poniedziałek, 29 marca 2010

(*)

A ja wczoraj przesiadałam się na tej stacji. Było mnóstwo milicji, bo dwie stacje dalej rozgrywał się mecz w moskiewskich derby: Spartak - Lokomotiv. Weseli kibice w szalikach ustępowali Młodej miejsca w wagonie, a ja rozmawiałam z koleżanką o wysadzonym parę miesięcy temu Newskim Ekspesie i o tym, czym najlepiej w tym kontekście jechać do Petersburga.
Nic nie zapowiadało tragedii.


Jadąc do Moskwy, bałam się tylko jednego - właśnie tego. I to dzieje się na moich oczach. Wystarczyłoby tylko, żeby Młoda miała wieczorem gorączkę - i byłybyśmy o tej porze na jednej z tych stacji w drodze do lekarza.

Tam zginęli niewinni ludzie.

sobota, 27 marca 2010

Kamulce

Jest taki fajny portal, osd.ru, dotyczący tego, co można z dziećmi robić "po godzinach". A można np. pójść do muzeum geologicznego. Opinie miało to muzeum bardzo pozytywne, ale szłam tam z pewną taką nieśmiałością. No fakt, moje dziecko lubi skamieniałości, ale nie byłam pewna, czy aż do tego stopnia.
Po raz kolejny jednak tutejsze muzeum mnie zaskoczyło. Po pierwsze, jak zawsze można było przytulić się do wycieczki, którą z pasją oprowadzał przewodnik. Po drugie, panie pilnujące ekspozycji też odpowiadały na wszelkie pytania. Po trzecie, muzeum miało kilka odsłon. Na dole, na przykład, była sala, która wyglądała tak, jak ja sobie wyobrażam muzeum uniwersyteckie, pachnąca starym BUWem, z drewnianymi gablotami i odręcznymi podpisami. Ale po przeciwnej stronie schodów była kosmicznie odlotowa instalacja z dźwiękiem, filmem, futrzanym mamutem wielkości naturalnej i w ogóle, obrazująca historię Ziemi. Do plusów zaliczyć można też fakt, że wiele eksponatów można było dotknąć, i że zdjęcia robić było można całkiem bezpłatnie...


czwartek, 25 marca 2010

Aeroflot...

karmi obficiej niż Lot, choć nie wiem, czy smaczniej. Miałam przyjemność podróżowania złotym Boeingiem Lotu, jedyny nasz samolot z takim ładnym malowaniem, aha :) Zdjęcie obok skradzione z http://lotnictwo.net.pl/, nie miałam głowy, żeby w ciemnościach strzelić mu taką ładną fotkę. Wracałam już normalnym aerofłotowskim airbusem i powiem Wam jedno, w kontekście przedostatniego postu: NIE LUBIĘ LATAĆ. Pewną nadzieją dla mnie był ostatni wypadek w Domodiedowo, kiedy Tupolow lądował awaryjnie w lesie, ponieważ z rachunku prawdopodobieństwa wynikało, że ja dolecę w porządku. Ale poza tym, że - całkiem irracjonalnie, wiem - boję się latać, to jeszcze nie cierpię uczucia żołądka podjeżdżającego do gardła przy lądowaniu i wciskania w fotel przy starcie. A czekają mnie jeszcze co najmniej dwie podniebne wycieczki w ciągu najbliższego TYGODNIA. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyję. 

Aha - po drodze na lotnisko zgubiłyśmy pluszowego koteczka. A mówiłam, że pociągami się łatwiej podróżuje.

niedziela, 21 marca 2010

Kosmiczne Psy



No. Powyższe to zwiastun filmu, na którym byłyśmy w sobotę. Film zawiera wątek z Ratatuja (sympatyczny szczurek), elementy Epoki Lodowcowej (tylko zamiast wiewióry z żołędziem jest sroka, która usiłuje w spokoju zjeść kawałek sera), sporą dawkę nostalgicznego poczucia humoru... Przykładowo: "Mam na imię Kazbek, ale wy macie zwracać się do mnie per "tak jest, panie instruktorze!".  
Mnie spodobał się zwłaszcza zabawny fragment na samym początku, kiedy to prezydent USA komentuje "stupid Russian dog", a "głos zza kadru" tłumaczy: "ach, ta zagadkowa rosyjska dusza". I jeszcze animacja, całkiem współczesna, ale różna jednak od Disneyowskiej czy Dream Works, taka... rosyjska, też lekko nostalgiczna.
Młoda też była zadowolona. Dużo w tym filmie było dialogów - a jednak nie prosiła o usługi tłumacza, wiedziała o co chodzi i fajnie po polsku przekazywała treść, kiedy rozmawiałyśmy o kreskówce w drodze nad rzekę Moskwę. Udałyśmy się bowiem nad rzekę ostatecznie rozprawić się z zimą. Nasze czynności nie zostały, niestety, udokumentowane fotograficznie, bo zapomniałyśmy aparatu i komórki, zresztą... może to i dobrze? Bo przechodziłyśmy ulicę w baaaaardzo niedozwolonym miejscu, a Marzanna zrzucana była do wody tuż pod oknami Białego Domu.
Mam wrażenie, że byłyśmy skuteczne: mamy, proszę Państwa, dodatnią temperaturę, a na następny weekend zapowiadają całe 10 stopni!!! PLUS  DZIESIĘĆ!!!

wtorek, 16 marca 2010

Nie taki diabeł straszny...

Moskwa objęła mnie swoimi troskliwymi, choć zimnymi, ramionami, wciągnęła zaraz w wir zadań, doświadczeń, śniegu i pracy. Usłużnie podsunęła repertuar teatrów, przypomniała widok z mojej kuchni na wysokim piętrze, którego celowo nie zasłaniam firanką, zapachniała chaczapuri, czeburekami i gorącymi pasztecikami z najróżniejszymi nadzieniami.
Ja jednak lubię tu być.

A niedługo będą zdjęcia "ślicznego" przedwiośnia. Zresztą, co to za przedwiośnie, skoro na Dzień Świętego Patryka (a raczej poprzedzającą go noc) zapowiadają znów 20-stopniowe mrozy :(

środa, 10 marca 2010

Wsiąść do pociągu byle jakiego?

Taaaak, zdecydowanie jest różnica, czy pociąg jest byle jaki, czy nie byle jaki.
W warsowskim "polskim" wagonie są trzy półki do spania, co jest dość niewygodne, jeśli ta środkowa jest zajęta. Jest mało miejsca na bagaż, ale jest umywalka w przedziale (powodująca zresztą konieczność utrzymywania jej pokrywy, będącej jednocześnie blatem stolika, w stanie dziewiczej pustki). Dają pół litra wody, herbatę z cytryną i rogalika gratis.
Tzw. "nowe" wagony rosyjskie są jeszcze bardziej komfortowe.
Ale "stare"... OK, są większe. Mają duuuuużo miejsca na walizki. Nie mają umywalki, mogą mieć za to prysznic w WC (jednakowoż w życiu zeń nie korzystałam). Mają baniak z wrzątkiem na korytarzu, umożliwiając "bezplatną dolewkę". Czasami dają obiad (ale nie wiem, od czego to zależy). Pościel trzeba sobie nawlec samemu, przy czym okryć można się prześcieradłem, na które z wierzchu kładzie się gryzący wełniany koc. Okien się nie da otworzyć, więc siłą rzeczy życie toczy się na korytarzu przy otwartych drzwiach przedziału.
Można też lecieć samolotem. O ile się nie zgubi bagażu (z własnej winy lub winy linii lotniczych - zresztą, zgubić można raptem jedną walizkę, bo pewnie ważyć ona będzie ze 20 kg), czy części garderoby podczas przechodzenia przez liczne bramki, czy dziecka w często zmienianych poczekalniach - to podróż dworzec Centralny - dworzec Białoruski via Okęcie i Szeriemietiewo - zmieści się w 8 godzinach (w tym 2 godziny lotu). Jest to rzeczywiście mniej niż 18 spędzanych w pociągu, tylko wkurzają ciągłe zmiany miejsca czekania, podczas których trzeba pilnować torby, torebki, bagażu podręcznego, odzieży wierzchniej i dziecka.
Zdecydowanie najtaniej dla rodziny wychodzi samochód, nawet jeśli uwzględni się tzw. "fundusz reprezentacyjny". Autostrada przez Białoruś jest prosta jak stół i puściuteńka, paliwo po wschodniej stronie naszej granicy tanie, podróż zajmuje ok. 16 godzin, co przy dwójce kierowców nie jest znacznym obciążeniem... ale na miejscu dziecka bym zwariowała. No i... trzeba umieć korzystać z funduszu reprezentacyjnego i odróżniać milicję od rekieterów.

Ja tam lubię się wyspać pod stukot kół po torach. Nawet kosztem kolejnych 8 godzin sam na sam z żywiołową pięciolatką w przedziale (zawsze można mieć nadzieję na inne dziecko w wagonie, które dostarczy rozrywek rzeczonej pięciolatce). A wy?

piątek, 5 marca 2010

Home, sweet home

Zgadnijcie, który dom mam na myśli w tytule... Jeśli "tam dom Twój, gdzie koty Twoje", to pewnie Moskwę... W końcu wszystko jedno gdzie, ważne, żeby były futrzaki. A tak naprawdę.... Młoda żegnała się dziś z przyjaciółmi i rozpłakała się, że nie chce wyjeżdżać z Warszawy. I wcale jej się nie dziwię - nie dlatego, że nie podoba mi się Moskwa.

Nieważne, zaciskamy zęby i jedziemy na nasz ulubiony dziki Wschód. Pociągiem ogrzewanym węglem - w Polonezie o tej porze roku za zimno, bo Polonez jest na prąd :) W lekkim szoku byłam, kiedy zobaczyłam piecyk ukryty w szafie koło wagonowego wucetu, i węgiel w schowkach - ale było cieplutko. Lubię pociągi. O wiele bardziej, niż samoloty. Zdecydowanie bardziej...

Jutro jeszcze tylko nabędę witaminę B, małpkę spirytusu, kilka kabanosów i parę innych rzeczy, które w Rosji kupić jest trudno - i... oby do wiosny.