poniedziałek, 27 września 2010

Dom Pionierów

ciO wakacjach jeszcze powspominam, kiedy znów będzie zimno i ohydnie. Na razie cieszę się babim latem, zbieramy z Młodą liście i pierwsze kasztany, no i rozpoczęłyśmy rok szkolny na całego. I wszystkie zajęcia pozaprzedszkolne też.

Moskwa jest idealnym miejscem dla ludzi z dziećmi. Kto czyta mojego bloga regularnie, ten wie, że oferta kulturalna jest tu olbrzymia i niewyczerpana. Ale i zajęć regularnych dla dzieci i młodzieży jest również mnóstwo. Młoda chodzi na basen przy cudzym przedszkolu: trener jest genialny, basen OK. Młoda zapisała sie również na chór: bawiliśmy się na placu zabaw koło "domu pionierów", tam akurat było przesłuchanie, Młoda  poszła, zaśpiewała i ją wzięli. Córka koleżanki w podobnej instytucji ćwiczyła gimnastykę artystyczną. Nasz Dom Pionierów już się tak, oczywiście, nie nazywa: to jest Dzielnicowe Centrum Dzieci i Młodzieży. Ale mieści się w przytulnym (neo)klasycystycznym dworku, z szatnią bez pani szatniarki (ale z ochroniarzem), z rodzinną, lekko zwariowaną artystycznie atmosferą, ze starymi tabliczkami na drzwiach (jak w takiej starej szkole z tradycjami): kółko teatralne, sala choreograficzna... Nasz chór (a chórów jest tam co najmniej pięć) ma salkę urządzoną jak pokój w mieszkaniu, z wygodną kanapą i meblościanką na wysoki połysk :), zaklejoną dziecięcymi rysunkami. Jedyna nowa rzecz to pianino. I może jeszcze instrukcja - jak się zachowywać w roli zakładnika w przypadku zamachu terrorystycznego.
I - bardzo ważna sprawa - te wszystkie zajęcia tutaj są... bezpłatne. I takich centrów - sportowych, muzycznych, plastycznych, kulturalnych - dla dzieci i młodzieży jest mnóstwo. Właściwie każdy chętny znajdzie coś dla siebie. A prowadzący to ludzie z pasją, im się chce pracować i kochają dzieci. Przynajmniej ci, z którymi ma do czynienia moja córka.

Kolejnym zajęciem pozaprzedszkolnym jest polska szkoła. Ale to temat na zupełnie inny post.... 

czwartek, 23 września 2010

Dlaczego kierowca miał rację?

Moje wakacje na pewno były udane pod względem poznawczym, kulturowym i pogodowym. Padało tylko przez jeden dzień, a tak niebo było bezchmurne, morze ciepłe, przyroda zachwycająca, ludzie sympatyczni.
Nie były to jednak wakacje luksusowe.
Hotel miał bardzo przyzwoity, jak na Rosję, standard, wyższy, niż można by się spodziewać za taką cenę (1300 rubli za dwójkę z dostawką, łazienka, TV, lodówka, klimatyzacja, kuchnia letnia na dworze). Wszystko było w miarę nowe, odrapane normalnie dla końcówki sezonu. Jedzenie w pobliskiej jadłodajni było dość różnorodne i smaczne, a panie z obsługi miłe. Palaczy było niewielu, a pijanych nie widziałam w ogóle.
Wszędzie jednak panowała atmosfera siermiężności. Nie bardzo było wiadomo, co ją tworzyło: może zaniedbane trawniki? pomalowany sprayem nasyp kolejowy? korpulentne panie 50+ w strojach kąpielowych i pareo, wracające z plaży? stare betonowe ostrogi falochronowe? Łady zaparkowane wzdłuż krzywych uliczek?

Nie mam pojęcia, całość jednak sprawiała wrażenie jakiejś poprzedniej epoki. Różnica cywilizacyjna między Moskwą i Soczi (a może tylko między Moskwą i Adlerem) to jakieś 15-20 lat. Nie wygląda na to, żeby to nieuchwytne coś w powietrzu mogły zmienić Igrzyska. Na pewno powstanie nowoczesna infrastruktura sportowa, kilkanaście mniej lub bardziej luksusowych hoteli, poprawią się drogi. Niedawno oddany do użytku terminal portu lotniczego lśni szkłem i metalem, z hali rozciąga się fenomenalny widok na góry. Ale to lotnisko wygląda jak 40" telewizor LCD HD, ustawiony na dwóch stołkach koło kredensu u babci na zapadłej świętokrzyskiej wsi. Babcia może dostać jeszcze laptopa, odkurzacz wodny, smartphone'a, ale pozostanie babcią, a wieś - wsią.

środa, 22 września 2010

Rosyjskie od półtora wieku

Soczi i okolice zostały odwojowane u Turcji w połowie XIX wieku, a pomysł na kurort pojawił się gdzieś w latach trzydziestych. Rozpoczęto wtedy tzw. wielką rekonstrukcję, zbudowano mnóstwo sanatoriów i budynków użyteczności publicznej, które stanowią kawał dobrej architektury (głównie w stylu konstruktywizmu i socklasyzycmu). Przy okazji zburzono parę zabytków, np. bazylikę z VI wieku w Adlerze. W latach sześćdziesiątych zbudowano "miasteczko uzdrowiskowe" w Adlerze: kilka wieżowców i kilkanaście niższych budynków sanatoryjnych, położonych w niegdyś zadbanym parku, ze stołówkami, placami zabaw dla dzieci, basenami i pełną infrastrukturą, nad samym morzem. Wkrótce połączono wszystkie nadmorskie miasteczka-dzielnice szosą - wcześniej droga z Adlera do Soczi biegła górskimi serpantynami i zajmowała ok. 3 godzin - dziś bez korków jechałoby się 20 minut.
Potem nie budowano już sanatoriów, tylko bloki mieszkalne, a w dzikich 90-tych jeden na drugim (i to dosłownie) stawiano pensjonaty, hotele i hoteliki, szybko i sprawnie, bez żadnego planu zagospodarowania przestrzennego. A dziś powstają obiekty olimpijskie...
Wszystko to jakoś koegzystuje, w Soczi "centralnym" - na kupie, przemieszane, w Adlerze - warstowowo, od granicy z Abchazją do Hosty, miasteczka-dzielnicy między Adlerem i Soczi centralnym. Przy granicy - sowchoz z lat dwudziestych, proste pola namiotowe i baraki młodzieżówych obozów przetrwania. W okolicach portu towarowego i rzeki Mzymty - drewniane chałupki z okresu przedwojennego. Rejon ulicy Kalinina i Pawlika Morozowa (jakie nazwy!) - konstruktywistyczne sanatoria i wille. Jedziemy dalej na północ, mijami kilka bloków i trafiamy do zaniedbanego nieco, ale nadal urokliwego (jak ktoś lubi klimaty, które w PL odpowiadają wczesnemu Gierkowi) miasteczka uzdrowiskowego, które gwałtownie przechodzi w "sektor prywatny" z setkami hotelików i tysiącami straganów.

Miejscami w tym wszystkim rzucone są ośrodki europejskiego wysokiego standardu: aquapark, delfinarium, oceanarium, eleganckie tereny wokół odnowionej "Wiosny"...

wtorek, 21 września 2010

Лучше гор могут быть только горы

Połaziłabym sobie po nich chętnie w porządnych butach, ale z Młodą wyprawa w TE góry była trochę za trudna. Jak wrócimy do PL, zabiorę ją w Tatry. A na razie parę słów o Olimpiadzie.

Olimpijskie dyscypliny wysokogórskie będą odbywać się m.in. w Krasnoj Polanie, miejscowości położonej zaledwie 50 km od brzegu morza, górki mają tam 2-5 tyś. metrów wysokości i robią wrażenie. Obiekty olimpijskie też robią wrażenie: jest tam kilka kolejek linowych wagonikowych i kilkanaście krzesełkowych. Wyciągów orczykowych nie widziałam, ale podobno też są. W ogóle widać, że coś się tam dzieje.

Poza narciarską Krasną Polaną jest jeszcze mnóstwo innych górskich atrakcji: szczyt Ahun, z którego rozciąga się fenomenalny widok na morze i Kaukaz, dolina rzeki Agury, jaskinia Woroncowska, 33 wodospady (na jednym strumieniu), liczne pojedyncze wodospady, źródła wód leczniczych. Praktycznie każda wycieczka (samodzielnie i bez samochodu nie da się tych miejsc zwiedzić) połączona jest z degustacją sera, miodu i wina. Region Kubania słynie ze swoich win i wytwarza się je prawie w każdym gospodarstwie. Sporo jest rzadkich gatunków miodu, np. kasztanowy. Każdy przewodnik zachwala, że właśnie u jego gospodarzy wino jest najprawdziwsze i miód najsłodszy :)


Obsługa przewodnika i przejazd (zwykle w 10-osobowym busiku) kosztuje ok. 35-50 pln od osoby (Młoda łapała się na "dziecko na kolanach"), + koszty biletów wstępu: 100 rubli do parku narodowego i dodatkowo za każdą inną atrakcję. Największym zdzierstwem było tzw. "przyjęcie kaukazkie" połączone z wycieczką na 33 wodospady. Sama wyprawa znakomita - przewieziono nas wojskowymi łazikami po korycie rzeki, wytrzęsiono, ochlapano, obejrzeliśmy urokliwe wodospady, wykąpaliśmy się w nich, a potem spędzono nas do czegoś w rodzaju stodoły ze sceną, rozdano trochę mięsa, sera i ogórka kiszkonego, szklaneczkę wina, i tamada dość zgrabnie prowadził pokazy miejscowych ludowych tańców na przemian z konkursami typu weselnego dla zebranej gawiedzi. Kosztowało to w sumie 750 rubli i nie było warte takiej ceny.

poniedziałek, 20 września 2010

Kurorty czarnomorskie

Ja to was, ekspatów, nigdy nie zrozumiem - dziwił się kierowca z mojej pracy, wachlując się, mimo włączonej w aucie klimatyzacji, kopertą z wycieczką do Egiptu, którą właśnie wykupił. - Jecie czebureki na dworcu, jeździcie płackartą, i jeszcze urlop w Soczi. Przecież za te same pieniądze można mieć all inclusive w Sharm El Sheikh! - kontynuował, znacząco spoglądając na kopertę - tylko w lepszym hotelu i traktują jak człowieka...

No, ale powiedzcie sami - kiedy jeszcze będę miała szansę zobaczyć, jak wypoczywają miliony Rosjan, i jednocześnie popluskać się w cieplutkim morzu? Poza tym, chciałam się przekonać na własnej skórze. Od razu Wam powiem, że kierowca miał rację. Ale ja też :)

Soczi ma w swoich administracyjnych granicach kilka miasteczek-kurortów, i Adler, w którym mieszkaliśmy, jest jednym z nich - tuż przy granicy z Abchazją. Po tamtej stronie granicy jest podobno pięknie, ale na naszych paszportach nie należało jej przekraczać, ograniczyliśmy się więc do pobytu w jednym państwie.  Wszystkie miasteczka zajmują 172 km wybrzeża, co pozwala Soczi szczycić się mianem prawie najdłuższego miasta na świecie (dłuższe jest tylko Los Angeles). Ale mieszka tu na stałe tylko ok. 500 tysięcy osób (i 10 mln turystów co roku). Ważna sprawa - w Soczi będzie olimpiada, i to widać. Zimowa, i to ma uzasadnienie, ale o tym będzie trochę później. Na razie, mimo września, cieszyliśmy się dwoma tygodniami morza o temperaturze wiatru (+28 stopni) i bezchmurnym niebem.

Byli tam ludzie ze wszystkich zakątków Rosji, najwięcej chyba z Syberii. O tej porze roku głównie emeryci i rodziny z dziećmi przedszkolnymi, co znakomicie robiło mi na samopoczucie (nie musiałam się porównywać do modelek, biegających po plaży w sandałkach na obcasie i pełnym makijażu). Plaża była wąziutka i kamienista, ale zaopatrzyłyśmy się w specjalne piankowe buty i składane karimatki, a pociągi jeżdżące wzdłuż wybrzeża to nasze ulubione klimaty. Przyzwyczajone do bałtyckiego wiatru w zdumieniu patrzyłyśmy na olbrzymie fale uderzające o nasyp kolejowy podczas silnego sztormu, który na brzegu odczuwalny był jak lekki zefirek. O kąpieli jednak nie było mowy, bo fale przewracały dorosłych mężczyzn, którzy odważyli się wejść do wody po... kolana. Wtedy jeździliśmy sobie na wycieczki w góry, które były na wyciągnięcie ręki. Ale na razie - morze, morze i morze odmieniane na wszelkie sposoby. W końcu po to się jeździ do Soczi!

piątek, 3 września 2010

Post tymczasowy

A tak w ogóle, to ja jutro wylatuję na urlop. Więc mi życzcie miłego lotu i udanych wakacji. Wrócę za jakiś czas!

Późna miłość

Skorzystałyśmy z tęsknoty mojej córki za przyjaciółmi, sprzedałyśmy ją tatusiowi i sąsiadom i poszłyśmy z Babcią znów do dorosłego teatru. Na Małej Bronnej byłam już z Młodą, nieduży, bardzo sympatyczny budynek, podają oczywiście kanapki z kawiorem i łososiem i szampana w bufecie.
Spektakl świetny (na podstawie opowiadania Singera) - co nie znaczy, że polubiłam teatr dramatyczny - ale mogę z przyjemnością dotrzymywać towarzystwa, jak mnie ktoś zaciągnie, czy nawet chodzić sama, jak mi ktoś powie, na co, żebym nie musiała sama wybierać. Troszkę nostalgiczny, słodko-gorzki, faaajny: "kiedy pojawiają się pieniądze, pojawiają się kobiety. Kiedy pojawiają się kobiety, znikają pieniądze. Kiedy znikają pieniądze, znikają kobiety. Który element należy z tej układanki wyrzucić?". Obsada znakomita.



Hihi, wszędzie prześladują mnie polskie akcenty: zakochana para w przedstawieniu pochodziła z Włocławka, a sekretarz głównego bohatera - z Warszawy.

środa, 1 września 2010

Baśniowy Teatr

Jak mówiłam, nadszedł czas oglądać kukiełki zamiast kurtyzan. W sierpniu daleko nie wszystkie teatry otworzyły sezon, ale i tak było z czego wybierać. W celach zapobiegawczych zdecydowałyśmy się na sztukę "Nie będę przepraszać" do Teatru Baśniowego.
Sztuka jak sztuka, były dłużyzny, ale Młoda dobrze się bawiła. Nie jest to jednak przedstawienie dla dzieci, które słabo znają język (nas już to, na szczęście, nie dotyczy). Przestrasznie moralizatorska...
A sam teatr był cudny. Wyglądał, jakby zebrała się grupa rodziców i postanowiła urządzić teatr dla swoich dzieci. W szatni spał pies. W foyer leżały kredki i kartki, zasłony i kartonowe zamki ozdobione były światełkami choinkowymi, w kącie płonął elektryczny kominek. Bożonarodzeniową atmosferę pogłębiał siąpiący za oknami deszcz i przejmujące zimno na dworze, kontrastujące z przyjemnym ciepłem teatru. Widownia maleńka, na niespełna sto osób, obsługa serdeczna. To był dobry pomysł na spędzenie popołudnia.
A dziś Młoda miała iść na rozpoczęcie roku szkolnego do polskiej szkoły. W soboty będzie jej uczennicą. W szkole jest jednak jakaś draka (a może remont?) i rok szkolny rozpocznie się, kiedy wrócimy z urlopu. Nam to akurat odpowiada, ale innym rodzicom nie zazdroszczę.