piątek, 29 stycznia 2010

Gilarowski

Małżonek otrzymał od szefostwa książkę (kurczę, aż słownik ortograficzny trzeba było otwierać - liczba wyników w guglu sugerowałaby, że szefowstwo jest formą równie poprawną - ergo, nie należy bezgranicznie ufać Sieci - niby wiem, ale...). W każdym razie otrzymał. Książkę. Nazywa się "Moskwa i Moskwianie" (i znów do słownika zaglądałam - chciałam napisać Moskwicz, a to samochód... a taka ładna kalka z rosyjskiego). Książkę czytam ja, bo małżonek z racji poważnych ograniczeń czasowych i drobnych ograniczeń językowych woli wydruki ustaw ze strony sejmowej :P
Książka jest fenomenalna. Czytałam różne varsaviana, ale nie wiem, do czego to można porównać. Opublikowana w 1926 roku stanowi zbiór genialnych opisów stolicy końca XIX wieku, tych jej elementów, które znikały w oczach: Chitrowki, Zajauzia, wielkich bazarów i ich okolic, Moskwy podziemnej, Moskwy przestępczej, moskiewskiego półświatka. Bawią dziś dodawane na końcu każdego rozdziału uwagi, że dzięki władzy radzieckiej zlikwidowano te siedliska biedy, cwaniactwa i braku absolutnej higieny. To znaczy, faktycznie je zlikwidowano, ale uwagi wydają się być dołączane specjalnie, żeby spełniać jakieś wymogi narzucane przez wydawców, bo... autor z prawdziwą sympatią nieistniejące już klimaty opisuje.
Tom jest opasły, najprawdziwsza cegła, i znakomicie ilustrowany. Tej Moskwy już nie ma, została jednak obfotografowana, i liczne zdjęcia w charakterystycznej  sepii stanowią znakomity dodatek do lektury. Kiedy tylko zrobi się cieplej, pospaceruję sobie ulicami miasta z Gilarowskim w ręku, patrząc, jak się zmieniło przez 150 lat...

Jeśli ktoś nie ma możliwości czy ochoty poczytać sobie po rosyjsku, to zbliżone klimaty odnajdzie śledząc moskiewskie fragmenty przygód niejakiego Fandorina z książek Grigorija Czhartiszwili (aka Boris Akunin) :D

Szukając ilustracji do posta (to skan okładki książki) natrafiłam na ciekawy blog fotograficzny, m.in. o starej Moskwie.
Jak się z nim bliżej zapoznam, to go dodam do linkowni :)

3 komentarze:

  1. Ja zawsze piszę "Moskwicze", bo mi się to słowo straszliwie podoba...
    Weź mnie na jakiś spacer z tym Gilarowskim, dobrze? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka super, zgadza się, ale żal ogarnia, jak się ją czyta, za tym, czego już nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  3. RZecz w tym, że Diadia Gilaj (Władimir Gilarowski) najpierw pisał artykuły do gazet, więc opisy miały być aktualne na moment ich powstania (a było to przed rewolucją). Za czasów radzieckich a przed wojną zaproponowano mu wydanie książki z opisami różnych historycznych miejsc w Moskwie, więc wybrał część dawnych artykułów dot. ciekawostek w wiekszości już nieistniejących. Stąd te uwagi na końcu, bo mimo całej malowniczości miejsca te nie były spokojne i "higieniczne" (nawet po wojnie wiele z nich miało niezbyt spokojny charakter - "Truba" i okolice, Cwietnoj bular...

    OdpowiedzUsuń