środa, 26 stycznia 2011

The show must go on

W marcu linię metra, na której doszło do zamachu, uruchomiono po kilku godzinach.
Teraz lotnisko wznowiło obsługę przylotów po 20 minutach.
Znamienna jest relacja pasażerów, którzy kilka minut po zamachu przechodzili odprawę:
Widzieliśmy dym, ale obsługa jednomyślnie udała, że nic się nie stało, a na pytania odpowiadali lekceważąco "a, był wybuch".
Z jednej strony - profesjonalizm pracowników lotniska, którzy nie dopuścili do paniki i sami zachowywali spokój. Z drugiej - dość przerażające... przyzwyczajenie. Sąsiedzi na jakiś czas zrezygnowali z wożenia dziecka do szkoły muzycznej metrem, dziś flagi na masztach były opuszczone z powodu żałoby narodowej, ale... ale życie toczy się dalej. Jak zwykle ludzie umawiają się do pubów czy na kręgle, jak zwykle latają samolotami i wsiadają do pociągów (dla tych, którzy z przyczyn psychologicznych chwilowo nie latają uruchomiono nieco więcej połączeń kolejowych). Prawdopodobieństwo, że zginę w zamachu terrorystycznym w ciągu najbliższego roku wynosi 1: 400 000, czyli - de facto - jest mniejsze, niż to, że  bezpośrednią przyczyną mojego przeniesienia się na tamten świat będzie wielki sopel, pijany kierowca albo zaostrzenie astmy w przebiegu świńskiej grypy.
Jak to mawiał Kubuś Fatalista?
Wszystko jest zapisane w górze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz