sobota, 30 stycznia 2010

Boso po śniegu



Oprócz Gilarowskiego czytam ostatnio poradnik rosyjskiej pediatry o domowych sposobach leczenia i profilaktyki różnych chorób.
Zresztą, pediatra w tym akurat wypadku tylko potwierdziła tezy medycyny ludowej. Na zdjęciach są NASZE nogi: moje i Dziecka. Na razie zdjęłyśmy buty tylko na kilka sekund, ale... ale bardzo nam się spodobało i zamierzamy dojść do kilku minut :)
Uwaga: trzeba zaopatrzyć się w wełniane skarpetki i przedtem (i potem) pobiegać w butach :)

Jakieś komentarze?

PS. Małe uzupełnienie: przy temperaturze ok. -2 chodzenie boso po śniegu wcale a wcale nie jest hardcorowe. Ganiałyśmy dzisiaj z 10 minut bez butów, a jeszcze wczoraj (-12) dało się wytrzymać tylko kilka-kilkanaście sekund. 

piątek, 29 stycznia 2010

Gilarowski

Małżonek otrzymał od szefostwa książkę (kurczę, aż słownik ortograficzny trzeba było otwierać - liczba wyników w guglu sugerowałaby, że szefowstwo jest formą równie poprawną - ergo, nie należy bezgranicznie ufać Sieci - niby wiem, ale...). W każdym razie otrzymał. Książkę. Nazywa się "Moskwa i Moskwianie" (i znów do słownika zaglądałam - chciałam napisać Moskwicz, a to samochód... a taka ładna kalka z rosyjskiego). Książkę czytam ja, bo małżonek z racji poważnych ograniczeń czasowych i drobnych ograniczeń językowych woli wydruki ustaw ze strony sejmowej :P
Książka jest fenomenalna. Czytałam różne varsaviana, ale nie wiem, do czego to można porównać. Opublikowana w 1926 roku stanowi zbiór genialnych opisów stolicy końca XIX wieku, tych jej elementów, które znikały w oczach: Chitrowki, Zajauzia, wielkich bazarów i ich okolic, Moskwy podziemnej, Moskwy przestępczej, moskiewskiego półświatka. Bawią dziś dodawane na końcu każdego rozdziału uwagi, że dzięki władzy radzieckiej zlikwidowano te siedliska biedy, cwaniactwa i braku absolutnej higieny. To znaczy, faktycznie je zlikwidowano, ale uwagi wydają się być dołączane specjalnie, żeby spełniać jakieś wymogi narzucane przez wydawców, bo... autor z prawdziwą sympatią nieistniejące już klimaty opisuje.
Tom jest opasły, najprawdziwsza cegła, i znakomicie ilustrowany. Tej Moskwy już nie ma, została jednak obfotografowana, i liczne zdjęcia w charakterystycznej  sepii stanowią znakomity dodatek do lektury. Kiedy tylko zrobi się cieplej, pospaceruję sobie ulicami miasta z Gilarowskim w ręku, patrząc, jak się zmieniło przez 150 lat...

Jeśli ktoś nie ma możliwości czy ochoty poczytać sobie po rosyjsku, to zbliżone klimaty odnajdzie śledząc moskiewskie fragmenty przygód niejakiego Fandorina z książek Grigorija Czhartiszwili (aka Boris Akunin) :D

Szukając ilustracji do posta (to skan okładki książki) natrafiłam na ciekawy blog fotograficzny, m.in. o starej Moskwie.
Jak się z nim bliżej zapoznam, to go dodam do linkowni :)

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Z lodu mamy... zdjęcie

Po wystawie lodowej zachciało nam się coś wyrzeźbić w lodzie. Wystawiłyśmy na balkon wiaderko z wodą, potem wiaderko zostało usunięte, a my zaopatrzyłyśmy się w noże, młotki i śrubokręty (zamiast dłutka). Lód jednak okazał się materiałem bardzo niewdzięcznym - nijak nie udało nam się niczego z niego wymodelować. Może wodę trzeba mrozić w jakiś specjalny sposób, bo nam wyszło coś takiego:

Ładne, prawda?

niedziela, 24 stycznia 2010

Пить надо меньше

Poznaliśmy (paradoksalnie dzięki Młodej) nowych Rodaków. Na winku zapoznawczym panie piły winko, a panowie grappę. Na szczęście wyszliśmy na tyle wcześnie, żeby dojść do domu o własnych siłach :P
Podobno Rodaków jest tu około 20 tysięcy, z czego część to tzw. "ekspaci" - nie wiem, czemu tak, bo ekspat to chyba Rosjanin albo potomek Rosjanina, który wyemigrował na Zachód, znalazł pracę w wielkim koncernie i został wysłany do rosyjskiego oddziału tegoż koncernu na jakieś wysokie stanowisko. Nasi "ekspaci" korzeni rosyjskich nie mają, ale są wysyłani do Rosji jako ci, którzy mają mniejsza barierę językową i większe zrozumienie dla słowiańskiej duszy. I całkiem sporo z nas (zwłaszcza ci z dziećmi w wieku szkolnym) mieszka w okolicach dworca Białoruskiego, w pobliżu Ambasady RP. To ten dworzec, z którego odjeżdżają pociągi do PL. A przy Ambasadzie jest szkoła. Młoda miała do niej iść w przyszłym roku, ale pani dyrektor nie wie, czy będzie pierwsza klasa...
W każdym razie Rodacy okazali się bardzo mili. Ciekawe, jak się Małżonek będzie czuł, kiedy się obudzi...

Jeżyk, Zajączek i Tuptuś

Postanowiłam zabrać Dziecko na coś dla młodszych dzieci, bo przez ostatnie parę miesięcy wybierałam przedstawienia pod swoim kątem. Poszłyśmy więc na spektakl kukiełkowy "od 3 lat". A raczej pojechałyśmy z sąsiadami, z którymi się umówiłam 70 minut przed rozpoczęciem, mimo że GPS twierdził, że jedzie się tam 15 minut. I to było bardzo mądre. Wcale nie dlatego, że GPS nie miał racji. Albowiem ponieważ po przejechaniu 6 z 8 kilometrów sąsiadka zapytała, czy zabrałam bilety. A JA ICH NIE ZABRAŁAM.
Szybka zawrotka, potem ta sama trasa w gęstszym już potoku samochodów (a półtorej godziny później w ogóle staliśmy w korku) i wpadłyśmy do teatru po 2 dzwonku. Błyskawiczna szatnia i zdążyłyśmy!

Ja się wynudziłam... Ale Młoda brała aktywny udział w przedstawieniu, pomagała Zajączkowi się schować, budziła go, kiedy przyszły wstrętne gąsienice zjadać jego kapustkę, wołała na pomoc ptaszki i oczywiście pytała, "czy przyjdziemy tu jeszcze raz". Ale - rzecz dziwna - nie chciała iść dokładnie na ten sam spektakl (a zwykle wyraża taką chęć), tylko zainteresowała się pozostałym repertuarem. Może dlatego, że w czasie przerwy był czas na oglądanie zdjęć w foyer, można też było dotknąć prawdziwe - muzealne już - kukiełki i POBAWIĆ SIĘ NIMI. Mnie zresztą też spodobała się atmosfera w tym teatrze: z jednej strony "prawdziwe" kolumny doryckie, kryształowe żyrandole i pluszowe fotele, a z drugiej - kameralny budynek, bardzo miłe bileterki, sprytna konstrukcja siedzeń, pozwalająca na podwyższenie fotela tak, aby widz o metrowym wzroście mógł siedzieć samodzielnie, a nie u mamy na kolanach. To jest dorosły teatr w miniaturze, szanujący swojego odbiorcę. Nawet światła wygaszane były baaaaaardzoooo powoooooli, żeby najmłodsi się nie przestraszyli nagłej ciemności.
Generalnie: polecam.


środa, 20 stycznia 2010

Ciemno, zimno i do domu cholernie daleko

I urlop w PL mi się przesunął o tydzień...
Mam dość mrozów. Wczoraj podobno były kolejki do przerębli (więcej na ten temat tu i tu), bo ludność tutejsza w dniu Chrztu Pańskiego, przypadającego tu na 19 stycznia zanurza się trzykrotnie w stawach, jeziorach czy rzekach, z dostępem do wody wyrąbanym w kształcie krzyża. Ja się na łyżwy z dzieckiem wybrać nie mogę, o przeręblach nie wspominając. Nie mówiąc już o tym, że przy -20 moje oskrzela odmawiają współpracy.
Rano jest ciemno. Albo jest ciemno i chmurzasto (wtedy latarnie są wyłączane w połowie drogi do przedszkola) albo po prostu ciemno, a niebo nad Kremlem przybiera barwę szkarłatną (wtedy oświetlenie uliczne gaśnie, kiedy wychodzimy z domu). W momencie otwarcia drzwi klatki na ulicę czuję się jak... jak latem, kiedy się wskakuje pod lodowaty prysznic albo do zimnego jeziora prosto z rozgrzanego samochodu. Na pocieszenie mam fakt, że po południu mogę rozkoszować się światłem dziennym przez całą drogę z pracy do przedszkola. Bo z przedszkola do domu już nie.
Małżonek otrzymał w prezencie norkową uszankę. Taką najbardziej klasyczną, bo w takiej mu było najbardziej do twarzy. Jego mama stwierdziła, że wygląda jak prawdziwy Rusek. Ale przynajmniej mu nie zimno...

Ja jestem twarda, ale zaczynam mieć dość.

niedziela, 17 stycznia 2010

To skomplikowane

To tytuł nowego filmu z Meryl Streep. Recenzje można poczytać tutaj (zwiastun chyba też jest), hehe, kiedy się mieszka w Rosji to nowości można oglądać parę tygodni przed polską premierą :)
O jakości filmu nie będę się wypowiadać - mnie się podoba wszystko, co oglądam bez dziecka. Meryl Streep była fajna, teksty były śmieszne, historia bardziej komedia, niż romantyczna (i to w stylu "głupi i głupszy" czy jak tam szło), generalnie - miło i na luzie spędzone przedpołudnie. Rzecz ciekawa: im wcześniej, tym bilety do kina są tańsze. O 9 rano film można obejrzeć już za 50 rubli - i bez reklam, a dwanaście godzin później za ten sam film zapłacimy już rubli 300, i reklam będzie duuuuużo. A dzieciaki do 7 lat nie płacą niezależnie od pory, ale dzieciaka - jak wspominałam - dziś nie było.

A tak w ogóle to mnie zatkało, bo film był dubbingowany i nie szło mi się do tego przyzwyczaić. O ile w TV jeszcze jakoś wytrzymuję (zwłaszcza, że TV nie oglądam, a jeśli już, to raczej rosyjską kinematografię), o tyle w kinie dubbing mnie niemożebnie wkurzał. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi, bo bajki animowane mają głosy podkładane zawsze i tak ma być - a na innych filmach nie byłam, odkąd tu jestem. Zdecydowanie wolę oryginał + napisy, zwłaszcza, że w przypadku anglojęzycznych produkcji przekład raczej nie jest mi do szczęścia potrzebny.

środa, 13 stycznia 2010

Jak to dobrze czasem...

... poczytać cudze blogi na zbliżony temat. Jestem zresztą Kacapowi wdzięczna i za to, że Google Analytics naliczył jakieś 70 wejść do mnie z jego bloga :) Ale nie o tym chciałam.

Mamy tutaj piękną pogodę, którą w Polsce nazywają wyżem arktycznym, a tu nie wiem jak, bo nie oglądam prognoz, tylko je czytam na Yandex.ru. W każdym razie niebo jest błękitne, słońce świeci i jest mroźnie. Czasami bardzo mroźnie, ale się chyba przyzwyczaiłyśmy, bo wczoraj (było -10) wszyscy się dziwili, co tak ciepło. Ale o tym też nie chciałam.

Otóż zachęcone zdjęciami Kacapa i nie zniechęcone temperaturą -20 udałyśmy się w pobliże pomnika Zdobywców Kosmosu, niedaleko WWC (wcześniej WDNH). Znajduje się tam outdoorowa wystawa rzeźby lodowej. Miałabym nawet ochotę zamrozić sobie taki bloczek lodu i coś z niego stworzyć, tylko że... nie mam odpowiednich narzędzi. Bo rzeźbi się, jak miałam okazję się przekonać naocznie, piłą mechaniczną. Zresztą, zobaczcie sami:


P.S.A w poście o soplach są nowe zdjęcia :)

wtorek, 12 stycznia 2010

No to się doczekałam!

Do Młodej mówimy:
te, Młoda, ubieraj się/wyłącz mini-mini/co sądzisz o tym torcie/a może pójdziemy do kina?
Młoda czasami odpowiada:
ty mnie ubierz/sama wyłącz/weź mnie na barana/etc,
na co moją reakcją jest:
czy naprawdę uważasz, że biedna stara matka może....

No więc jestem stara. Stara, pomóż mi zapiąć kurtkę. Stara, odbierz mnie dziś wcześniej z przedszkola. Koooocham cię, Stara!
Mam to, niejako, na swoje życzenie...

A dopiero pięć lat temu... a może jeszcze pięć lat temu? A może całe pięć lat temu... wręczono mi zawiniątko, a ja poczułam, jakbym trzymała w ramionach Wszechświat (zdanie zerżnięte z książki, którą Młoda otrzymała na pamiątkę chrztu). Jak bardzo zmieniło mnie to zawiniątko, jak bardzo mnie zmienia - już od chwili, kiedy jawiło mi się pod postacią magicznych "dwóch kreseczek", potwierdzających moją niezachwianą pewność, że Młoda już jest. W moje rozedrgane życie wkroczył spokój. Spokój, który promieniował gdzieś z głębi mnie, który zauważalny był na zewnątrz - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ugrzeczniły się grupy zbuntowanych nastolatków, z którymi pracowałam, nagle uznana zostałam za specjalistkę w swojej dziedzinie przez innych zleceniodawców...
Młoda mnie onieśmiela. Zauważa rzeczy, których nie widzę, łączy fakty, które mnie wydają się odległe, dokonuje trafnych spostrzeżeń i wyciąga z nich wnioski. Myślę czasami, że to za jej sprawą znalazłam się tu, gdzie jestem teraz.
Parafrazując Gibrana, ona nie jest ze mnie, tylko przeze mnie. Nigdy nie czułam tego tak mocno.
Więc będę się starała... być jak ona.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Pięć lat temu...

urodziła się Młoda, zwana także Talibem, Aligatorem, Zbójcem Malinowym, Psem Piorunem, Przelatkiem i innymi pieszczotliwymi dziewczęcymi przezwiskami, które sobie sama nadaje :)


Wszystkiego najlepszego, Córeczko!

piątek, 8 stycznia 2010

По щучьему веленью приходит Новый Год

Dziś jest drugi dzień prawosławnego Bożego Narodzenia. Postanowiłyśmy go uczcić wybierając się na kolejne lodowe show. Pomne doświadczeń z poprzedniej Choinki nie kupowałyśmy kuponu na prezent (nasz tatuś i tak już dobrze wygląda, po co mu kolejne słodycze), zamiast tego nabyłyśmy helowy balonik, który na czas przedstawienia planowałyśmy zapchać pod siedzenie. Plan się powiódł :)

O ile "Dziadek do orzechów" to był prawdziwy balet na lodzie, to "Na rozkaz szczupaka nastaje Nowy Rok" jest... konglomeratem najróżniejszych gatunków. Występowali artyści cyrkowi z pokazami dżigitowki, mocowaniem się z niedźwiedziami i akrobacjami pod sklepieniem, śpiewaczka z operetki, a także mistrz olimpijski z Salt Lake City, Aleksey Yagudin i parę innych gwiazd jazdy figurowej na lodzie. Sądząc z zachwyconej miny dziecka, autorom udało się stworzyć przekonującą historię baśniową ("sequel" znanej bajki ludowej), ja jak zwykle podziwiałam potrójne axle i salta do tyłu na łyżwach.

Ogromna sala stadionu olimpijskiego (przepołowiona dźwiękoszczelnym przepierzeniem, tak, że jednocześnie odbywać się mogą dwie imprezy) była pełna. Surowa stylistyka lat siedemdziesiątych nie przeszkadzała w odbiorze. Zresztą, zobaczcie sami - jakość może nienajlepsza, ale autorstwo zdjęć moje :)


Trietiakowka

Długo nie mogłam się zdecydować na zwiedzenie tej galerii. Młodej nie ma z kim zostawić, bo tata wiecznie w pracy, a jakoś nie mogłam sobie wyobrazić niespełna pięciolatki wśród kolekcji obrazów. Miałam jednak wolne, koleżanka poskarżyła się, że nie ma z kim iść i... machnęłam ręką. A co tam, co najwyżej wyjdziemy wcześniej - koleżanka dzieciata, więc zrozumie.

Nie zawiodłam się. Ci z was, którzy uczyli się rosyjskiego, albo mieli lekcje w sali od rosyjskiego kiedyś z pewnością pamiętają niedźwiadków w lesie, dzieci, ciągnące sanki z wielką beczką pełną wody, czy "trzech bohaterów". Nie wiem, dlaczego, nie wiem, kiedy to wszystko widziałam, ale miałam wrażenie, że ZNAM wszystkie - prawie wszystkie obrazy, których oryginały miałam okazję właśnie podziwiać.

Młoda była idealna. Fakt, trzeba ją było targać na barana, ale pytała: a jak się ten obraz nazywa? a czy to prawda, że namalował go ten sam malarz, co ten obraz obok? Mama, a ten las to chyba ten sam człowiek namalował, prawda? Najbardziej podobały jej się sceny batalistyczne :P

Byłyśmy w Trietiakowce tuż po otwarciu. Kiedy wychodziłyśmy 2,5 godziny później, kolejka wyglądała tak:



Wszyscy mają wolne (święta) i spędzają ten czas nie tylko przed telewizorem.... Przed Narodowym w Warszawie taka kolejka była tylko w czasie wystawy impresjonistów..

Zakład Fryzjerski nr 1

Kiedy ostatni raz byłyśmy z Młodą u fryzjera, zapłaciłyśmy po 1000 rubli od głowy, ale wyglądałyśmy jak laleczki. Później Młoda miała obcinaną grzywkę, za jedyne 200 rubli. Stwierdziłam, że 200 rubli za grzywkę to trochę drogo, sama jednak mam dwie lewe ręce do takiej roboty. Popytałam znajomych i dowiedziałam się, że niedaleko istnieje Zakład Fryzjerski nr 1.
Zakład nr 1, jak na miejsce piękności przystało, ma solarium na kilka kabin, masażystę, manikiurzystkę i kosmetyczkę.Ma też 21 stanowisk fryzjerskich w sali głównej i jeszcze kilka w sali VIP (różnią się podobno tylko cenami).
Za przycięcie moich końcówek (bałam się poprosić o coś więcej) i obcięcie czupryny Młodej wedle jej życzenia, czyli "na chłopaka" zapłaciłyśmy razem.... 160 rubli. 16 złotych.


Długo nie mogłam zebrać szczęki z podłogi...

poniedziałek, 4 stycznia 2010

"To miasto jest przygnębiające...."

To nie o Moskwie. To Rosjanka o Warszawie. W artykule opublikowanym w stołecznym dodatku do Gazety Wyborczej. Artykuł zresztą zawiera prawie wyłącznie superlatywy, tylko na tytuł wybrano zdanie malkontentki. A ponieważ GW czytam w wersji elektronicznej, to zainteresowałam się dyskusją na gazetowym forumie, w której nie omieszkałam wziąć udziału, bo porównywano w niej rosyjską i polską stolicę. Ale że na forum nie wypada pisać elaboratów po 3000 znaków...

Byłam w paru stolicach w Europie. Każda jest jakaś. Każda ma wady i zalety, ale widziałam je jako turystka. Mieszkałam tylko w Warszawie, w której zdążyłam się przez te 13 lat zakochać, zwłaszcza, że i moim przewodnikiem po stolycy był warszawiak z "babki prababki" (bo z dziadami to już różnie bywało), który wiedzę o niej miał niemałą. Od pół roku mieszkam w Moskwie, którą...  podziwiam. I uczę się w niej żyć.

Warszawa podoba się Rosjanom, bo jej skala jest o wiele bardziej przyjazna człowiekowi, niż skala rosyjska. Omsk ze swoimi 1,3 mln mieszkańców jest prowincją, niewiele większe miasto nad Wisłą pozostaje tworem wielkomiejskim, z licznymi kawiarniami, knajpkami, bogatym życiem kulturalnym i centrami handlowymi z pretensjami do elegancji. Co prawda w Krakowie mają jeszcze lepszy stosunek kawiarni i teatrów do liczby mieszkańców, ale pozostańmy przy współczesnych stolicach :)

Architektonicznie Moskwa jest o wiele bardziej pokręcona niż Warszawa. Tu panuje najprawdziwszy misz-masz, i nawet zniszczenia wojenne go nie usprawiedliwiają (my odbudowaliśmy Starówkę, tu nie było czego burzyć). Tuż obok siebie stoją XVII-wieczne kamienice, drewniane izby, "stalinki" z cegły i bloki z lat 80-tych, kompletnie do siebie nie pasując, po jednej stronie tej samej ulicy. A blokowiska Bródna czy Ursynowa z 11-piętrowcami, zielenią i ścieżkami rowerowymi są wręcz przytulne w porównaniu z ciągnącymi się przez wiele kilometrów kwadratowych mrówkowcami, różniącymi się od siebie tylko stopniem zniszczenia elewacji.

Warszawiacy stoją w korkach, to prawda. Ale rzadko się zdarza, by dojazd z centrum do domu przekraczał 2 godziny. A nawet jeśli, to spowodowane jest to zwykle wypadkiem albo gołoledzią i następuje w godzinach 15-19. W Moskwie można stać w korku kilka godzin o dowolnej porze dnia i nocy też, bez wyraźnej przyczyny, a do standardu należy pokonywanie 26 km z centrum do lotniska Szeriemietiewo przez 5 godzin.

Komunikacja naziemna w Wawie jest faktycznie bardzo, bardzo przyzwoicie zorganizowana i oznakowana. No, ale warszawskie metro jest rzeczywiście śmieszne w porównaniu do moskiewskiego, dzięki któremu trolejbusy i tramwaje mają drugorzędne znaczenie.

No i te ceny...

niedziela, 3 stycznia 2010

Choinka w cyrku

Trochę się spóźniłyśmy, ale co tam :)
Najpierw wyszła wróżka i pokazała, jak wołać Dziadka Mroza.
Potem wyszła Snieguroczka i znów dzieci wołały Dziadka Mroza. I wołały. I wierszem. I piosenkami.
Potem wyszedł listonosz Piecuś i powiedział, że ma telegram od Dziadka Mroza. Ale go nie odda. Bo dzieci jest dużo, a telegram jeden. Snieguroczka postanowiła kupić telegram za zagadki. Piecuś nie zgadł, mimo że dzieci mu podpowiadały, i zaczął zadawać swoje zagadki. Dzieci zgadły, chociaż był wredny i oszukiwał. Ale Piecuś zwiał z foyer na scenę, a tam już pani dyrektor Cyrku Tańczących Fontann Akwamarin go złapała i telegram o przyczynie spóźnienia Dziadka Mroza został odczytany przed całą publicznością. I zaczęło się to:

Bilety kupowałyśmy późno, więc były horrendalnie drogie. Ale w cenę wchodziły lody, jeżdżenie na kucyku, zabawy z animatorami i 2 wybrane zdjęcia (z pudlami, papugami, Mikołajem...). Bardzo spodobał nam się klaun - miał dobre serce i był prześmieszny. I papugi, które grały w koszykówkę i jeździły na hulajnodze. Natomiast siłacz, który pokazywał, jaki jest silny i jakim jest macho nie wzbudził w nas zachwytu.
Byłyśmy tam ze znajomymi i ... chyba wolę chodzić tylko z Młodą. Nikt na nikogo nie musi czekać, a ja nie czuję się odpowiedzialna za ewentualne rozczarowania. Choć dzieciaki akurat rozczarowane na pewno nie były :)

piątek, 1 stycznia 2010

С наступающим!

Tytuł posta w wolnym tłumaczeniu znaczy "no to zdrowych, wesołych!", tyle że życzenia te składa się 31 grudnia.
Sylwestra spędziliśmy w domu, wpadając tylko na chwilę na grę w fanty do sąsiadów. Trzeba było kukurykać, zjeść pół cytryny ze skórką, śpiewać i chodzić po mieszkaniu z zawiązanymi oczami. Chcieliśmy obejrzeć fajerwerki z wysokości 18 piętra, ale trochę nas rozczarowały, tzn. takie do oglądania na dobre rozpoczęły się grubo po północy. Oficjalnie race wystrzeliwać można było tylko z 14 placyków w Moskwie i zdaje się, że (przynajmniej na początku) tego przestrzegano. Aparat odmówił współpracy, poza tym w otwartym oknie było zimno :) O wiele zimniej, niż na dole, bo wybiegliśmy na chwilę porzucać się śniegiem i porobić aniołki vel orzełki.


W każdym razie zdjęcie powyżej pochodzi ze strony http://www.fotokonkurs.ru/foto_34440.html  i jego autorem jest Stanisław Wasiliew.