sobota, 30 lipca 2011

Na północ!

Właśnie zaczęłam urlop. Puszczę zaraz strumyk przez stajnię Augiasza, odbiorę Męża i Dziecko z dworca, spakuję się i wyruszam hen, na północ, za koło podbiegunowe. A potem do Polski. Czekają mnie trzy przeloty samolotem (w tym An-24), prom i duuużo pociągów. A w nagrodę - spa pod Olsztynem.

Nagroda będzie mi potrzebna, albowiem ponieważ zarówno Mąż, jak i Dziecko prezentują przez telefon postawę roszczeniową (och, nareszcie mogę ci podyktować artykuł i zrobisz mi tabelki.... ja MUSZĘ mieć własnego laptopa!), i będę potrzebowała sporo cierpliwości. Nie narzekam, zgromadziłam pewne zapasy przez czas, kiedy ich nie widziałam :)

Postaram się odzywać w miarę dostępu do sieci, a tymczasem...
życzcie mi udanych wakacji!

czwartek, 28 lipca 2011

Abramcewo - kolejna wioska artystyczna



Kilkadziesiąt lat przed Pieriediełkino własną wioskę artystyczną założył Sawwa Mamontow, wybitny mecenas rosyjskiej sztuki. Był kupcem, nie arystokratą, i jednocześnie to jemu Rosja zawdzięcza najgłośniejsze i najwybitniejsze nazwiska. Na jego daczy, czy raczej w jego wiejskiej posiadłości pomieszkiwali chyba wszyscy pieriedwiżnicy, to w jego prywatnej operze śpiewał Szalapin, to on był jednym z pierwszych nauczycieli w teatrze Stanisławskiego. Miał facet gest. I miał niesamowitego nosa do talentów. Dość chyba powiedzieć, że płótna wszystkich jego gości wiszą w Trietiakowce.
Posiadłość zresztą kupił nieprzypadkową, wierzył chyba w genius loci. Dom należał do Aksakowa, znanego XIX-wiecznego pisarza, którego często odwiedzał Gogol...

środa, 27 lipca 2011

Patriarcha w Pieriedielkino



A w ogóle, jak się do Pieriediełkino przyjedzie, to w oczy rzuca się przede wszystkim siedziba patriarchy. Nie wyczaiłam, czy jest nowa, czy nie bardzo, nie mogłam wejść do środka, bo to jednak miejsce kultu jest, i nie chciałam obrażać niczyich uczuć religijnych nieprzykrytymi włosami, ale robi wrażenie. Jeśli jest stara, to jest z pietyzmem odrestaurowana, jeśli jest nowa, to zbudowano ją z dbałością o historię. A tuż obok powstaje sobór, który ma chyba przyćmić Wasyla Błogosławionego na Placu Czerwonym. Wg jakiejś unikalnej technologii...

wtorek, 26 lipca 2011

Niespodzianka na daczy Okudżawy

Info o daczy Okudżawy w necie jest dość enigmatyczne. Są godziny otwarcia (w soboty do 16.00!), adres, bez wskazówek dotarcia, i cena, jak zwykle pewnie niezgodna z rzeczywistością. Od stacji Pieriediełkino jest tam długa, długa droga (lepiej wysiąść na kolejnej stacji), wzdłuż której nie ma ani jednego sklepu spożywczego (30 stopni w cieniu), jest za to mnóstwo zwartych płotów, za którymi widnieją noworuskie dacze - w większości, na szczęście, drewniane. Po drodze pędzą duże wozy, wśród których cherokee należy pewnie do dozorcy...
O drogę pytałyśmy aborygenów, którzy odpowiadali dość jasno, i zapytywali ciekawie: a kto tam dzisiaj gra?

Bo okazuje się, że w soboty muzeum zamykane jest wcześniej. Bo soboty są "bułatowskie", czyli urządzane są tam wieczorki poetyckie czy koncerty poezji śpiewanej. My trafiłyśmy na koncert Timura Wiediornikowa, barda i gitarzysty, któremu towarzyszył Siergiej Szitow, klarnecista. Klimatyczny duet pod sosnami, wśród sąsiadów, którzy dość tłumnie zajęli rozstawione drewniane ławki.


Przed koncertem miłosierna kobieta dała nam wody, a jeden ze słuchaczy poczęstował nas winogronami (bierzcie, zachęcał drugi, to nie zdarza się często w dzisiejszych czasach). A trzeci... podwiózł nas na stację. Zupełnie bezpłatnie.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Krokodyl...

... leży w pierwszej sali, do której wprowadza się gości do domu wybitnego krytyka i literaturoznawcy, doskonałego tłumacza i autora genialnych wierszyków dla dzieci - Kornieja Iwanowicza Czukowskiego. "A jakie ma zęby!" - wykrzyknął pięcioletni chłopiec, którego zaciągnął tu dziadek. "Taak, cały poranek namawialiśmy go, żeby je wyczyścił, ale uparł się i nie chce. Trzeba go będzie zawieźć do dentysty w poniedziałek" - odpowiedziała przewodniczka, określając w ten sposób konwencję zwiedzania.
To idealne miejsce dla szkolnej wycieczki. Tutaj lubi się dzieci, jest dla nich miejsce i czas - chociaż to muzeum, i, jak w większości muzeów, dotykać (prawie) niczego nie wolno. Można jednak zobaczyć, jak sprężynka sama zeskakuje ze schodów, jak malutki drewniany osiołek wita się i żegna, przekonać się, że stołowe nogi w kształcie lwów mają bardzo groźną minę, kiedy spoglądają na nie dorośli, ale uśmiechają się do kucających przy nich dzieci. Ale i dorośli sporo się dowiedzą o życiu i twórczości pisarza swojego dzieciństwa. Większość ze zdziwieniem przekonuje się, że wśród 15 tomów "Dzieł" Czukowskiego bajki (przybliżone polskiemu czytelnikowi m.in. przez Broniewskiego) zajmują tylko jeden, i to - niecały... A pisarz musiał utrzymywać się z tłumaczeń (angielskiego zresztą nauczył się sam), bo jego twórczość była... zakazana.
Co może nie spodobać się cenzurze w wierszykach dla dzieci?
Ano, na przykład, Mojdodyr, groźny łazienkowy stwór, mający skłonić brudasów do mycia rączek, wypada z... sypialni mamy. To znaczy, że jest też sypialnia taty? I pewnie maluchy też mają sypialnie, i pokój gościnny, i nianię? Burżuje! Krwiopijcy! "Boże!, Boże!" - krzyczy przestraszony bohater bajki, ale jakże to dziecko wzywa imienia Pana Boga, którego wszak nie ma? I w ogóle, dlaczego w książce nie ma nic na temat władzy radzieckiej?


To właśnie w Pieriediełkino, gdzie pisarz mieszkał przez ponad trzydzieści lat, dowiedział się o przyznaniu mu doktoratu honoris causa Uniwersytetu w Oksfordzie za wybitne zasługi translatorskie. Nagrody za twórczość przyznawali mu też Japończycy...

W każdym bądź razie, polecam. To tylko 25 minut kolejką z Dworca Kijowskiego...

niedziela, 24 lipca 2011

Niejasna Polana

Zaledwie 5 km od MKADu, otoczona blokowiskami Odincowa i Nowopieriediełkina, mieści się prawdziwa enklawa zieleni, spokoju i ciszy, przerywanej od czasu do czasu stukotem kół przejeżdżającego pociągu czy grzmotem startującego samolotu. Wyjątkowy mikroklimat sosnowego lasu sprawił, że jeszcze przed rewolucją mieściło się tutaj bezpłatne sanatorium dla dzieci chorych na gruźlicę, a w 1934 roku za namową Gorkiego władze wykupiły kawałek ziemi, żeby postawić tu dom pracy twórczej dla członków Związku Pisarzy i wybudować miasteczko literatów. W sumie oddano ponad 30 dacz, bardzo sympatycznych, tyle że... z mnóstwem niedoróbek i absolutnie nieprzystosowanych do rosyjskich zim, nie zawsze nadawały się więc na domki całoroczne. 
I kto tu tylko nie mieszkał! Ilf i Pietrow ("Dwanaście krzeseł"), Ilia Erienburg, Jewgienij Jewtuszenko, Borys Pasternak (noblista), Bułat Okudżawa, i cała plejada innych klasyków. Nawet Bruno Jasieński.

Dziś można tu zwiedzić cmentarz, na którym pochowani są m.in. Pasternak, Robert Rozdiestwienskij i Korniej Czukowski, na wierszowanych bajkach którego wychowało się kilka pokoleń Rosjan. Można obejrzeć też dacze Pasternaka (JEDYNE muzeum noblisty w ojczyźnie), Czukowskiego i Okudżawy.

Dlatego postanowiłyśmy się wybrać tam i my. Trochę na hurra, zapoznawszy się tylko pobieżnie z jedną stroną w necie. Kosztowało nas to sporo zbędnego chodzenia, dużo pytania o drogę i brak możliwości obejrzenia jednego muzeum. Ale za to dostałyśmy bonus.

Pieriediełkino nie obfituje we wskazówki i strzałki. Zdecydowanie nie obfituje. Miła pani w okolicach stacji wytłumaczyła nam, jak dojść na cmentarz. Pobłądziwszy tam zdecydowanie za długo, postanowiłyśmy wyjść i udać się w stronę muzeów, nie bardzo jednak było wiadomo, która to strona. Wróciłyśmy więc na cmentarz łapać jeńców. Jeniec zeznał, że nie wie, gdzie jest dacza Pasternaka, ale za to wie, gdzie jest pochowany. Bingo! Przy grobie pisarza odkryłyśmy oddział dywersyjny, składający się z dwóch starszych panów o inteligenckim wyglądzie, którzy pomogli nam znaleźć pozostałe mogiły i wskazali kierunek dalszego marszu. Gdyby ktoś się interesował: od bramy cmentarza należy poruszać się wzdłuż prawego ogrodzenia, które wyprowadzi na żądane groby. A potem przez rzeczkę kilometr po szosie...

Zwiedziłyśmy więc daczę Czukowskiego (o tym później) i daczę Pasternaka. Ten ostatni był raczej ascetą, jedynym przedmiotem luksusowym na daczy był fortepian, należący do byłego męża żony pisarza. W gabinecie miał biurko, szafę i łóżko, wszystko na jakichś 40 metrach kwadratowych. Z okien za to rozpościerał się niegdyś fenomenalny widok na ogród warzywny (do dziś utrzymywany), pole, zwane Niejasną Polaną i dziś, niestety, zabudowane przez noworuskie wille, cmentarz i górującą nad nim bielutką cerkiew. To właśnie tu otrzymał był telegram o przyznaniu mu Nobla, i stąd zmuszony był wysłać telegram o odmowie przyjęcia nagrody.

Obejrzałyśmy willę, skorzystałyśmy z budki z serduszkiem (wyjątkowo czystej, jak na tego typu przybytki), umyłyśmy ręce pod pompą i udałyśmy się w dalszą drogę, baaaardzo długą, zakończoną rozczarowaniem (muzeum nam zamknięto przed nosem), ale i... NIESPODZIANKĄ.


Zdjęcia są badziewne, bo baterie w aparacie wysiadły, zapasowych wyjątkowo nie wzięłam, i trzeba się było posiłkować komórką :(

sobota, 23 lipca 2011

Денису посвящается :)

Jako że Denis (Kacap z Moskwy) jest znanym wielbicielem gastarbeiterów, coś specjalnie dla niego:

czwartek, 21 lipca 2011

Miasto o zmroku

Zupełnie zapomniałam o pewnym nocnym spacerze po Mieście - z małżonkiem i nie tylko. 
No i spacery były nie tylko nocne, a też o nich zapomniałam.
Miasto jest... różne.

środa, 20 lipca 2011

Русский рок

Znam, oczywiście, rockowych gigantów, takich jak Coj, grupy Akwarium, Машина Времени, Чиж&Co, Агата Кристи czy Zemfira, ale chciałam sobie posłuchać czegoś NAPRAWDĘ współczesnego. I trafił mi się taki oto żartobliwy teledysk... o stanie rosyjskiego rocka :)

Koniecznie trzeba obejrzeć do SAMEGO KOŃCA!

Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca???

Byłam właśnie na "Fiołku z Montmartre", wystawianym przez fantastyczny Teatr Muzyczny na Basmannej, który właśnie kończył swój dziesiąty sezon. Teatr nie ma własnego budynku, a na ten spektakl swoją małą scenę udostępnił teatr muzyczny Stanisławskiego i Niemirowicza-Danczenko. Baaaardzo kameralnie było, i bardzo wesoło, bo to zespół tworzony przez ludzi młodych - dla ludzi młodych. Chociaż na widowni sporo było emerytów :) Bawiłam się jednak wspaniale - lubię operetkę i nareszcie rozmawiali ze mną ze sceny ludzie w moim wieku lub niewiele ode mnie starsi.



I stało się to powodem do zażartej dyskusji między mną i moją towarzyszką teatralną. Dyskusja rozgorzała, kiedy spytałam, czy na scenie w Lenkomie, dokąd się wkrótce wybieramy, znów będą staruszki (byli wyłącznie staruszkowie na wszystkich trzech spektaklach dramatycznych, na których byłyśmy razem). Usłyszałam, że to wybitni aktorzy i należy ich zobaczyć. A w ogóle to należy polubić dramat.
O tych wybitnych aktorach niedługo będziemy mówić w czasie przeszłym (Słowacki wielkim poetą był), i może rzeczywiście byli oni - i nadal są - wielcy, tylko że ich nazwiska mi kompletnie nic nie mówią, i u szczytu ich kariery scenicznej ich nie widziałam i już nie zobaczę. I nie wiem, jak można polubić coś, czego się nie lubi, przy czym nie lubi zdecydowanie (przedstawienia dla Młodej w tej konwencji też mnie rajcują najmniej ze wszystkiego, na co z Młodą chadzamy). Na spektaklach dla dorosłych byłam w ciągu ostatnich dwóch lat może dziewięć razy. Z czego cztery były w teatrze dramatycznym, a na całą resztę przypadała reszta. Więc chyba starałam się uczciwie...
Hmm, jaka jest hierarchia w sztuce wysokiej? Są gatunki wysokie i wyższe?

wtorek, 19 lipca 2011

Churching w Moskwie

Doskwiera mi istnienie w Moskwie de facto jednego kościoła, w którym możliwa jest spowiedź po polsku. Jeśli ktoś, tak jak ja, wybiera zwykle jedną i tą samą z dwóch polskich Mszy, to ma, wcale tego nie chcąc, stałego spowiednika. Co nie zawsze jest fajne i pożądane. Gdybym się bardzo uparła, to potrafiłabym porozmawiać z księdzem po rosyjsku, tyle że w mojej dwujęzyczności istnieje bardzo silny podział funkcjonalny, i sprawy relacji z Bogiem załatwia się po polsku i już.

Uprawianie churchingu w Rosji może oznaczać konieczność przejechania 200 albo 600 km, bo tam podobno są jacyś rozsądni dominikanie... Ja wiem, że nie powinnam się skarżyć, bo mam do wyboru aż dwa i pół kościoła katolickiego (katedra, frankofoński św. Ludwik i kaplica Św. Olgi), a w tym najbliższym posługę pełni co najmniej sześciu Polaków. I kolejny jest w Jarosławiu. To już niezły materiał na churching. Niektórzy katolicy mają jednego kapłana w promieniu tysiąca kilometrów. No i dość często jednak bywam w Polsce, a tam mogę sobie do woli wybierać kolory sutann czy habitów... Co - z drugiej strony - mnie rozpuściło, bo jak się przywyknie do wysokiego standardu niestandardowych kościołów, to parafialny wydaje się... no... jak przychodnia rejonowa w porównaniu do eleganckiej prywatnej kliniki.

poniedziałek, 18 lipca 2011

I jeszcze z Jekatierinburga...

pochodzą co najmniej dwa kultowe rosyjskie zespoły rockowe: Наутилус Помпилиус i Чайф. Dlatego teraz co roku organizowany jest tam festiwal rockowy, na który czasem przyjeżdżają prawdziwe gwiazdy z całego świata, a czasem - w zależności od formuły - młode, nieznane zespoły.




niedziela, 17 lipca 2011

Na granicy Europy i Azji


Na granicy Europy i Azji (ale bardziej w Azji) w 1723 na podstawie ukazu Piotra Pierwszego na brzegu rzeki Istet rozpoczęto budowę największej w kraju huty żelaza. Osadę, która wokół niej powstała, nazwano na cześć żony cara - Katarzyny I.
Tak właśnie narodził się Jekatierinburg, stolica Uralu, którego niezmierzone bogactwa właśnie wówczas odkrywano.

Ural (przynajmniej w tym miejscu) zaskakuje. Krajobraz przypomina mocno Góry Świętokrzyskie, a przecież to olbrzymi masyw... bardzo starych gór. Ich najwyższy szczyt nie sięga nawet 2000 m n.p.m., ale to na dalekiej północy, a w okolicy miasta najwyższe wzniesienie to ledwie 300 metrów... Na Uralu jest złoto (zanim je odkryto w XVIII stuleciu Rosja nie miała własnego kruszcu), żelazo, boksyty, miedź, chrom, mangan, węgiel i ropa, a także słynne kamienie szlachetne. Najsłynniejszy jest chyba piękny zielony malachit, który obecnie na stragany z pamiątkami... przywożony jest z Konga, bo nie wydobywa się go już na skalę przemysłową w Rosji. 
A stolicę Uralu nazywa się czasem trzecią stolicą Rosji - jest to czwarte miasto pod względem liczby mieszkańców, trzecie - jeśli chodzi o liczbę uczelni i teatrów, i rzeczywiście nie przypomina "prowincjonalnych" ponadmilionowych zespołów urbanistycznych. Po pierwsze, to nie jest typowa ulicówka. Najważniejszy prospekt (Lenina, oczywiście) przecina deptak, ozdobiony sympatycznymi rzeźbami XIX-wiecznych mieszkańców (ale nie tylko - niedawno pojawił się tam też Michael Jackson), a także bulwar nad rzeką, która rozlewa się w piękny, duży staw, nowoczesna zabudowa wokół którego stanowi dominantę miasta. W centrum zachowało się sporo starych kamienic czy modernistycznej i socrealistycznej zabudowy, ale zdecydowanie najbardziej rzucają się w oczy lśniące drapacze chmur. Być może olbrzymią modernizację zawdzięczać należy Jelcynowi, który się stąd wywodził, trwa ona jednak do tej pory, mimo śmierci VIPa.
Jekatierinburg ma bardzo bogatą bazę hotelową, przy czym naprawdę dużo jest tu przybytków o standardzie **** i więcej, a ceny nie są bardzo straszne. Nowoczesne lotnisko łączy z centrum trzypasmowa autostrada, i nawet symbole miasta - niedokończona wieża telewizyjna i konstruktywistyczny cyrk - sprawiają wrażenie nowoczesności. Metro, niezbyt jeszcze rozbudowane, jest bardzo utylitarne i... bardzo wilgotne.
Wieżę mają dokończyć - po pierwsze, szkoda kasy włożonej w niszczejący od 1988 roku kikut (do końca brakuje 100 metrów, 200 już stoi), po drugie, rocznie około 10-15 osób rozstaje się z życiem, rzucając się z wieży po ominięciu niezbyt gorliwej ochrony.

A co do hoteli, to głównym tematem rozmów przy śniadaniu w moim była... cena prezerwatyw w minibarku. Wszyscy się bardzo ucieszyli, że one są, ale 180 rubli za trzy kondomy to prawdziwe zdzierstwo, a do miasta 10 km.... Ciekawe, czy panie, których towarzystwo oferowano mojemu koledze (co za seksizm - mnie nikt nie proponował nocnych rozrywek) miały własny sprzęt?

środa, 13 lipca 2011

Jasna Polana

Jasna Polana leży kilkanaście kilometrów od Tuły, 200 km na południe od Moskwy. Spokojnie można by się tam wybrać samodzielnie, tyle że nie... w sezonie. Bo latem posiadłość nachodzą hordy turystów, więc dozwolone jest wyłącznie zorganizowane zwiedzanie. Ergo, wycieczka. Na szczęście Rosjanie lubują się w wyjazdach grupowych i mnóstwo biur podróży oferuje bliższe i dalsze wyprawy autokarowe, z przewodnikiem, który w jedną stronę nawija, jak najęty (bo też jest w tym celu najęty), a na miejscu oddaje w ręce przewodnika miejsca.
Nie wiem, o czym nawijała nasza pilotka, ponieważ mnie autokar ukołysał. Obudziłam się już w Tule, a że korków żadnych nie było, zaczęliśmy od końca - od stacji kolejowej Kozłowa Zasieka, na którą przywieziono ciało Tołstoja po jego śmierci. Zwiał był od swojej rodziny, bo... ale o tym sobie można w każdej biografii przeczytać. Stacja zaś jest śliczna, wyremontowana i doprowadzona do stanu z 1910 roku z inicjatywy RŻD. Ma też maleńkie muzeum kolejowe, klimatyczne bardzo, i stroje z epoki można wypożyczyć.
A potem dojechaliśmy do właściwej Jasnej Polany, przekąsiliśmy coś w dziwnej kafejce i udaliśmy się na zwiedzanie. Przewodniczka była bardzo profesjonalna, miła, ale... czułam się jak element na taśmie produkcyjnej. Wprowadzono, uprzedzono, założono papucie, pokazano eksponaty a, b, c, d (dalej nie, bo czas nagli, kolejna grupa czeka), zdjęto papucie, jakieś pytania? do widzenia Państwu. Na pytania odpowiadała szczegółowo, nie było wrażenia, że chce się nas jak najszybciej pozbyć, ale jakieś niejasne poczucie masówki pozostało. Pani miała genialne przejścia w narracji od jednej ekspozycji do drugiej, szkoda, że nie jestem w stanie żadnego zacytować :(
Tołstoj się w Jasnej Polanie urodził, na skórzanej kanapie, podobnie jak jego bracia i siostra, i na tej samej kanapie rodziły się jego dzieci. Tutaj napisał Wojnę i pokój i Annę Kareninę, i Zmartwychwstanie, i wiele innych tekstów. Tu usiłował wprowadzać w czyn swoje wizje lepszego świata i sprawiedliwości społecznej. Tu został pochowany.
A cała jego rodzina - rodzeństwo, rodzice, dziadkowie, dzieci - pochowana jest na pobliskim cmentarzu parafialnym, obok sympatycznej cerkwi z różanym ogródkiem.



Muzeum powstało już kilka lat po śmierci pisarza, Jasna Polana była miejscem swoistego kultu jeszcze kiedy mieszkali w niej ludzie... Sofia Andriejewna, wiedząc, że nie będzie w stanie utrzymać majątku, zwłaszcza w obliczu wydarzeń politycznych, długo walczyła o jego nacjonalizację, zachowując wszystkie pamiątki po zmarłym. Dlatego podziwiać możemy oryginalne meble, sprzęty, książki (kilkanaście tysięcy), portrety (wybitnych malarzy zresztą), dwa fortepiany (kolejne dwa Tołstoj miał w Moskwie), rękopisy - i w ogóle wszystko. Warto zwiedzić je... zimą, kiedy jest tam równie ładnie, a z pewnością bardziej, niż w sezonie, nastrojowo.

wtorek, 12 lipca 2011

Lew Tołstoj wielkim pisarzem był...

... a jego żona była święta.
Wnikliwe badania w tej kwestii prowadzę, więc chwilowo rozwodzić się nie będę (ani w kwestii, ani z mężem). W każdym razie w e-booku mam teraz nie tylko fajną biografię, którą napisał Henri Troyat (temat na osobny wpis), ale też dzienniki Sofii Andriejewny i... "Wojnę i pokój". Bo ostatnio czytałam to mając lat 22 i mógł mi się punkt widzenia i sposób odbioru zmienić.

A naszło mnie, bo odwiedziłam dwa miłe muzea. Pierwsze, bardziej sympatyczne, mieści się w Moskwie, w Chamownikach, na ulicy Lwa Tołstoja, oczywiście. To miejska posiadłość pisarza, przypominająca bardziej chatkę na wsi, zakupiona już chyba po pewnym przewrocie duchowym, który się w nim dokonał. W każdym razie drewniany dom nie jest zbyt duży, jak na potrzeby rodziny z ośmiorgiem dzieci i dziesięciu osób z obsługi. Zakupiono go, by starsi mogli uczęszczać do szkół, a sam Tołstoj za nim nie przepadał, jak i za Moskwą w tym okresie swojego życia w ogóle. Jego wina, było nie kupować chałupy w dzielnicy robotniczej, w pobliżu fabryki tkackiej i śmierdzącego browaru, na tyłach domu wariatów. Do tego ostatniego zresztą często chadzał, w przekonaniu, że geniusz często graniczy z szaleństwem (albo odwrotnie). Chadzał, kiedy bywał w domu, albowiem ponieważ bezczelnie zostawiał małżonkę z potomstwem i wyjeżdżał na długie miesiące do swojej ukochanej Jasnej Polany, gdzie miał ciszę, spokój i przestrzenie, i żaden drobiazg mu się pod nogami nie plątał.

Ale nie o tym miało być. 
Miało być o muzealnikach.
Bo w kasie nieśmiało zapytałyśmy o przewodnika. Kasjerka, miła starsza pani, wytłumaczyła nam, że wycieczki warto zamawiać z tygodniowym wyprzedzeniem, wyjaśniwszy uprzednio, kto będzie klientem, bo np. dzieciaczkom opowiedzą historię niedźwiedziej skóry, a dorosłych ten fakt biografii umiarkowanie podnieca. Podziękowałyśmy grzecznie i skierowałyśmy się do wyjścia ze stróżówki, kiedy to pani nabrała powietrza w płuca i "tytułem wstępu" opowiedziała nam całą historię posiadłości i mnóstwo ciekawostek. Miała jeszcze mnóstwo zapału, ale weszli kolejni chętni po bilety, poradziła nam więc tylko pytać o wszystko opiekunów ekspozycji.

Khm, jedna z opiekunek ryknęła na nas strasznym głosem, dlaczego nie mamy wywieszki ze zgodą na fotografowanie, ale pozostałe oprowadzały po swoich pokojach tak, jakbyśmy do nich w gości przyszły. Tyle, że na stuletnie krzesła przy zabytkowej porcelanie nie sadzały. Wzruszały się losem najmłodszego synka pisarza, który umarł jako siedmiolatek, postanawiając wcześniej, że zostanie aniołkiem, tłumaczyły, jak działało oświetlenie (Tołstoj za nowościami nie przepadał i elektryczności w domu nie miał), i że wbrew pozorom w zimie jest w salonie widniej, niż latem - bo nie ma liści w ogrodzie :), pokazały nam rower, na którym pisarz nauczył się jeździć jako 67-latek, i chody, z których maluchy zjeżdżały, siedząc na wielkich tacach do samowaru.


Zabiorę tam Młodą z kumplami albo z klasą, zwłaszcza, że Tołstoj fascynował się pedagogiką i parę zbiorów dla dzieci popełnił. 
A o Jasnej Polanie - gdzie też byłam - geniuszu hrabiego i świętości jego żony - będzie później.

sobota, 9 lipca 2011

Trudni ludzie

Nie ma Młodej, więc znów mam okazję pochodzić na przedstawienia dla dorosłych. W Moskwie latem nie ma tak dużego wyboru, jak w sezonie, a ja wybieram sobie nazwę teatru i ewentualnie aktorów, na których idę, o sztuce bladego pojęcia nie mając. I - deja vu - jak rok temu w Teatrze na Małej Bronnej, trafiłam na spektakl o starych (no OK, w oryginale mają po czterdziestce, ale nie tu), samotnych Żydach polskiego pochodzenia, granych przez, khmmm, bardzo doświadczonych aktorów.
Tym razem byli to "Trudni ludzie" Josefa Bar-Josefa w teatrze "Sowriemiennik" (zdjęcie jest z www.sovremennik.ru). Pełna sala, owacja na stojąco, mnóstwo kwiatów - ale cóż, grały takie sławy, jak Lia Ahedżakowa, Igor Kwasza i Walentyn Gaft, znani nie tylko z desek teatru, ale i z wielu filmów. Wszyscy po siedemdziesiątce... i - nie jestem przekonana, czy te kwiaty i brawa były za spektakl, czy za całokształt pracy twórczej :)

Byłam już na kolejnej edycji baletu dla turystów (tym razem Gisel), wybieram się na operetkę... i dziecię przyjeżdża. Już niedługo urlop?

piątek, 8 lipca 2011

Nowoczesność w domu i zagrodzie


Ponieważ do mojego urlopu zostało parę tygodni, zajęłam się kompletowaniem niezbędnych papierków, dokonywaniem rezerwacji etc. 
Bilety lotnicze zamawia nam zwykle sekretarka w pracy. Bilety kolejowe też mogłaby zamówić, ale firma liczy sobie za usługę 200 rubli od świstka z napisem RZD, jechać miały 3 osoby, więc stwierdziłam, że za te pieniądze udam się na dworzec, w końcu niedaleko mam.
Na dworcu, jak zwykle w wakacje, przy kasach krajowych dziki tłum. Ale... przy terminalach nie ma nikogo, oprócz miłej pani z plakietką RZD, która zapytała, czy mi pomóc. Chyba sobie radziłam :) Terminal poprosił mnie o włożenie karty płatniczej (i nie obchodziło go, że to maestro polskiego banku), podanie pinu tejże, paru danych osobowych niezbędnych do wydania biletu (w Rosji muszą być nadrukowane na "dokumentach przejazdu"), umożliwiał wbijanie tych danych zarówno cyrylicą, jak i łacinnicą, i... wydrukował eleganckie kartoniki.  Trwało to nieco dłużej, niż przy okienku, ale za to bez kolejki :)

czwartek, 7 lipca 2011

Na receptę

Ostatnio musiałam przejść istną "ścieżkę zdrowia" w ulubionej przychodni mojego ubiezpieczyciela, wędrując od gabinetu do gabinetu. W jednym z nich dostałam nawet RECEPTĘ na lekarstwo! Oglądałam ją, zaciekawiona, ze wszystkich stron, bo dawno takiego dziwa nie widziałam.
Udałam się do apteki w celu jej zrealizowania, i natychmiast rzuciła mi się w oczy szklana witryna, opatrzona w górnym rogu napisem "na receptę". Była tuż przy kasie, więc trudno było jej nie zauważyć. W witrynie leżały... durexy. I dopiero po chwili dojrzałam, że na górnej półce, pod napisem właśnie, umieszczono kolorowe opakowania Viagry.
Receptę (nie na Viagrę, rzecz jasna) wręczyłam pani magister. Ta odszukała właściwe pudełeczko, zeskanowała cenę i... oddała mi lek wraz z receptą. Czyli mogłam sobie spokojnie pójść do kolejnej apteki i powtórzyć operację, zwłaszcza, że tutejsze recepty nie mają kodów kreskowych i nie widziałam, żeby jakiekolwiek dane były wprowadzane do aptecznego komputera.

środa, 6 lipca 2011

Polak, Rusin, dwa bratanki...

ja wiem, że to Węgier. Ale kiedy wspominam o tym, że jestem Polką, natychmiast okazuje się, że babcia mojego interlokutora jest z domu Brzozowska, albo że dziadek się kochał "w pannoczkie".
Co zaskakujące... polskie akcenty znajduję co chwilę w odkrywanych muzeach, w poznawanych właśnie życiorysach sławnych ludzi... Babcia Cwietajewej była polską szlachcianką, Szalapin debiutował w "Halce" Moniuszki, rodzice Kazimierza Malewicza, autora słynnego "Czarnego kwadratu", którego "Kobieta z grabiami" inspirowała mistrzów domu Diora, byli Polakami, Galina Ułanowa rozpoczęła i zakończyła swoją karierę baletem "Chopiniana", jeden z budynków Muzeum im. Puszkina ma wmurowany w bramę znaczek Pracowni Konserwacji Zabytków Kielce, skrzypek Jerzy Lasota był nauczycielem dzieci Lwa Tołstoja.


Nie tylko "bractwo słowiańskie" ale i więzy krwi nas łączą...

wtorek, 5 lipca 2011

Secesja

Secesja to po rosyjsku - модерн, a modernizmowi najbardziej chyba odpowiada конструктивизм, w historii architektury uważany za jeden z przejawów modernizmu, najpełniej przedstawiony właśnie w ZSRR. Opisując willę Riabuszyńskich (muzeum Gorkiego) zaznaczyłam, że jest to jedna z nielicznych perełek secesji w Moskwie. Cóż bardziej mylnego! Zarówno sam Schechtel, jak i jego uczniowe, np. Adamowicz, czy inni mistrzowie, pozostawili w mieście setki charakterystycznych willi i czynszówek, które wtedy właśnie stawały się modne. Odkąd zaczęłam zwracać uwagę na motywy roślinne i łagodne łuki bram i balkonów, zdaje mi się, że co najmniej połowa wszystkich budynków między Sadowym a Bulwarnym kolcem pochodzi z okresu 1900-1915. Może to "syndrom złamanej ręki" - kiedy sam masz złamaną rękę, okazuje się, że co piąta napotkana osoba ma gips - ale zobaczcie sami...
Na Ostożence to nawet współczesną neosececję widziałam, tak rzadką w Łużkowskim mieście dbałość o dostosowanie nowoczesnej plomby do otoczenia historycznego...

poniedziałek, 4 lipca 2011

Marina Cwietajewa

Muzeum im. Puszkina, o którym wczoraj pisałam, założył profesor Iwan Cwietajew. Było to dzieło jego życia, któremu poświęcał chyba więcej czasu, niż swoim dzieciom - dwójce z pierwszego małżeństwa i dziewczynkom z drugiego. Jedną z nich była Marina, jedna z najwybitniejszych poetek Srebrnego Wieku poezji rosyjskiej, przełomu wieków.
Cwietajewoj poświęcona jest ekspozycja w jej mieszkaniu na Borisoglebskim pierieułku, mieszkaniu, w ktorym do niej należały tylko dwie szafy, lustro i stolik. Całą resztę absolutnie nieprzystosowana do życia Marina spaliła w kominku, żeby się ogrzać w surowe i mroźne zimy 1920/21....
A mieszkanie jest urocze. 19-letnia Marina tuż po ślubie mogła bawić się w nim w dom, urządzając niezwykłe pokoiki, oddając największy i najjaśniejszy swoim córkom, grając na fortepianie, pisząc wiersze i prowadząc bogate życie uczuciowe i erotyczne. Stanowili z mężem związek otwarty, Siergiej cierpliwie więc znosił jej kolejne fascynacje, wśród których bywały też kobiety. Cóż, kiedy Marina kogoś odkrywała, wielbiła, zachwycała się - to kochała całą sobą, oddawała się pasji całkowicie... Jej zachowanie przywodzi mi na myśl objawy choroby afektywnej dwubiegunowej, ale może wszyscy wybitni tak mają - jeśli kochają, to na całego, jeśli pogrążają się w rozpaczy, to targają się na życie - co stało się też udziałem tej ogromnie wrażliwej i niezwykłej kobiety.
Muzeum też jest niezwykłe. Zapytałyśmy o możliwość zwiedzenia go z przewodnikiem, odpowiedziano nam, że wycieczki mają drogie, ale za 100 rubli może nam towarzyszyć pracownik, który odpowie na indywidualne pytania.
Pracownik, drobna staruszka w luźnej sukience i klapeczkach, nie dała nam dojść do słowa. Mówiła o bohaterce muzeum z leciutką pobłażliwością ("wiemy wszyscy, jak Marina gotowała"), jak surowa, ale kochająca babcia o dorastającej wnuczce, której zachowania nie do końca pochwala. Staruszka była bez wątpienia ogromną znawczynią życia Cwietajewej (o twórczości nie wspomniała), ale... wyszłyśmy z muzeum mocno skołowane. Po czym rzuciłyśmy się na biografie poetki (nie te z Wikipedii, tylko normalne, kilkusetstronicowe), żeby zrozumieć i uporządkować sobie to, co właśnie widziałyśmy i słyszałyśmy. Mój czytnik e-booków zawiera coraz ciekawsze i bardziej nieoczekiwane dla mnie pozycje... Co niezmiernie mnie cieszy.

niedziela, 3 lipca 2011

Dior - Inspiracje



Między Szalapinem i dzisiejszą wystawą zaliczyłam jeszcze dwa muzea - ale to o dzisiejszym wyjściu koniecznie muszę opowiedzieć, bo wystawa będzie w Moskwie jeszcze tylko kilka tygodni, a KONIECZNIE należy ją zobaczyć. W muzeum sztuk pięknych im. A. Puszkina gości do końca lipca fenomenalna ekspozycja "Dior - pod znakiem sztuki". Co ważne - z podobnym rozmachem nie była i nie będzie prezentowana nigdzie w świecie.
A zaczyna się wszystko bardzo prosto i bardzo historycznie - od wciętego żakieciku i plisowanej spódnicy, na widok której w 1947 roku Carmel Snow, naczelny Harper's Bazaar, zakrzyknął: Your dresses have such a new look! Obok wariacja tego samego żakieciku pięćdziesiąt lat później... mówiąc szczerze, dziś też bym go założyła.

Na wystawie pokazane są suknie w akompaniamencie (zdanie skradzione od krytyka) sztuki. Erotycznych zdjęć, instalacji i obrazów, takich jak ten, które ukazują piękno kobiecego ciała:




Ale też dzieł Renoira czy Van Gogha, które, wydawać by się mogło, nic wspólnego z modą mieć nie mogą. Wystawiono suknie, inspiracją dla których były kwiaty i ogrody, legendarne stroje balowe, ubiory, zainspirowane egzotyczną dla Europejczyków kulturą, które nadają się tylko na wybieg, ale też kreacje wielkich gwiazd i koronowanych głów (jedna z nich miała na sobie suknię od diora PODCZAS koronacji). A także modele z przeróżnych kolekcji, które są prawdziwymi ever-greenami - każdy z nich można założyć dziś, niezależnie od tego, czy powstał 30 lat temu, czy w zeszłym roku. 

A wszystko to w klasycznych wnętrzach muzeum Puszkinowskiego, zmienionych nie do poznania. Muzeum użyczyło nie tylko powierzchni wystawienniczej, ale też interesujących eksponatów (jak oryginalny złoty sarkofag, stanowiący elemnent instalacji "Złoty Dior"), a kuratorka dokonała rzeczy fantastycznych, organizując tę przestrzeń w niepowtarzalny sposób.  Korynckie kolumny zostają przecięte, aby wbudować w nie boksy z sukniami, sufit zamienia się w lustro, sprawiając, że sala staje się dwukrotnie wyższa, na ekran(ie) w kształcie manekina projektant przymierza suknię, a w sali poświęconej perfumom oprócz flakoników i spotów reklamowych podziwiać można specjalnie w tym celu stworzoną przez rosyjską artystkę Olgę Kisielową instalację "OrgAn perfumeryjny".




Tylko audioprzewodnika wypożyczać nie warto... 

piątek, 1 lipca 2011

Oniegin, klnę się na mą szpagę, żem zakochany jest w Tornagi!

zaśpiewał podczas spektaklu, samowolnie zmieniając libretto, wybitny bas rosyjski, Fiodor Szalapin.

Mam czas. Mam towarzystwo. Mam muzea. Więc korzystam z tej kombinacji jak mogę (myśl skradziona). I kolejna skradziona myśl - żeby Moskwę poznać, polubić, pokochać - trzeba ją poczuć w nogach. Co też czynię ostatnio bardzo intensywnie. 
Głowy Gogola jeszcze nie znalazłam - po drodze było kilka innych ciekawych muzeów. Na przykład muzeum Szalapina. Podoba mi się w tym zwiedzaniu to, że zaglądam tam z nudów właściwie, z braku lepszego zajęcia, nie dlatego, że jestem ogromną miłośniczką danej osobistości - a wychodzę już jako fanka. Tak było też w przypadku Szalapina, o którym wiedziałam tylko, że był jakimś artystą.

Okazuje się, że nie "jakimś", tylko wielkim. Na dodatek praktycznie samoukiem, z zaledwie podstawową ogólną edukacją formalną. Zaczynał jako chórzysta w cerkwi. Okazał się nie tylko posiadaczem wspaniałego głosu, ale i nowatorem, jednym z pierwszych, którzy w operze nie tylko śpiewali - ale grali i budowali dramaturgię postaci. Kochał też życie, i widać to w tym muzeum.

Do muzeum przyszłam nieco ponad godzinę przed zamknięciem i odniosłam nieodparte wrażenie (zwłaszcza pod koniec), że wszyscy czekają tylko, żebym już stamtąd wyszła. "Panie pozwolą, posłuchacie sobie muzyki, mam nadzieję, że trzy utwory wystarczą" - technik zawołał nas do tzw. "białego salonu", w którym stał sprzęt, i puścił nam dwa nagrania, zamiast obiecanych trzech: "bo nie zdążycie obejrzeć ekspozycji!". Grzecznie więc poszłyśmy oglądać ekspozycję, dość dobrze opisaną. Babcie, które jej pilnowały, bardzo chętnie odpowiadały na zadawane pytania. Widać było, że lubią swojego bohatera i są w stanie mu wiele wybaczyć, np. faktyczne wielożeństwo... 

Gość bowiem, po publicznym wyznaniu miłości do włoskiej baleriny i złamaniu jej kariery poprzez spłodzenie pięciorga dzieci... wykorzystał jej nieobecność, kiedy odwiedzała chorą matkę w słonecznej Italii, i w Petersburgu założył drugą rodzinę. Ponieważ w teatrach obydwu miast często występował, zajmował się obydwiema paniami i wszystkimi swoimi dziećmi (a wychował ich dziesięcioro - ośmioro własnych i dwoje nowej żony z poprzedniego małżeństwa) z równą miłością i czułością. Obydwa mieszkania - zarówno moskiewskie, jak i petersburgskie - zamieniono na muzea mu poświęcone.

Szalapin z jednej strony był skąpy (miał przezwisko Trzy Ruble - na prośby o pożyczkę odpowiadał, że ma przy sobie tylko trzy ruble, jest też autorem powiedzonka "za darmo tylko ptaszki śpiewają" - potrafił bawić się, jeść i pić przez całą noc w czyimś domu, a rano przesłać rachunek za zaśpiewane arie...), z drugiej jednak strony część własnego domu oddał na szpital wojskowy w czasie I wojny światowej. Nie żałował też pieniędzy na wygodne mieszkania i edukację dzieci. I lubił siebie - do jego ulubionych portretów należy ten pędzla Kustodijewa, na którym stoi w futrze (lekko rozchylonym, żeby było widać, że cały płaszcz jest futrem podbity), w lakierkach (mimo zimy), z odgiętym małym palcem, zwracającym uwagę na drogi pierścień... 

Wyemigrował w 1922 roku - dlatego pozbawiono go tytułu Artysty Ludowego Rosji, który otrzymał był jako pierwszy artysta w nowym reżimie. Na emigrację zabrał ze sobą drugą rodzinę (pierwsza żona odmówiła wyjazdu i udzieliła rozwodu, żeby mógł drugi związek w końcu zalegalizować).

A muzeum ma bardzo fajne: niezbyt wielkie, ze smakiem urządzone pokoje, stół bilardowy, na ścianach obrazy wybitnych rosyjskich mistrzów, otrzymywane od autorów w wyrazie uznania. Warto tam pójść - również by zobaczyć, jak żył bogaty mieszczanin przełomu wieków.