środa, 15 lipca 2009

Muzeum Darwinowskie




Muzeum Dawrinowskie to drugie z muzeów przyrodniczych, o których chciałam opowiedzieć. "Timitriaziew" mieści się w przytulnej starej kamienicy, a Darwinowskie - w dwóch nowoczesnych, obszernych gmachach. Ale wcale nie jest w nich pusto. Ekspozycja swoim rozmachem, wykorzystaniem multimediów, interaktywnością przypomina słynne londyńskie Muzeum Historii Naturalnej. Być może dlatego przyciąga tylu... ojców, którzy z wyraźną przyjemnością przyprowadzili tu swoje pociechy.

Oprócz normalnych tabliczek informacyjnych każda witryna zaopatrzona była w niewielki ekran LCD, na którym wyświetlał się film o danym eksponacie, przykładowo, oprócz wypchanego lwa można było zobaczyć, gdzie on mieszka, jak poluje, jak wygląda jego rodzina, jaki odgłos wydaje i tak dalej. W sali poświęconej ptakom można było posłuchać ich śpiewu, naciskając odpowiedni guzik, dowiedziałam się też, że ważę tyle, co 9 kotów albo 300 szczurów - na specjalnej "żywej" wadze. Zobaczyłyśmy, jak ruszają się dinozaury. Zgadywałyśmy, które obrazy zostały namalowane przez znanych artystów, a które przez... szympansy i goryle. Podobno "trafia" 30% zwiedzających...

Akurat kiedy odczuwałyśmy lekki przesyt informacji (a przed nami było jeszcze duuuuuuużo sal) znalazłyśmy się w miejscu z miękkimi fotelami, ciekawymi książkami i puszystym dywanem zaopatrzonym w "materiały budowlane" obciągnięte sztuczną skórą. Młoda była w swoim żywiole i spędziłyśmy tam bardzo przyjemne pół godzinki, podziwiając oczywiście obuwie mam :) i odnotowując znaczącą liczebną przewagę tatusiów.

Potem dowiedziałyśmy się, że mężczyzna, który jest rogaczem, tak naprawdę powinien się cieszyć... Otóż bezrogie jelenie, lub też takie, którt zostały niebyt chojnie pod tym względem obdarzone przez naturę, nie mają najmniejszych szans na potomstwo. Poroże wykorzystywane jest wyłącznie do walk godowych (komentarz Młodej: biją się, który zostanie tatusiem), gdyż jelenie przed wrogiem bronią się kopytami.

A potem nagle zgasło światło, rozległa się muzyka, a naszym oczom ukazał się Wielki Wybuch, wyświetlany na ścianach centralnej sali. Młoda zobaczyła, jak powstała Ziemia, kto na niej pierwszy zamieszkał i jak dalej rozwijało się życie. Od tej pory muszę odpowiadać na liczne pytania dotyczące różnych teorii wyginięcia dinozaurów...

Po filmie trafiłyśmy do jaskini z jakimś pierwotnym paleniskiem, później do szałasu okrytego skórami, chaty z bali, a w końcu - do współczesnego mieszkania, w którym żółte wykrzyniki oznaczały urządzenia i przedmioty szczególnie szkodliwe dla środowiska.

Strzałki sugerujące kierunek zwiedzania wyprowadziły nas w końcu... na dach, gdzie zobaczyłyśmy zdjęcia przeróżnych zwierząt, opatrzone dowcipnymi tytułami.

Spędziłyśmy tam cały dzień, a jestem przekonana, że chętnie wrócimy tam jeszcze co najmniej kilka razy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz