wtorek, 12 lipca 2011

Lew Tołstoj wielkim pisarzem był...

... a jego żona była święta.
Wnikliwe badania w tej kwestii prowadzę, więc chwilowo rozwodzić się nie będę (ani w kwestii, ani z mężem). W każdym razie w e-booku mam teraz nie tylko fajną biografię, którą napisał Henri Troyat (temat na osobny wpis), ale też dzienniki Sofii Andriejewny i... "Wojnę i pokój". Bo ostatnio czytałam to mając lat 22 i mógł mi się punkt widzenia i sposób odbioru zmienić.

A naszło mnie, bo odwiedziłam dwa miłe muzea. Pierwsze, bardziej sympatyczne, mieści się w Moskwie, w Chamownikach, na ulicy Lwa Tołstoja, oczywiście. To miejska posiadłość pisarza, przypominająca bardziej chatkę na wsi, zakupiona już chyba po pewnym przewrocie duchowym, który się w nim dokonał. W każdym razie drewniany dom nie jest zbyt duży, jak na potrzeby rodziny z ośmiorgiem dzieci i dziesięciu osób z obsługi. Zakupiono go, by starsi mogli uczęszczać do szkół, a sam Tołstoj za nim nie przepadał, jak i za Moskwą w tym okresie swojego życia w ogóle. Jego wina, było nie kupować chałupy w dzielnicy robotniczej, w pobliżu fabryki tkackiej i śmierdzącego browaru, na tyłach domu wariatów. Do tego ostatniego zresztą często chadzał, w przekonaniu, że geniusz często graniczy z szaleństwem (albo odwrotnie). Chadzał, kiedy bywał w domu, albowiem ponieważ bezczelnie zostawiał małżonkę z potomstwem i wyjeżdżał na długie miesiące do swojej ukochanej Jasnej Polany, gdzie miał ciszę, spokój i przestrzenie, i żaden drobiazg mu się pod nogami nie plątał.

Ale nie o tym miało być. 
Miało być o muzealnikach.
Bo w kasie nieśmiało zapytałyśmy o przewodnika. Kasjerka, miła starsza pani, wytłumaczyła nam, że wycieczki warto zamawiać z tygodniowym wyprzedzeniem, wyjaśniwszy uprzednio, kto będzie klientem, bo np. dzieciaczkom opowiedzą historię niedźwiedziej skóry, a dorosłych ten fakt biografii umiarkowanie podnieca. Podziękowałyśmy grzecznie i skierowałyśmy się do wyjścia ze stróżówki, kiedy to pani nabrała powietrza w płuca i "tytułem wstępu" opowiedziała nam całą historię posiadłości i mnóstwo ciekawostek. Miała jeszcze mnóstwo zapału, ale weszli kolejni chętni po bilety, poradziła nam więc tylko pytać o wszystko opiekunów ekspozycji.

Khm, jedna z opiekunek ryknęła na nas strasznym głosem, dlaczego nie mamy wywieszki ze zgodą na fotografowanie, ale pozostałe oprowadzały po swoich pokojach tak, jakbyśmy do nich w gości przyszły. Tyle, że na stuletnie krzesła przy zabytkowej porcelanie nie sadzały. Wzruszały się losem najmłodszego synka pisarza, który umarł jako siedmiolatek, postanawiając wcześniej, że zostanie aniołkiem, tłumaczyły, jak działało oświetlenie (Tołstoj za nowościami nie przepadał i elektryczności w domu nie miał), i że wbrew pozorom w zimie jest w salonie widniej, niż latem - bo nie ma liści w ogrodzie :), pokazały nam rower, na którym pisarz nauczył się jeździć jako 67-latek, i chody, z których maluchy zjeżdżały, siedząc na wielkich tacach do samowaru.


Zabiorę tam Młodą z kumplami albo z klasą, zwłaszcza, że Tołstoj fascynował się pedagogiką i parę zbiorów dla dzieci popełnił. 
A o Jasnej Polanie - gdzie też byłam - geniuszu hrabiego i świętości jego żony - będzie później.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz