czwartek, 7 lipca 2011

Na receptę

Ostatnio musiałam przejść istną "ścieżkę zdrowia" w ulubionej przychodni mojego ubiezpieczyciela, wędrując od gabinetu do gabinetu. W jednym z nich dostałam nawet RECEPTĘ na lekarstwo! Oglądałam ją, zaciekawiona, ze wszystkich stron, bo dawno takiego dziwa nie widziałam.
Udałam się do apteki w celu jej zrealizowania, i natychmiast rzuciła mi się w oczy szklana witryna, opatrzona w górnym rogu napisem "na receptę". Była tuż przy kasie, więc trudno było jej nie zauważyć. W witrynie leżały... durexy. I dopiero po chwili dojrzałam, że na górnej półce, pod napisem właśnie, umieszczono kolorowe opakowania Viagry.
Receptę (nie na Viagrę, rzecz jasna) wręczyłam pani magister. Ta odszukała właściwe pudełeczko, zeskanowała cenę i... oddała mi lek wraz z receptą. Czyli mogłam sobie spokojnie pójść do kolejnej apteki i powtórzyć operację, zwłaszcza, że tutejsze recepty nie mają kodów kreskowych i nie widziałam, żeby jakiekolwiek dane były wprowadzane do aptecznego komputera.

1 komentarz:

  1. No popatrz, a mnie receptę (też nie na Viagrę) jednak zatrzymali:-)
    moze dlatego, ze to była apteka przyszpitalna i w dodatku "prezydencka"? :-)

    OdpowiedzUsuń