wtorek, 7 lipca 2009

Buty



W mojej pracy, jak w wielu instytucjach, obowiązuje dress-code. W związku tym spędziłam kilkanaście godzin w Warszawie na poszukiwaniu butów, które byłyby eleganckie, a jednocześnie wygodne. Wydałam na nie masę pieniędzy... i... czuję deprywację. Zazdrość, by użyć mniej mądrego słowa. Chciałabym mieć, móc i umieć nosić takie szpileczki, jakie noszą Moskwianki. I w takich warunkach.

Nie, nie chodzi mi o dziurawe chodniki, wbrew pozorom, są one zwykle asfaltowe i nie mają wybojów charakterystycznych dla polskich połamanych płytek. Chodzi mi o to, że mamy, wybierające się z dziećmi w wieku przedszkolnym na spacer do wesołego miasteczka, zakładają kilometrowe obcasy obciągnięte skórą, pasujące kolorem do sukienki. Są to mamy, jeżdżące metrem, czyli prawdopodobnie nie należą do grupy "nowych ruskich", którym jest wszystko jedno, ile wydadzą pieniędzy. Muszą w tych szpileczkach unikać pułapek schodów ruchomych i przechodzić kilometry podziemnych połączeń między stacjami różnych linii. Nie wspominając o uganianiu się za zbuntowanym czterolatkiem...

To co w takim razie zakłada się tu do pracy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz