejnych lotniskach zostawały kolejne czasopisma, a na drogę powrotną czekały na Kindelce Pilipiuk i Masłowska. Coraz bardziej podoba mi się wybór w polskich księgarniach elektronicznych, coraz częściej w przyjemnej cenie można tam nabyć nowości, co nie jest bez znaczenia nie tylko wtedy, kiedy mieszka się za granicą, ale też i wtedy, kiedy mąż donosi, że najbardziej pracochłonnym elementem malowania przedpokoju było odsunięcie (możliwe wszak dopiero po opróżnieniu) od ścian dwóch regałów bibliotecznych, a także sugeruje uwzględnienie miejsca na książki przy wybieraniu nowych mebli do kuchni.

A Masłowską czytało się wyjątkowo przyjemnie, wręcz z rozkoszą. Jako lingwistkę najbardziej, rzecz jasna, urzekła mnie makdonaldyzacja języka, znakomicie, pieczołowicie sfalsyfikowany przekład nieistniejącego oryginału, pyszny zwłaszcza w zetknięciu z pozostającym świeżo w pamięci dyskretnym dydaktyzmem polonistycznym Musierowiczowej, i idącym za nią skojarzeniem z takim mistrzem sztuki translatorskiej, jakim jest Barańczak...   

Tak, wyjazd był zdecydowanie udany.

niedziela, 14 października 2012

Dzieci chowanie

Byłam dziś z Młodą na turnieju tanecznym, jak zwykle na takich imprezach miałam mnóstwo czasu na obserwacje socjologiczne. Trenerzy zajęci są w komisji sędziowskiej albo jako prowadzący, czasami jeszcze łzy ocierają, jeśli nastąpiła jakaś tragedia. Trenerka Młodej wydziera się na dzieci potwornie w czasie zajęć, wymagająca jest jak cholera, ale na turnieju wszyscy zamieniają się w dzielne zajączki i misiaczki.
To są turnieje "pierwszego kroku", dzieciaczki nie starsze, niż 8 lat.

Mama siedmiolatki szarpie córce włosy grzebieniem, czesząc przepisowy kok: jak siedzisz! nie ruszaj się! ech, co za tępe dziecko!
Mamy pięcioletniej pary po rozgrzewce: Co robicie! Myślcie, jak tańczycie! Co to ma być! Sonia, patrz mu w oczy! Pracować, dzieci, pracować!
Mama sześciolatka: Prosto plecy! Prosto! Jak stoisz! Ręce! 
Mama brzdąca, którego zjadła trema: Już, łzy połknęła i poszła! Tańczysz! Na kolana siądziesz, jak zejdziesz z parkietu! Głowa wysoko, uśmiech, tańczysz!

I nie były to głosy łagodne i współczujące. Te mamy na dzieci krzyczały i były bardzo surowe. Zero ciepła.

I nie tylko na tym turnieju. Podobnie na basenie, podobnie podczas szkolnego występu recytatorskiego, tak samo w szkole muzycznej. Nauczyciele wymagają i nie rozczulają się nad dziećmi (nasza pani od fletu jest tu wyjątkiem). Dzieci są wyzywane od gamoniów i wyrzucane z zajęć. Nie ma lekko, nie można się rozluźnić i pomyśleć o niebieskich migdałach, tysiąc procent uwagi. I dzieci zwykle zajęcia uwielbiają. 
A rodzice robią dokładnie to samo. Drą się i wymagają...

sobota, 13 października 2012

Свадьба пела и стреляла

Jakiś czas temu stolicę obiegła wiadomość, że weselnicy, hołdując tradycjom swojego regionu, strzelali z samochodów w powietrze z broni pneumatycznej. W centrum Moskwy, kilkaset metrów od Kremla, na Twierskiej. Co więcej, kiedy usiłowała ich zatrzymać policja, zignorowali ją, a OMON, który zamknął ulicę, zbluzgali.
Za bluzgi dostali 15 dni aresztu, sprawca strzelaniny dostałby 2000 rubli mandatu za chuligaństwo, gdyby udało się mu sprawę udowodnić, bo świadków nie było. Dyżurny 112 odebrał kilkadziesiąt telefonów informujących  o zajściu...

W internecie krąży anegdota:
- Mamusiu, idę na miasto, postrzelam sobie do ludzi!
- Dobrze, synku, tylko nie tańcz w cerkwi...

czwartek, 11 października 2012

Mama od krowy

Trochę zimno się zrobiło, więc w trybie pilnym należało kupić buty przejściowe. Zależało mi na tym, żeby były "made in Russia", bo tylko takie mają stosunkowo normalną cenę (w mojej okolicy ceny importowanych botków czy kozaków zaczynają się od 6000 rubli, czyli 600 pln). Misja została uwieńczona powodzeniem.
Jak sam producent moich nowych butów przyznaje, dla Rosjan należy używać szczególnego kopyta, i trochę się bałam, że cholewka będzie zbyt szeroka. Pytam się więc córki, krygując się już w domu przed lustrem:
- Młoda, czy ja w tym nie wyglądam jak w kaloszach do chlewu?
- Nie, mamusiu. Zupełnie nie. Wyglądasz jak w gumowcach do obory.
Już miałam rozszarpać małolatę, kiedy dojrzałam jej szelmowski uśmiech.

Fajnie, że latorośl z mlekiem matki wyssała zamiłowanie do zabaw słownych.
A może to w ogóle domena dzieci dwujęzycznych jest?

poniedziałek, 8 października 2012

Nowy plan metra



Wczoraj zauważyłam, że nowe plany metra wiszą w wagonach.
W tym roku otworzą dwie i pół nowej stacji (ta połówka to drugie wyjście z istniejącego przystanku).
Za trzy lata metrem można będzie dojechać m.in. do Srebrnego Boru - i we wszyskie pozostałe miejsca oznaczone niewypełnioną linią na obecnie obowiązującym planie.

Wewnątrz i w pobliżu brązowej linii użytkowanie transportu naziemnego nie ma sensu. To samo dotyczy dojazdu np. na targi. I byłabym wniebowzięta, gdyby linie podjeżdżały pod centra handlowe na MKAD. Szkoda, że takiej IKEA nie stać na zbudowanie własnego fragmentu kolejki podziemnej...

niedziela, 7 października 2012

Rusik i Miłka

Tak Młoda przechrzciła operę, na którą od dłuższego czasu miałyśmy bilety. Do "Nowej Opery" zresztą. Chyba kiedy wyjazd do Moskwy był dopiero planowany, Babcia znalazła stronę "Nowej Opery" w sieci i zachwycała się "Rusłanem i Ludmiłą", i "Koszkinym Domem", na który nie udawało mi się dostać biletów aż do dziś, kiedy Młoda już jest za stara...
A co Rusika z Miłką, to mamy mieszane uczucia. 
Poszłyśmy zupełnie nieprzygotowane. Ja niby znam poemat Puszkina, ale czytałam go ładnych kilkanaście lat temu i okazało się, że niewiele pamiętam. Młoda wiedziała z grubsza, o co chodzi, ale bardziej z odwołań literackich, niż z oryginału. I, mówiąc szczerze, nawet zakup programu ze szczegółowym libretto niewiele nam pomógł. 
Oryginalną operę pocięto na kawałki i wymieszano tak, żeby była strawniejsza dla dzieci. Faktycznie, stroje były dla najmłodszych (Ludmiła miała marchewkowo-laserowe włosy), chór był aktywny i ciągle coś się na scenie niby działo - Młoda skarżyła się na dłużyzny. Podobało jej się, ale... najbardziej podobało jej się to, że z loży widać było dokładnie orkiestrę i że flecistami byli panowie. Znaczy, że flet to instrument nie tylko dla dziewczyn.
A ja, niby dorosła, nie kumałam ni cholery. Powinien być Rusłan i dwóch książąt, którym car obiecał rękę Ludmiły, jak ją znajdą. I jeden z książąt to... księżniczka. Ja rozumiem, że feminizm i tak dalej, ale dlaczego ta księżniczka rusza na ratunek Ludmile, zamierza wyjść za nią za mąż, czy jak? Czy chodzi jej o usidlenie Rusłana? Skąd się wzięła jakowaś obfita piękność z blond warkoczami w wieży, co o rycerza woła, i księżniczka do niej nadbiega?
Dobra, trzysta rubli to taniej niż kino, Młoda ma świetne usprawiedliwienie dla nieodrobionej pracy domowej z kształcenia słuchu, o ile zapamięta, że kompozytorem był Glinka, a ja mam zaliczoną edukację kulturalną dziecięcia w tym miesiącu. Idę na ticketland.ru szukać czegoś fajnego na ferie jesienne.


wtorek, 2 października 2012

Fabryka czekolady i MISZKa

Zjednoczone fabryki czekolady w Moskwie mają własne muzeum, które nazywa się MISZKa (Muzej Istorii Szkolołada i Kakao) http://www.chokomuseum.ru/ . Bardzo trudno się tam dostać (chociaż podobno na wycieczkę indywidualną, które odbywają się w tygodniu o 17.15 jest to realne), i klasa Młodej czekała ponad pół roku na wejście.
Młoda była zafascynowana. Zaczęła opowieść tak:
- Od samego, samiutkiego początku mam opowiadać, tak? Wiesz, no to najpierw czekaliśmy na autokar i kopaliśmy się po kostkach, conie. Potem autokar podjechał, to szybko wsiedliśmy i wyjęliśmy jedzenie, które nam dali rodzice, bo byliśmy bardzo głodni. Twoje winogrona świetnie smakują z krakersami, wiesz? Potem z tyłu ktoś rzucił w nas papierkiem od cukierka, to rzuciliśmy im z powrotem, conie. Potem znowu - to znowu im rzuciliśmy. Wiesz, zupełnie nie rozumiem, dlaczego pani miała do nas pretensje, przecież to nie my zaczęliśmy, conie.
- Aha, o fabryce mam opowiadać? Czekolada powstaje z ziaren kakaowca, i kiedyś była bardzo gorzka, i mieszano ją z ostrym sosem chili, ale potem król i królowa... no, z takiego kraju... no wiesz, w "Trzech muszkieterach" była ta królowa, która wysyłała męża szukać kakao, i kazała zabrać chili i dodać mleka, i nam to pokazywali w takiej kreskówce, gdzie zamiast ziaren na drzewach rosły Alionki (bardo popularna marka czekolady w Rosji) i ten król je zbierał, conie, i...
- Aha, ale o samej fabryce? No to tam były takie maszyny, które pakowały cukierki, zawijały je w papierki, obrazek - i na sprzedaż. I czekoladę też - nalewa się ją w formę, studzi, wyciąga... zawija - i na sprzedaż. No i wiesz, pojedziemy tam we dwie, to wszystko sama zobaczysz, conie.
"Wiesz" i "co nie" (w oryginale в общем i вот) to śmieci-przecinki, z którymi w rosyjskiej mowie mojego dziecka nie walczę, bo mnie rozczulają. A rozczulają mnie, bo człowiek o doskonałej wyuczonej znajomości rosyjskiego w życiu tak nie powie - a tak mówi 90% Rosjan, z którymi mam do czynienia. Śmieci-przecinków nie można się nauczyć w szkole językowej, to chwasty, które rosną same przy naturalnej akwizycji języka - i tak bardzo mi się podobają w wykonaniu dziecka, dla którego rosyjski był obcy :)

A wycieczki dziecku zazdroszczę. Nie wyrosłam w Warszawie, więc do "Wedla" mnie nigdy nie zabrano. A ja tak lubię czekoladę...