sobota, 29 stycznia 2011

Bunkier 42

Prywatne muzea są słabo rozreklamowane. A może to dlatego, że to jest bardzo młode muzeum?
Koniecznie zajrzyjcie na www.bunker42.com, a przy najbliżej bytności w Moskwie zapiszcie się na wycieczkę, zamiast Galerii Trietiakowskiej :)

Przygoda zaczyna się już przy wejściu. Zwykły taki budyneczek sobie stoi, wydawać by się mogło, że z początku ubiegłego wieku. Brama z czerwoną gwiazdą obok - gwiazdę założono, żeby się turyści nie gubili.
Nie warto przychodzić za wcześnie: najpierw kazano nam czekać, aż do wejścia zostanie 10 minut, a potem sprzedano bilety (przepraszam, przepustki: nadano mi stopień porucznika i mam bardzo twarzowe zdjęcie w masce gazowej) i wygoniono znów na zewnątrz. Dopiero po dłuższej chwili wyszedł po nas oficer dyżurny i przekazał przewodniczce. Z małego korytarza wprowadzono nas do jakiegoś pomieszczenia, po czym zasunęły się za nami kilkutonowe drzwi, wykonane z betonu i stali. Przeżyli ci, co są po naszej stronie - powiedziała przewodniczka. - Z tamtej wszyscy zginęli od fali uderzeniowej. Nas otacza pięć metrów betonu i metr ołowiu i stali. Zaraz przejdziemy śluzę odkażającą (żebyśmy nie zeszli na dół napromieniowani), zejdziemy 18 pięter w dół i będziemy już całkiem bezpieczni.

Bunkier nazywany jest często bunkrem Stalina, ale... wybudowano go w 1956 roku, czyli już po śmierci wodza. Nie jest to również schron atomowy dla ludności cywilnej. Od wybudowania do połowy lat osiemdziesiątych pełnił funkcję zapasowego sztabu dowództwa lotniczego na wypadek wojny jądrowej. Mniej-więcej w połowie tego okresu zaczęto go remontować - wymieniać sprzęt na bardziej nowoczesny i uszczelniać ściany, przez które wciąż sączyły się wody gruntowe... ale w osiemdziesiątym którymś roku fundusze się skończyły i obiekt przejął Telegraf Centralny, który w 2007 roku wystawił wszystko na aukcję. Prywatny właściciel urządził tu muzeum, organizuje spotkania firmowe, bale, konferencje, gry survivalowe i takie tam... wszystko 60 metrów pod ziemią, z bezpośrednim połączeniem do stacji metra Taganskaja na okrągłej linii. Do niedawna od torów oddzielała zwiedzających tylko krata (była, oczywiście, możliwość zasunięcia bramy hermetycznej), ale ze względów bezpieczeństwa metro po swojej stronie kraty wstawiło drzwi.

Obejrzeliśmy film o zimnej wojnie, fajnie zrobiony. Przebieraliśmy się w maski gazowe i mundury ochronne. Plan był taki, żeby polecieć na TU-4 (dokładnej kopii Boeinga B-29) nad USA, zrzucić bomby, następnie wrócić nad ocean, katapultować się - bo samolot nie ma tyle paliwa, żeby dotrzeć do ZSRR - znaleźć okręty radzieckiej marynarki, wejść na pokład, przybić do amerykańskiego brzegu i dalej prowadzić wojnę konwencjonalną za pomocą piechoty. Robiliśmy więc sobie zdjęcia z kałaszami, łączyliśmy rozmowy przez centralkę ręczną - podobno szalenie niezawodna rzecz, do tej pory w użyciu, siadaliśmy przy biurku głównodowodzącego i w ogóle bawiliśmy się na całego, bo wszystkiego można było dotknąć i spróbować.

Potem łaziliśmy po korytarzach - transportowym, po którym w nocy specjalne wagony metra woziły urządzenia, komunikacyjnych, oglądaliśmy bloki łączności - bo bunkier miał przede wszystkim zapewniać łączność. Specjalny blok był przeznaczony dla systemów podtrzymania życia: były tam studnie artezyjskie, kanalizacja (ze śluzą radiacyjną), akumulatory, chłodnie na żywność - 90 dni spokojnie by się tam przeżyło. Nawet, gdyby na Kreml spadło 10 Mt, czyli Moskwa i Podmoskowie  w promieniu 300 km zostałyby zmiecione z powierzchni ziemi. 

Całość do 1995 roku była ściśle tajna, a blok czwarty, czyli centrum dowodzenia, był super ściśle tajny i nie ma go na planach, którymi dysponuje muzeum. Łączniczki (60% kadry to były kobiety) nie wiedziały, gdzie pracują, i nie znały całego obiektu, bo na każdym rogu byli dyżurni, którzy nie wpuszczali, jeśli nie było przepustki do odpowiedniego sektora.

I dobra rada na koniec: wracać lepiej windą. Wszyscy udawali chojraków, co mi tam, przecież wejdę na górę... ale koło -10 piętra widać było, jak twarze poważnieją i pojawia się na nich dziwne skupienie... a winda ma tylko dwa przystanki: -1 i -18.

1 komentarz:

  1. Witam,

    Byłem, widziałem i wszedłem na górę o własnych siłach :), ponieważ mój znacznie starszy przełożony zrobił to samo. Poza tym było bardzo dużo zwiedzający osób i nie chciało mi się czekać na swoją kolej. Coś za coś. Pozdr / Paweł

    OdpowiedzUsuń