niedziela, 25 listopada 2012

Balet akrobatyczny

Skoro już o Chińczykach mowa... chciałam swojemu dziecku pokazać, jak daleko mi do chińskiej matki (dzieliłam się z nią co mocniejszymi kawałkami podczas lektury "Bojowej pieśni tygrysicy"), i co ciężką pracą można zrobić z własnym ciałem.
Wybrałyśmy się więc na "balet akrobatyczny" z Szanghaju - skrzyżowanie chińskiego cyrku z "Jeziorem Łabędzim". W największej sali Moskwy: Crocus City Hall. Mieści ona ponad 6000 ludzi, a znajduje się w centrum wystawienniczym :D Jest elegancka, nowoczesna, zimna i za duża, żeby można było nawiązać kontakt z wykonawcą... ale tutaj chyba nie było to absolutnie konieczne...

wtorek, 20 listopada 2012

Stara chińska przypowieść

Odwiedziła mnie dzisiaj pewna Mądra Kobieta. I opowiedziała mi Chińską Przypowieść.

Otóż była sobie pewna uboga wiejska rodzina. Któregoś dnia syn zrozpaczony wraca do domu:
- Ojcze! Nieszczęście! Skradziono nam konia! Jedynego żywiciela! I co my teraz zrobimy?
- Synu! - odpowiada ojciec - Jakie nieszczęście? Poczekajmy!
Po kilku dniach syn przybiega uradowany:
- Ojcze! Koń powrócił i przyprowadził klacz! Będziemy mieli więcej ryżu! Jakie to szczęście!
- Synu! - rzecze ojciec - Jakie szczęście? Poczekajmy!
Klacz była dzika, więc trzeba było z nią dużo pracować. Pewnego razu zrzuciła syna tak pechowo, że złamał sobie nogę.
- Ojcze! - płacze syn - Nieszczęście! Jak wy sobie teraz poradzicie, jak ja chodzić nie mogę?
- Synu! - uspokaja go ojciec. - Jakie nieszczęście? Poczekajmy!
Tydzień później ogłoszono pobór do wojska - z każdej rodziny zdrowy mężczyzna, na 25 lat służby. Ale kiedy urzędnicy zajrzeli do domu tej rodziny, zobaczyli kulawego, niezdatnego do służby, i opuścili wioskę bez niego...

Innymi słowy, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

I tego będziemy się trzymać. Poczekajmy...

niedziela, 18 listopada 2012

Mormor


Zadanie 14: Tata to po szwedzku far, mama - mor. Dziecko - barn, a wnuk - barnbarn. Co w takim razie znaczy farfar i mormor: a) synek i córeczka, b) ciocia i wujek c) mamusia i tatuś d) dziadek i babcia.

Zadanie 28: mamy ciąg liter: ы, щ, ё, й. Jak można go uzupełnić: a) ъ b) ь с) ш d) э


To przykłady z "Niedźwiadka rosyjskiego", konkursu przypominającego "Kangura matematycznego", tyle że dotyczy wiedzy o języku. Młoda, mimo że obcokrajowiec (a może właśnie dlatego?), zdobyła 100 punktów na 110 możliwych. Dwa lata temu (tylko taka statystyka jest dostępna) taki wynik miało tylko 1,78% wszystkich uczestników. 
Nie, moje dziecko nie jest jakoś szczególnie uzdolnione i z rosyjskiego ma czwórkę (pismo! staranność! błędy!). Myślę, że dwujęzyczność bardzo tutaj pomaga - musi człek non-stop kombinować, jak i co powiedzieć, pilnując, do kogo mówi.  Mam też nadzieję, że zamiłowanie do zabaw językowych dzieć wyssał z mlekiem matki i babki, bo obie mamy takie ciągoty. Po konkursie siedziałyśmy i rozwiązywałyśmy wspólnie "Niedźwiadka" dla klas maturalnych - nie był jakoś wyjątkowo trudny :D

sobota, 17 listopada 2012

Gdy w kołowrotku pęknie nić?

Gdyby ktoś pytał, jak obecnie wygląda moje życie, to odpowiedź jest mniej-więcej taka:



Z tą różnicą, że kołowrotków jest znacznie więcej, niż chomików, napędzane są łapkami, wszystkie muszą być w ruchu, więc biedne gryzonie skaczą z jednego na drugi i z powrotem. Żaden batonik nie pomoże....

piątek, 16 listopada 2012

Przygody Marynarza Zerówki


Владимир Левшин - Нулик-мореход обложка книги
- Twierdzenie, że trójkąty o jednakowych przyprostokątnych są kongruentne można udowodnić stosując aksjomat, że przez dwa punkty można przeprowadzić tylko jedną prostą - powiedziało moje dziecko. - Pamiętaj, przez dwa punkty, nie między dwoma punktami. 

Po rosyjsku. 

Po rosyjsku to brzmi jeszcze gorzej. 

Ona zdaje się nie do końca rozumie, co to są przyprostokątne, chociaż ogólne pojęcie ma. Czytamy sobie książkę Władimira Lewszyna o przygodach chłopca, co bezczelnie zwiał z domu na statek matematyczny. Obok takich pojęć, jak wanty czy fok-maszta, niezbędnych dla edukacji każdego dzieciaka, Młoda poznaje właściwości wstęgi Mobiusa i takie tam. Nie wiem, czy będzie pamiętała, ale przynajmniej się osłucha z żargonem matematycznym.

Mam ochotę Lewszyna potłumaczyć. Myślicie, że w PL byłby popyt na takie książki?

czwartek, 15 listopada 2012

Jak ominąć sprawkę na basen

Sprawkę na basen dla dziecka załatwia się jednocześnie ze sprawką do przedszkola. I tak każą przynosić próbki do badania, więc za jednym zamachem się robi.
Sprawka dla dorosłego to sprawa gorsza. Ostatnio pani mi powiedziała, że muszę zrobić RTG klatki piersiowej, odwiedzić ginekologa i dermatologa i oddać kał do analizy. Sprawkę można kupić, raczej bez problemu, ale wolałabym pierwszy raz pójść to załatwiać z kimś, kto już to robił.

Bardzo jestem więc zadowolona z karty członkowskiej do klubu sportowego, którą nabyłam jakiś czas temu i nawet o tym pisałam :) Nie chcą żadnych sprawek. I są fajni. I jeśli chcę, mogę korzystać ze wszystkich zajęć w ofercie, z trenerem lub bez, bez dodatkowych opłat. Problem jest wtedy, jeśli nie chcę korzystać ze wszystkich, a za to płacić mniej... no cóż... zamiast do prywatnego klubu mogę się wtedy zapisać na publiczny basen... ze sprawką...
Ale prywatnych klubów w okolicy dostatek. Co najmniej pięć mam w promieniu 500 metrów od domu.

Nie byłam w takim klubie w PL. W PL byłam tylko w osirach na basenach i innych takich. W PL panują w szatniach wiktoriańskie obyczaje. Moskwa jest pod tym względem znacznie bardziej wyzwolona. Albo piękne Rosjanki nie wstydzą się swoich ciał również bez szpilki wrośniętej w piętę i zrobionej twarzy. Lubię to :)

Za to trenerka...
Żartem, bo żartem, ale na zajęciach padły m.in. takie hasła:
"Ona myślała! A kto wam pozwolił myśleć?"
"A co, ciocia tak sobie po prostu przyszła rączkami pomachać? Powtarzać mi tu za ciocią!"
"Ррррразговорчики в строю!"

środa, 14 listopada 2012

Baśnie muzyczne

Skoro już o muzyce i znęcaniu nad dzieckiem piszę, Młoda była ostatnio też na koncercie specjalnie dla jej grupy wiekowej. Widać było, że wstęp tutejszego odpowiednika "cioci Jadzi", Natalii Panasiuk w sali im. Czajkowskiego - robi różnicę.
- Usłyszymy zaraz wiewiórkę, trzydziestu trzech mocarzy i carewnę-Łabądź - taką muzykę skomponował Rimskij-Korsakow do...
- do bajki o carze Sałtanie!!!! - odpowiada kilkaset dziecięcych głosów
- A jak myślicie, wiewiórkę, "co przed ludem zgromadzonym, poświstując cienkim tonem wyśpiewuje", jaki instrument będzie grał?
- fleeeeet!!!
- Tak, macie rację, to flet piccolo. Panie Adamie, pan pokaże dzieciom flet piccolo. Widzicie, dzisiaj to najmniejszy instrument w orkiestrze....
Dzieci usłyszały wiewiórkę, i wzburzone morze, i trzydziestu trzech mocarzy, i łagodne fale, i carewnę-Łabądź, i bohaterów czterech innych bajek w muzyce jeszcze dwóch innych kompozytorów. 
To było nawet dla mnie ciekawe.
Młoda, oczywiście, pytała co kilka minut, kiedy wreszcie będzie można iść do domu. Ale aktywnie odpowiadała na pytania pani Natalii, a w drodze powrotnej nuciła nasz ulubiony fragment z "Dziadka do orzechów" i roztrząsała różnicę między piccicato (nowe dla niej słowo) i staccato. 
I do końca dnia była pogodna.
Może jednak - mimo wszystko - muzyka łagodzi obyczaje?

wtorek, 13 listopada 2012

Requiem

Requiem nie jest dla bloga. Jednak do wyjazdu mimo wszystko mam jeszcze czas.
Requiem jest, bo wypada Requiem słuchać w listopadzie. Nawet, jeśli spędziło się Wszystkich Świętych w pracy albo włócząc się po mieście i olało dokumentnie możliwość nawiedzenia cmentarza i odzyskania odpustu zupełnego dla bliskich zmarłych. Tym bardziej wypada słuchać Requiem, że grane było w najlepszej sali organowej w Moskwie pod względem akustyki - w katedrze NMP na Małej Gruzińskiej. Ode mnie tam nawet metrem nie trzeba jechać.

http://www.blagovest-ensemble.ru/
Kiedy się z wywieszonym ozorem wpada w ostatniej chwili, miejsca można trafić tylko w bocznej nawie pod samym chórem, i guzik stamtąd widać. "Widać" ma znaczenie, jeśli na Mozarta targa się nieletnich. Ogromne wrażenie na nieletniej zrobiły stroje chórzystek (zakrystia jest zbyt mała, żeby mogła służyć za garderobę wielkiej orkiestrze symfonicznej i śpiewakom, więc muzycy przechodzili nawą główną w stronę ołtarza - dzięki temu Młoda zobaczyła pięknie stylizowane suknie), nieletnia lubi też wypatrywać flecistów i uczyć się słyszeć ich partie. Bo poza tym nieletnia miała Mozarta w poważaniu, stwierdziła jednak z pogodną rezygnacją, że skoro tyle Mszy przespała w tym kościele przed Pierwszą Komunią (bo po Komunii już nie wypada), to koncert też może przespać.

Tak się zastanawiam... Młoda wie, że sama w domu zostać nie może. Czasmi błaga, żeby ją komuś sprzedać, ale nie zawsze. Zachowuje się w przybytkach kultury poprawnie, wstydu mi nie robi. Czy coś jej z tego zostaje? Czy będzie wspominała dzieciństwo z przerażeniem ("mamo, proszę, jak ja urodzę jakiegoś dzieciaka - to nie targaj go wszędzie tak jak mnie") i nigdy w dorosłym życiu nie przestąpi progru filharmonii?


poniedziałek, 12 listopada 2012

Jak żyć?

Wcześniej czy później wracam na Ojczyzny łono. Na pewno zdecydowanie bliżej mam do powrotu, niż dalej. I blog zostanie zakończony, bo, po pierwsze, nie będę mogła pisać o Moskwie, a, po drugie, to nie będzie już "z dzieckiem" tylko - lada chwila - "z nastolatką". Auć. Nie, przesadziłam, do nastoletniości jeszcze co poniektórym trochę brakuje.

A ja się już przyzwyczaiłam, że piszę o swoich spostrzeżeniach, o tym, co odkryłam, co widziałam, co przeżyłam. I jakoś nudno mi będzie bez bloga.
A może... może o Warszawie też da się tak pisać? Może odwiedzę wszystkie muzea warszawskie, i zacznę  odwiedzać stołeczne teatry, i opowiem o zaczarowanych miejscach, takich, jak dziedziniec Politechniki?
Tylko czy kogoś to będzie obchodzić?

niedziela, 11 listopada 2012

11 listopada

Wczoraj polska szkoła świętowała 11 listopada. Po 8 latach spędzonych pod tablicą, z akademiami ku czci co pół roku (bo na 3 maja też), lekko mi zbrzydła poetyka ojczyzniania, ale... tutaj te występy są jakby bardziej wzruszające. Od Dmowskiego z Piłsudskim (ten ostatni miał leciutki rosyjski akcent), granych przez starszych nastolatków, mogliby się kultury dyskusji uczyć współcześni politycy... a w "Pierwszej kadrowej" dyplomatycznie pomięto fragment
"Gdy Moskal, psia wiara, drogę nam zastąpi,
Kulek z manniichera nikt mu nie poskąpi"
Podoba mi się też niezmiernie, że alternatywą dla stroju galowego jest w SPK strój ludowy, krakowski najczęściej. Uroczo wyglądają dziewczynki w cekinowych kamizelkach i kolorowych wiankach ze wstążkami, i chłopcy w rogatywkach... Szkoda, że moja potwora krakowianką (ani krakowiakiem) być nie chce. 
Dodatkowego kolorytu nadawali panowie pułkownicy z ambasadzkiego attachatu. W mundurach galowych.

Trzeba przyznać, że nasze maluchy w 1-3 całkiem fajnie śpiewają. 
I niech śpiewają.

Tak sobie myślałam i myślałam... czy lepiej się uczyć "Pierwszej kadrowej", czy zasad ortograficznych.
I nie mogę się zdecydować.
I - chyba - skłaniam się jednak ku temu, że, że... że są równie ważne. Młoda po akademii udała się do klasy na lekcje, i po powrocie oznajmiła z radosnym zdziwieniem, że "tyyyyle nam dziś zadali! prawie jak w pierwszej klasie!" (w tym roku prace domowe zajmują nam zdecydowanie mniej czasu, niż rok i dwa lata temu). Nie wiem, czy to zdziwienie nadal będzie równie radosne w przyszły piątek wieczorem, ale cieszę się, że mamy z wychowawczynią podobne zdanie na temat równowagi między wychowaniem patriotycznym a poprawną pisownią :)

wtorek, 6 listopada 2012

Matka rosyjska


Dzięki Amy Chua wiemy, jaka jest "chińska matka". Albo niektóre "chińskie matki".
Jak pisze w Azji od Kuchni Kura, bycie chińską matką bywa zaraźliwe - a przynajmniej może się mocno udzielać. Jaka jest matka rosyjska? I czy jej model też się udziela?

Pisałam już trochę o tym w tej notce. A czekając na dzieciaka pod różnymi "rozwijalniami" podsłuchałam m.in. taką rozmowę:

- Taak, niegłupie te zajęcia, uhm. I, co dziwne, kolejek nie ma. Bo my tu do politechnicznego na wykłady często przychodzimy, często. Wie pani, dzieciak ma 12 lat, ostatnia chwila, zaraz przestanie chcieć gdziekolwiek chodzić.
- A... bo do politechnicznego zwykle są kolejki?
- I to jakie, pani kochana, jakie! Ale to nic, w Trietiakowskiej w dzień sprzedaży abonamentów na lekcje muzealne kasy są czynne do 3 w nocy! Stałam cztery godziny, udało się.
- W Trietiakowskiej? No, mój chodzi na kółko plastyczne, ale...
- Mój też na plastyczne, dzięki temu udało nam się dostać na warsztaty do X. Prowadzący mieli cztery wejściówki, cztery, dwie wykorzystali sami, dwie dali dzieciom, trafiło nam się.
- ale chciałam powiedzieć, że my to tak bardziej muzycznie, bo szkoła muzyczna...
- Oj, wiem coś o tym! Obok filharmonii mieszkamy, grzech nie chodzić. Na koncerty dziecięce prowadzone przez Y są dzikie tłumy! Na schodach ludzie siedzą! 
- bo my niedawno byliśmy w Czajkowskim, ale w parterze były jeszcze miejsca...
- Bo to, proszę pani, zależy od prowadzącego! Mówię, na Y dzikie tłumy! Mnie się udaje tylko dlatego, że obok mieszkam, to zawsze ktoś z rodziny w kolejce może postać. Godzinę mąż stoi, godzinę ja, godzinę babcia, i tak na zmianę. Ale sama pani rozumie, edukacja muzyczna do podstawa. Bo mój jest w klasie fortepianu, ale ileż on się tam nauczy...
- Tak, tak, chyba ma pani rację. Wszędzie pani była... może pani podpowie, bo ja to bym chciała pójść do tego muzeum..
- Ooo, oczywiście, to muzeum to jest fenomenalne! Trzeba koniecznie zamówić wycieczkę z przewodnikiem Z, do niej się trzeba pół roku wcześniej umawiać!

Tak sobie słuchałam i słuchałam i zastanawiałam się, czy dziecko tej pani chodzi jeszcze do normalnej szkoły. Bo na pewno chodziło na basen i akrobatykę sportową. I do muzycznej. I na zajęcia w Politechu i koncerty abonamentowe, i do Trietiakowki i do różnych muzeów.
Ale dziecko tej drugiej pani też. I dzieci pań czekających w basenowej szatni też. I pań czekających w zamkniętej już szkole, żeby odebrać pociechy z zajęć tanecznych - też. (Może nie wszystkie mamy i babcie mają tyle samozaparcia, żeby stać po nocy godzinami w najbardziej prestiżowych miejscach - ale jeśli wysyłają dzieciaka na zajęcia dodatkowe, to kompleksowo).

Auu... i moje dziecko... też...

poniedziałek, 5 listopada 2012

Las botaniczny

W Moskwie są co najmniej trzy ogrody botaniczne. O dużym, ciekawym, wpuszczającym "tylko z wycieczką" ogrodzie MGU już pisałam. Jest też malutki "Ogród Aptekarski", o którym napiszę na wiosnę, kiedy znów go otworzą. A jest też 30 ha ogrodu Akademii Nauk, rozciągającego się na olbrzymim terenie między WDNH, stacjami Władykino  i Botaniczeskij Sad.

Ogród pełen jest sprzeczności.
Po pierwsze, nie wolno w nim jeździć na rowerze. Ale pobierana jest osobna opłata od cyklistów.
Po drugie, jest zamknięty dla zwiedzających od 15 października do 29 kwietnia. Informuje o tym duża tabliczka przy na oścież otwartej furcie.
Po trzecie, wstęp jest płatny. Przez wszystkie bramy i bramki, prócz jednej. Przynajmniej w sezonie. Nie wiedząc, że sezon skończył się trzy tygodnie temu, poszłyśmy szukać tajnej bramki. Okazało się, że wszyscy o niej wiedzą, i że dojście jest bardzo szczegółowo i wesoło opisane w internecie. Postanowiłyśmy z tej wiedzy skorzystać :)

Tajna bramka miała być kiedyś główną bramą. Dlatego najbliżej położona stacja metra nazywa się Botaniczeskij Sad. I stacja metra ma nawet wskazówkę do ogrodu, mimo, że przejść trzeba dobre 800 metrów, i nigdzie więcej tych wskazówek nie widać. 
Najpierw trzeba wejść do lasu. Ale to jeszcze nie jest las botaniczny, choć bardzo piękny. Składa się głównie z brzóz, dębów i modrzewi. Potem jest Jauza, mostek przez nią, łączka z bagnistą ścieżką i ulica, przez którą nie ma oficjalnego przejścia, co więcej, pobocze jest odgrodzone metalową wstęgą. I w tym miejscu trzeba wiedzieć, gdzie iść. Bo po chuligańskim przejściu ulicy trafiamy na płot stacji przekaźnikowej z olbrzymimi talerzami anten satelitarnych. I między tym płotem a kolejną rzeką, Kamienką, wydeptana jest ścieżka, bardzo, bardzo błotnista. MNÓSTWO ludzi tamtędy chodzi. Ścieżka prowadzi do dziury w innym płocie. To jest właśnie THE furtka.


Nie słychać już za nią samochodów. Od czasu do czasu donosi się stukot przejeżdżającego pociągu. A poza tym świergot ptaków... Na początku listopada barwy są już skromne - złocą się modrzewie, czerwieni kalina, mech na pniach wydaje się być wściekłozielony. Tym lepiej widać zalotną wiewiórkę, fruwającą pomiędzy drzewami z jakimś czerwonym owocem w pyszczku, i małe żółte stworzonko z czarną pręgą na grzbiecie i szczurzym ogonem, i sikorki z wróblami, urzędujące w karmnikach zrobionych z dziesięciolitrowych plastikowych baniaków. Nie są one piękne... ale robi się je szybko i starczą pewnie na wieki.

Jak na zamknięty ogród, były w nim tłumy ludzi. Liczne tłumy. Z wózkami, hulajnogami i na rowerach. Nie było wypożyczalni sprzętów wszelakich, budek z hotdogami i sprzedawców lodów. Nie wolno deptać trawników i urządzać pikników. Myślę jednak, że miejsce warte jest całodziennego spaceru z kanapkami, oranżadą i herbatą w termosie, wypitą na jednej z ławczek. Również poza sezonem :)

sobota, 3 listopada 2012

Nie miała Młoda kłopotu...

...zażyczyła sobie dodatkowego instrumentu w muzycznej. Jakby jej mało było zajęć dodatkowych. Bo ona chce grać i już, i mamo, proszę, mamusiu, proszę, i pani od fletu obiecała, że da kontakt do swojego kolegi ze szkoły muzycznej, i mamusiu...
Pan ma powiedziane, że dzieć będzie grać tyle, co na zajęciach, że cudów ma nie oczekiwać, że my zaraz do "kraju tego" wracamy, i... muszę chyba kupić bałałajkę :(



NB, bałałajka upowszechniła się w Rosji dopiero pod koniec XIX wieku, za sprawą szlachcica Andriejewa, któremu spodobało się wykonanie jakiejś melodii. Przed nim był to taki sobie instrument, wstyd było na nim grać, ot, zabawa dla dzieci czy pijaków. Andriejew nie tylko standaryzował, ale nawet zaprojektował nową bałałajkę, a także jej odmiany: piccolo, secundę, altową i basową, i wprowadził powszechną naukę gry w wojsku, dzięki czemu tysiące poborowych wracało do domu z dodatkową umiejętnością...