wtorek, 29 czerwca 2010

Метеоусловия

Lubię skróty rosyjskie. Rossielhoznadzor na przykład - to ta instytucja, od której zależy, kto w Polsce może sprzedawać kurczaki albo świnki albo inne mięsko do Rosji. Minpromtorg (takie jedno ministerstwo). GUBDD (drogówka). I inne. Słodkie sa.
A meteouslowija to są warunki meteorologiczne. Jak skrajne mogą być, pokazuje niniejszy cytat z yandex.ru:


Самое теплое и холодное 29 июня:

+33,3 в 1898–м и +5,3 в 1887–м


Dla gości specjalnych na Ważny Tydzień zamówiliśmy pogodę specjalną: będzie powyżej 30 stopni. Gatunkom ciepłolubnym powinno się spodobać. Tylko jak wtedy zwiedzać ???

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Tania wódka jest dobra, bo dobra i tania

Taniej wódki już niedługo być może nie będzie - Ministerstwo Finansów usiłuje łatać dziurę budżetową podnosząc akcyzy na alkohol i papierosy. Producenci oponują, że nie zmniejszy to liczny litrokartonów na głowę, ani nie zwiększy wpływów do budżetu, poprawi za to sytuację zakładów podróbkowych wszelkiej maści. Anglik bowiem nie ma alternatywy wobec legalnej wódki, a Rosjanin zawsze znajdzie jakąś na lewo.

Ale nie o tym miało być. Miało być o fastfoodach. Trochę z inspiracji innym blogiem, trochę z komentarzy u Kacapa :)

Fastfoody tutaj są liczne. Oczywiście, McDonald's, nieco droższy niż w PL, ale w naszym prywatnym makdonaldowym rankingu całkiem przyzwoity. Ma jeden minus: nie można kupić obiadu w zestawie, trzeba osobno zamawiać frytki, kanapkę i napój. I drugi minus: zabawki do happy meala są zwykle do wyboru tylko dwie. Zebranie kolekcji robi się problematyczne. Chociaż może to sposób walki z makdonaldyzacją wśród dzieci. 
Jest jeszcze sieć Rostic's, odpowiednik KFC, we franczyzie od KFC w Rosji ten biznes prowadzą jacyś Polacy. Ale kurczaki nie smakują tam jak w Warszawie. Smakują zdecydowanie gorzej :(

Jest też mnóstwo budek i budeczek, na każdym rogu, a na pewno przy każdym wyjściu z każdej stacji metra. Przepyszna Kroszka-Kartoszka: wspaniałe, olbrzymie i kruche pieczone ziemniaki, w wersji podstawowej z masłem i serem żółtym, można je "upgradeować" o kiszone grzybki, różnorakie sałatki, wędzone mięsiwa czy czerwoną rybkę z rodziny łososiowatych.
Doskonały Tieriemok serwujący bliny z takąż rybką, tudzież z kawiorem, śmietaną, miodem, śledzikiem i całą masą innych, mniej popularnych dodatków.
Liczne budki z pirożkami (nie mylić z pierożkami) drożdżowymi lub półfrancuskimi z najrozmaitszymi nadzieniami.
I jeszcze liczniejsze - z chaczapuri, samsami i bielaszami. I czeburiekami. To są różne rodzaje ciasta smażone na głębokim oleju z nadzieniem mięsnym albo serowym. Czebureki widać tu (to białe - to śmietana, czarne - portwejn, czerwone w szklance - mors, czyli napój z żurawin, czerwone w miseczce - adżika, czyli sos pomidorowo-czosnkowy, w pewnym stopniu przypominający ostry sos podawany w chińskich knajpach w PL).

I kebab. Tutaj nazywa się szaurma albo szawerma, nie wiem, czym się różni od "naszego" kebabu. Może być kurczakowy albo - mmmmm - barani. W lawaszu zazwyczaj. Pyszny!

No i pielmienne. Mój osobisty hit - sowdepowska (w luźnym tłumaczeniu - peerelowska) Pielmienna tuż obok Placu Czerwonego, w której za jakieś grosze można kupić miskę pielmieniej (pierożki z mięsem, podczas wkładania do ciasta mięso jest surowe, przestaje być surowe podczas gotowania - dlatego muszą być malutkie), tak więc można kupić miskę pielmieniej w rosole i szklaneczkę kwasu chlebowego. Wystrój i atmosfera przypomina mocno Karalucha (pardon, Bar Uniwersytecki) na Krakowskim Przedmieściu, dziś już chyba nieistniejący...

Mowa była o chińskich knajpach - nie ma tutaj. W każdym razie tanich. Przeważa kuchnia środkowoazjatycko-kaukazka...  W średnim segmencie - sieciówki z pizzą, sushi i kuchnią rosyjską. A w wysokim nie wiem, bo mnie nie stać...

niedziela, 27 czerwca 2010

Teatr Kotów

Jest tutaj taki. Miau. A my kociarze jesteśmy, to musieliśmy pójść.
Podobało się bardzo.
Młodej.
Nam już trochę jakby mniej. Wydawało nam się, że w teatrze kotów to koty będą grać, a grali klowni. Koty... no, w każdym cyrku można zobaczyć taką tresurę. Widać było, że Kukłaczew, główny treser, lubi te swoje futrzaki, że raczej marchewką, a nie kijem je uczy, ale... ale jednak to nie one miały tam główną rolę. 
Młoda uwielbia klownów, więc była zachwycona. A później wszystkie dzieci zostały zaproszone na scenę do tańca "do białego rana", co troszkę osłodziło bolesną konieczność zakończenia spektaklu.

Teatr sympatyczny, kameralny (nawet troszkę zbyt kameralny - w foyer było po prostu ciasno), nadaje się na pierwsze lub jedno z pierwszych spotkań najmłodszych z Melpomeną. Zwłaszcza dla tych, którzy nie mówią po rosyjsku.

czwartek, 24 czerwca 2010

Srebrne mleko

Srebrne mleko dają srebrne krowy, które mieszkają w Srebrnej Oborze.

Tak naprawdę nie ma tam krów. I to nie obora, tylko Bór. Sosnowy. I dębina nad samą rzeką, ze stuletnimi mocarzami dającymi cudowny, gęsty cień. I jakiś zachwycający korytarz powietrzny, którym pompuje się tlen z Podmoskowia. Czysta woda - cały czas się dziwię, jak to możliwe w środku miasta. I temperatury znośne. Yandex podawał 34 stopnie, za moim oknem w cieniu było 36, a w Borze było nam.... chłodno. Około 20.00 zaczęliśmy się zbierać, bo Młodej wargi zsiniały od moczenia się w Moskwie, a ja coraz płycej zachodziłam do wody. Tatuś w cieniu okrył się kocykiem. Odczekaliśmy więc kilka minut w kolejce do marszrutki, wskoczyliśmy do metra. Wyszliśmy na naszej stacji i poczuliśmy się w piekle. Nagrzany asfalt i beton oddawały swoje ciepło, w domu nie było czym oddychać... Szkoda, że na plaży nie można nocować :(

środa, 23 czerwca 2010

A kto się boi dentysty?

Bo na pewno nie moje dziecko. Co prawda, tfu tfu, stomatolog od pięciu lat ogranicza się do obejrzenia paszczy, przekazania instrukcji szczotkowania, ewentualnie lakierowania i wręczenia nagrody. Zwłaszcza te ostatnie podobają się Młodej, tym bardziej, że dzięki miłym przedstawicielom farmaceutycznym, zaopatrującym naszą warszawską panią doktor, są one bardzo konkretne: próbka pasty do zębów o smaku coli albo szczoteczka z misiem Disneya, albo cały zeszyt z naklejkami.
W Moskwie przedstawiciele nie działają tak aktywnie - a może przychodnia zalecana przez mojego ubezpieczyciela ma za dużo małych pacjentów? Ale Młodej pozwolono na coś, co przebiło wszystkie szczoteczki świata. Mianowicie, kiedy na fotelu zasiadła matka Młodej, w celu skontrolowania własnych kłów, Młoda mogła zwiedzić gabinet i zapytać o każdy, najmniejszy nawet szczegół. Mogła też potrzymać, a nawet włączyć wiertarkę, i mogła założyć lateksowe rękawiczki i maseczkę i włożyć matce ssak, i popsikać wodą. I mogła przyglądać się ze specjalnego stołeczka, jak pani doktor znęca się nad matką, a matka musiała się uśmiechać oczami, choć nie cierpni mieć otwartych oczu u dentysty.
Cała przyjemność kosztowała mojego ubezpieczyciela tylko troszkę więcej, niż kosztuje zwykle mnie w gabinecie w warszawskiej dzielnicy sypialnej. A standard był jakby wyższy...

Obrazek ze strony: http://www.stomat77.ru/

poniedziałek, 21 czerwca 2010

natalia@rozsądek.pl

Tytułowa Natalia nie kupiłaby takich butów. Na pewno nie kupiłaby takich butów, na jakie miałam przemożną ochotę. Ochota ta była wypadkową wielu czynników. Po pierwsze, pani od fitnessu w klubie niedaleko mojego domu ma wakacje. Zamiast niej jest pan od salsy. Po pięciu zajęciach i kilku zmianach w wyglądzie zaczynam na salsie nawet dobrze się bawić :) 
Przede wszystkim, strój na salsę, podany na tablicy ogłoszeń jako obowiązujący (dres i adidasy), to ściema.W dresie i adidasach w lustrzanej sali widać każdą paskudną fałdkę na brzuchu i każdy boczek. Nieee, nie mogę patrzeć na siebie w spodniach dresowych i topie, nerwowo wymachującą rękami i nogami. NIE-MA-MO-WY. Sytuację nieco poprawiły dżinsy i luźniejsza bluzka, ale zdecydowanie najbardziej poprawiłyby ją baleriny. Toteż w moim umyśle zaczął kiełkować pewien plan.
Realizacja tego planu, jak wszystkich wymagających uszczuplenia nieco stanu konta, odłożyłaby się z pewnością w czasie, tyle tylko, że... że po drodze do pracy zostawiłam plastik, kończący robocze szpilki, w szparze między kostkami przypracowego chodnika. Została tylko podkówka. Konieczna zatem znów była wyprawa do szewca, a przecież nie będę stać boso pod jego budką, otoczoną zresztą licznymi sklepami obuwniczymi, z których kilka przyjmowało nawet karty płatnicze... 
"Długo jeszcze będziemy błąkać się po sklepach?" - westchnęło z rezygnacją dziecko, wychodząc z piątego. 
"Do skutku!" - odburknęła matka.
I wtedy je zobaczyłam. Były piękne. Były do bólu moskiewskie. Wściekle zielone na zewnątrz, diabolicznie różowe w środku. Wykończone kwiatuszkami z modeliny, trupimi czaszkami z aluminium i innymi dziwnymi rzeczami. Były jedyne w swoim rodzaju. Troszeczkę przypominały te z rysunku obok (ściągniętego ze strony www.paoloconte.ru), ale były o wiele, o wiele bardziej zwariowane. Byłam gotowa dać za nie równowartość 500 pln, która widniała na metce po 30% przecenie. Poprosiłam panią o swój rozmiar. NIE BYŁO. Poprosiłam o rozmiar w alternatywnym kolorze. NIE BYŁO. Poprosiłam o to grzeczne paskudstwo z rysunku. NIE BYŁO! NIE BYŁO! NIE BYŁO!
Buuu :( Skończyło się na zwykłych, czarnych, welurowych balerinkach na kaczuszce, odpowiadających zarówno mojemu wyobrażeniu o butach do salsy, jak i wyobrażeniu mojej firmy o dress-codzie. I wyobrażeniu statystycznego małżonka o cenie butów. 
Natalia byłaby zadowolona.

niedziela, 20 czerwca 2010

Hak wam w smak?

Wacław Radziwinowicz napisał o ogromnym penisie w Sankt Petersburgu, to ja też napiszę, o moskiewskim. Wczoraj mianowicie udałam się do szkoły przy Ambasadzie, żeby się dowiedzieć, jaki podręcznik mam zamówić u dziadków na wrzesień, Młoda bowiem teoretycznie ma rozpocząć właśnie wtedy pierwszą klasę w systemie uzupełniającym. Przemiła pani sekretarz szkoły stwierdziła, że pewnej informacji udzieli mi w ostatnich dniach sierpnia, albowiem ponieważ mniej-więcej wtedy będzie wiedziała, czy jej miejsce pracy istnieje, a jeśli istnieje, to czy prowadzi nabór do pierwszej klasy. Biorąc pod uwagę fakt, że rekrutacja do szkół w Rosji kończy się w połowie kwietnia, a do placówek prywatnych jeszcze wcześniej, to rodzice mogą czuć się bardzo pewnie :)

Po drodze zobaczyłam pudełko, jak mi się wydawało, z jakimś wyrobem cukierniczym. Leżało sobie na chodniku. Spojrzałam i poszłam dalej, dziwiąc się, jak można zgubić takie duże pudełko, a po chwili dotarło do mnie, CO zobaczyłam. Wróciłam się, żeby się upewnić - tak, na chodniku leżała sobie lateksowa zabawka dla dorosłych. Potem przyszło mi do głowy, żeby zrobić zdjęcie, ale jakoś mi głupio było...

Jakiś falliczny happening, czy co? 


piątek, 18 czerwca 2010

Obywatelski obowiązek

Powinnam była napisać ten post do wczoraj, żeby zachęcić do wpisywania się na listę wyborców w Konsulacie... Ciekawa jestem, ilu znajomych (albo czytelników) spotkałabym pojutrze, gdyby mi się chciało siedzieć 14 godzin na Bolszom Tiszynskim, jak to mają w zwyczaju naganiacze ubezpieczeniowi (istnieje takie zajęcie pod każdą zachodnią ambasadą w tym mieście).
Moglibyśmy w sumie urządzić jakąś małą imprezkę, grill wyborczy, czy jak? Od 6 rano do zamknięcia urn. Na parkingu obok Konsulatu.


Ale ponieważ wiem, że i  miejsce jest do chrzanu, i o 6 nikt tam nie przyjdzie - to idę do teatru. Kiełbaskę usmażę wirtualnie. Ze strony vkus-blog.ru/sousy-dlya-grilya/

wtorek, 15 czerwca 2010

Ruski miesiąc

"...Maks oczywiście się zagalopował. Zestawienie słów "największe", "cywilizacja" i "Rosja" podziałało na jego przyszłą teściową jak płachta na byka.
- Co byście zrobili bez Europy?! Cały czas ssiecie europejską krew. Cały czas Polska Rosję karmiła! Pociągi pełne żywności sunęły na wschód, dzień i noc, dzień i noc!...." (Dmitrij Strelnikoff, Ruski miesiąc, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, 2008).
Khm khm. Dzięki Ci, droga czytelniczko, za lekturę. Kiedy zgasiłam lampkę, za oknem było podejrzanie jasnoniebiesko. Szpetnie zaklęłam, spojrzawszy na zegarek. Otóż mała wskazówka wskazywała dokładnie południowy wschód (a nawet, powiedziałabym, SEbS), podczas gdy budzikowa tkwiła na 6.45. Przede mną  niecałe 4 godziny snu i szewski wtorek (jako że poniedziałek był dniem wolnym od pracy ze względu na Święto Rosji, przypadające w tym roku w sobotę). Przez cały  długi weekend byczyłam się w Srebrnym Borze i na spotkaniach ze znajomymi nie po to, żeby teraz zdychać w pracy, posiłkując się kolejnymi kawami.

NB skrystalizowały mi się plany na najbliższy rok. Zamierzam mianowicie zaprzyjaźnić się z jakimś przystojnym Rosjaninem (lub miłą Rosjanką), najchętniej szczęśliwym rodzicem dziecka w wieku późnoprzedszkolnym, w celu wyjechania na daczę na szaszłyki. Albowiem ponieważ wszyscy jeżdżą na daczę na szaszłyki, a ja nie mam mangała (taki grill do szaszłyków), co nie jest dużym problemem, i nie mam daczy, co jest zdecydowanie większym problemem. Zamierzam poznać więcej takich Rosjan - znaczy normalnych, średniostatystycznych Rosjan, nie nowych ruskich, Rosjan mieszkających z teściową i dwójką dzieci na 45 metrach, Rosjan jeżdżących samochodem bez przyciemnianych szyb albo wręcz metrem, posyłających dzieci do publicznych szkół. Jeszcze nie do końca wiem, jak to zrobić, ale mam już cel, a to w planach najważniejsze :)
(obrazek z http://merlin.pl)

piątek, 11 czerwca 2010

Wieczór polski

Kacap jest genialny: około 16 wpadli z Moskwiczem na pomysł spotkania, a o 18.30 już wszyscy (jakieś 11 osób?) siedzieliśmy na neutralnym światopoglądowo terenie, czyli w ukraińskiej knajpie Taras Bulba (NB polecam, w miarę przyzwoite ceny i fajne miejsce - bez Kacapa w życiu bym tam nie weszła, bo mieści się w ohydnym odrapanym podwórku). Nawet Magda zerwała się z zajęć. Biorąc pod uwagę, że większość z nas ma rodziny i różne zobowiązania, a poza tym Moskwa jest duuuuuuuża - chapeux bas! Na jego blogu można zobaczyć dowód rzeczowy naszego spotkania.

Było fajnie - milej, niż w Tinkoffie w pierwszy piątek miesiąca. (tam spotykają się Polacy pracujący w Moskwie). Może dlatego, że Denis zgromadził wokół siebie bardzo fajnych ludzi :)

Dziękuję Wam wszystkim!

czwartek, 10 czerwca 2010

Dla mnie na zachodzie rozlałeś tęczę blasków promienistą...

A figa. Dzisiaj nawet blasków nie było, tylko o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny (?), coś mnie na powtórkę z polskiego wzięło. Zgubiłam duży kawałek tłumaczenia dla przyjaciół. Rzekłabym, że bardzo duży, stanowiący dziesiątą część tekstu. 
Czwarta nad ranem, może sen przyjdzie... Na tęsknotę najlepiej robiła mi ciężka praca, taka z natychmiastowym efektem, a tu część tego efektu diabli wzięli. Więc tęsknię. Do takiego jednego wrednego typa, co mi właśnie na zachód wyjechał, cholera wie na jak długo, a za pół roku całkiem tam sobie wyjedzie, a ja będę jak ta krowa na granicy. Dosłownie. Bo jakby na to nie patrzeć, to ten idiota jednak jest dla mnie ważniejszy od przygody, kariery, czy jak to tam jeszcze nazwać to, co ja w Moskwie robię.   
Mam święty spokój - i źle mi z tym. 
Jestem silna, jestem samodzielna i zawsze ze wszystkim daję sobie radę. Sama. I cholernie potrzebuję tego (tu stek wyzwisk, których nie podam do publicznej wiadomości) faceta. 
I w ogóle reszta nie jest na bloga :(

wtorek, 8 czerwca 2010

Ogłoszenia

Niektóre mają zabawną, czasem rozpaczliwą treść, inne zaskakują miejscem, w którym je powieszono, a jeszcze inne swoją zawartością. Zobaczcie sami:

"15 minut w restauracji MesAmis zamienia 10 sekund seksu" (restauracja faktycznie wyborna :) )









"Truskawki jedyne 59,99 rubli". Za 250 gram!










Akademia StripTease. Podany adres, telefon, reklama wisi w centrum miasta.










 
W naszym hotelu ręczniki wykorzystywane są zgodnie z przeznaczeniem (do twarzy i ciała). Za korzystanie z ręczników niezgodnie z przeznaczeniem będzie pobierana kara (w hotelu, w którym doba w najtańszym pokoju kosztuje 200 euro).

I moje ukochane:
Szanowni Państwo! Notariusz i wszyscy, wszyscy, wszyscy inni są gdzieś tam dalej w kierunku strzałki, a tu WEJŚCIA NIE MA! NIE MA I JUŻ! Bardzo przepraszamy za niedogodności i PROSIMY NIE SZARPAĆ ZA KLAMKĘ! Administracja.

niedziela, 6 czerwca 2010

Syberyjski Śląsk

Jest taki obszar w Syberii Zachodniej, który przypomina nasz Śląsk - na stosunkowo niewielkiej powierzchni mieszka stosunkowo dużo ludzi, zdecydowana większość z których związana jest z przemysłem wydobywczym. Jedyna różnica to ta, że w Kuzbassie węgiel leży praktycznie na powierzchni i wydobywany jest również metodami odkrywkowymi... To właśnie tu leży słynna kopalnia Raspadskaja, w której życie straciło niedawno kilkadziesiąt osób. No i jeszcze... przejechałam 200 km po Kuzbassie i nic nie wskazywało na to, że to region przemysłowy. Żadnych szybów, kominów, dymu - łagodne pagórki i piękna rzeka, i małe drewniane wiochy. 

Odwiedziłam dwa miasta, niewielkie - ponad pół miliona mieszkańców każde. Jedno - Kiemierowo - zbudowane praktycznie od zera, jako alternatywna stolica obwodu, drugie, o wiele starsze, istniejące od XVII wieku jako twierdza na południowej granicy Rosji, ale zbudowane z drewna - nie różni się wiele od swojego młodszego brata. Oba stanowią ciekawe przykłady socrealistycznej urbanistyki, klimatem przypominają naszą Nową Hutę. W Nowokuzniecku nie wydobywa się już węgla, produkuje się za to stopy żelazne i aluminium. Kiemierowo ma koksownię i hutę. Sympatyczne miasta, ze sklepami opanowanymi przez towary chińskiego - ale i polskiego - pochodzenia. I - uwaga - sprzedają tu rzeczy made in Russia. Nabyłam byłam śliczne skórkowe buty za jedyne 1200 rubli :) Ale widziałam też takie trzymane za szybką - kosztowały, bagatela, 17 000 rubli - 1700 złotych. Brrr.
Kiemierowo ma też dzielnicę specjalną - miasto satelickie Leśna Polana. Ma to być miasteczko przyszłości - ma osiedla domków jednorodzinnych, bliźniaków i szeregowców, osiedla niewysokich bloków, wszystko to powinno ładnie wkomponować się w naturalne ukształtowanie terenu. Tutejsza szkoła to obiekt, do którego warto przyprowadzać wycieczki - nówka sztuka, z basenem, doskonale wyposażona - tablice interaktywne i komputery są w każdej sali! Pokazowa szkoła na warszawskiej Białołęce ma tych tablic tylko trzy... i nie są chyba zbyt intensywnie wykorzystywane. Jasne, że taka szkoła to nie jest standard rosyjski - ale taki nie-standard buduje się in the middle of nowhere - ciekawe, jakie stosunki wiążą lokalnego gubernatora z najwyższymi władzami ;)

Syberia

Jest duża. Jest zróżnicowana. Jest piękna. Jest - jak wszystko w tym kraju - olbrzymia.

Z lotu ptaka po raz kolejny widziałam głównie chmury, ale podobno wielkie wrażenie robią sybirskie rzeki, których szerokie wstęgi biegną z północy na południe (albo odwrotnie). Lena podczas wiosennych roztopów utworzyła w jednym miejscu rozlewisko długie na 200 km i na 4 km szerokie... Dzieci z Nowosybirska, zabrane przez polskiego księdza na wycieczkę do Krakowa, wybuchły gromkim śmiechem na wiadomość o tym, że to maleństwo płynące pod Wawelem to największa polska rzeka.
Na zdjęciach Tom - "niewielki", zaledwie ośmiusetkilometrowy dopływ Obi. Lato zaczęło się tu dwa tygodnie temu, i topniejący właśnie w tajdze śnieg podnosił poziom wody. Wiosny nie ma. Skoro już o tajdze mowa, lokalni mieszkańcy, zapytani, czy jeżdżą tam na polowania czy ogniska, roześmiali się serdecznie. Podchodzisz do lasu - mówią - i widzisz kilkusetletnie świerki. Rosnące na innych, powalonych. Ciemno, ścieżek nie ma, pohukuje sowa. I zaraz rozumiesz, że to nie jest miejsce na rodzinną wycieczkę. A jak pójdziesz po grzyby, to daj Bóg, że Cię helikopter znajdzie żywego po tygodniu. Częściej nie znajdują...

Oprócz rzek i tajgi Syberia ma też drogi. Kolejowe - nie tylko słynny Transsib - i zwyczajne, w całkiem przyzwoitym, jak miałam okazję się przekonać, stanie. Cywilizowane - co sto kilometrów stacja benzynowa z kibelkiem, co trzysta - zaludniona miejscowość. Pędzą po nich "дальнобойщики", czyli tacy, co jeżdżą w dalekie boje (kierowcy TIRów) w amerykańskich ciężarówkach, miejscowych KAMazach lub Volvach zrobionych w Rosji. I zwyczajni kierowcy, w osobówkach, z których połowa ma kierownicę po prawej stronie. Do Europy równie daleko, jak do Japonii, a tam samochody o 50% tańsze...Władze usiłowały wprowadzić zakaz rejestrowania takich aut, ale Moskwa daleko, a żyć jakoś trzeba ;)

Cukiernia

Okazuje się, że ciacha są! Moskiewską cukiernią okazało się lotnisko Domodiedowo. To chyba najbardziej nowoczesne z tutejszych portów lotniczych: maleńkie (wg rosyjskiej miarki) Wnukowo służy głównie do przyjmowania zagranicznych delegacji, Szeriemietiewo jest wielkie i w stanie wiecznej budowy i modernizacji, a Domodiedowo jest najdalej, ale robi najlepsze wrażenie. Olbrzymia hala, stanowiąca kawał dobrej architektury, grubo ponad setka stanowisk rejestracji pasażerów, aeroekspress do stacji kolejowej i metrowej Pawelecka, gwarantujący dotarcie do centrum miasta w ciągu 45 minut. Zastanowił mnie zakaz wnoszenia na pokład samolotu butelek o pojemności ponad 100 ml. Zakaz obowiązuje na całym świecie i jest oczywisty, ale... ale dlaczego każą wyrzucać taką butelkę, jeśli ją znajdą w bagażu podręcznym podczas kontroli osobistej, skoro za chwilę można nabyć identyczną w sklepie wolnocłowym?
Ad rem: na lotniskach jest całe mnóstwo wielce przystojnych Rosjan. Pełnych kultury, świetnie ubranych i pachnących drogimi wodami. Więcej nie mogę powiedzieć, bo za bardzo byłam skupiona na powtarzaniu litanii do NMP i innych uspokajających czynnościach. No nie lubię latać.

Zdjęcie z oficjalnej strony lotniska