niedziela, 24 stycznia 2010

Jeżyk, Zajączek i Tuptuś

Postanowiłam zabrać Dziecko na coś dla młodszych dzieci, bo przez ostatnie parę miesięcy wybierałam przedstawienia pod swoim kątem. Poszłyśmy więc na spektakl kukiełkowy "od 3 lat". A raczej pojechałyśmy z sąsiadami, z którymi się umówiłam 70 minut przed rozpoczęciem, mimo że GPS twierdził, że jedzie się tam 15 minut. I to było bardzo mądre. Wcale nie dlatego, że GPS nie miał racji. Albowiem ponieważ po przejechaniu 6 z 8 kilometrów sąsiadka zapytała, czy zabrałam bilety. A JA ICH NIE ZABRAŁAM.
Szybka zawrotka, potem ta sama trasa w gęstszym już potoku samochodów (a półtorej godziny później w ogóle staliśmy w korku) i wpadłyśmy do teatru po 2 dzwonku. Błyskawiczna szatnia i zdążyłyśmy!

Ja się wynudziłam... Ale Młoda brała aktywny udział w przedstawieniu, pomagała Zajączkowi się schować, budziła go, kiedy przyszły wstrętne gąsienice zjadać jego kapustkę, wołała na pomoc ptaszki i oczywiście pytała, "czy przyjdziemy tu jeszcze raz". Ale - rzecz dziwna - nie chciała iść dokładnie na ten sam spektakl (a zwykle wyraża taką chęć), tylko zainteresowała się pozostałym repertuarem. Może dlatego, że w czasie przerwy był czas na oglądanie zdjęć w foyer, można też było dotknąć prawdziwe - muzealne już - kukiełki i POBAWIĆ SIĘ NIMI. Mnie zresztą też spodobała się atmosfera w tym teatrze: z jednej strony "prawdziwe" kolumny doryckie, kryształowe żyrandole i pluszowe fotele, a z drugiej - kameralny budynek, bardzo miłe bileterki, sprytna konstrukcja siedzeń, pozwalająca na podwyższenie fotela tak, aby widz o metrowym wzroście mógł siedzieć samodzielnie, a nie u mamy na kolanach. To jest dorosły teatr w miniaturze, szanujący swojego odbiorcę. Nawet światła wygaszane były baaaaaardzoooo powoooooli, żeby najmłodsi się nie przestraszyli nagłej ciemności.
Generalnie: polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz