Dawno mi się nic nie śniło, nie licząc katastrof lotniczych, z czego mnie jakiś odpowiednik prozacu wyleczył.
A skoro wyleczył, to czas chyba brać się za stare zobowiązania. Zwłaszcza po śnie, w którym...
w którym zakochuję się w pewnym dominikaninie z Freta (blisko dwadzieścia lat starszym ode mnie), jestem strasznie zazdrosna, bo zakochuję się na spółkę z jakąś babą, zakonnik ów przy pomocy współbrata sprytnie rozwiązuje problem tak, że obie jesteśmy na tyle zadowolone, na ile można w takiej sytuacji, a na dodatek psychologowi dziecięcemu na poradni przyszpitalnej zamiast o kłopotach z Młodą opowiadam o niespełnionej miłości do księdza.
A teraz proszę o interpretację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz