piątek, 31 lipca 2009

Chiński cyrk

Nie każdy lubi cyrk. Niektórzy uważają, że to okrutna instytucja, w której dręczone są zwierzęta, a gagi klaunów śmieszą tylko pięciolatków. Ale nawet jeśli jesteście przeciwnikami europejskiej sztuki cyrkowej, warto wybrać się na show w wykonaniu chińskich mistrzów. Ze zwierząt zobaczyć tam można lwy i smoki (czyli, jak się zapewne domyślacie, są to przebrani artyści), a klauna nie ma w ogóle. Chiński cyrk - to pokaz zwycięztwa nad ograniczeniami własnego ciała i genialnej synhronizacji działań kilkunastoosobowej grupy akrobatów i żonglerów.

(obrazy pochodzą z www.iclub-china.com i z www.moscow-tickets.ru)

Do szkół cyrkowych w Chinach trafiają już trzylatki, najzdolniejsi z których idą do szkół z internatem, gdzie przez kilkanaście godzin dziennie ćwiczą. I ćwiczenia te przynoszą efekty. Przedstawienia ogląda się z zapartym tchem, artyści zdają się być pozbawieni kości, nie zważają na siłę przyciągania i pozostałe prawa fizyki. W Moskwie miałam możliwość obejrzenia grupy akrobatycznej z jednej z chińskich prowincji. Każdy popis nawiązuje tu do tradycji sięgającej 4000 lat. Np. słynny taniec z talerzykami, którego ubogą parodię można czasem zobaczyć w naszej "Koronie" - każda z kilkunastu dziewcząt trzyma 8 patyczków. Na końcach patyczków kręcą się talerzyki, symbolizujące słońce. Artysta jest pośrednikiem pomiędzy złotą kulą i widzem - a na dodatek dziewczęta wykonują przewroty, szpagaty, piramidy - nie wypuszczając patyczków z rąk i nie upuszczając talerzyków!

Teoretycznie do cyrku chodzę dla Młodej, która nie przepuści żadnej okazji. Ale tym razem Młoda zasnęła po 10 minutach przedstawienia, a ja... jak zaczarowana patrzyłam na scenę (nie arenę, bo rzecz się działa w teatrze Estrady). I nie zauważyłam, kiedy minęły dwie godziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz