Uboga, zadymiona uliczka, zabudowana barakami
zbitymi z byle czego, otoczonymi przykurzonymi drzewami, zmęczona upałem.
Wydaje się, że jest sierpień. Duszno, w powietrzu czuć dymem z ogniska.
Podnoszę wzrok wyżej i niemieję z zachwytu - nad miastem wznoszą się
czterotysięczniki Tienszanu. W rozlatujących się przedmieściach kuszą neonami
kluby go-go.
Blisko centrum. Skrzyżowania, na których wszyscy
naraz mają pierwszeństwo. Przestrzeń postsowiecka, bloki z betonowymi
ornamentami. Szkoły żywcem wzięte z lat osiemdziesiątych, wielkie dziedzińce
wysadzane różami. Róże są wszędzie.
Miasto rozciąga się na zboczu, nie ma tu pojęć
"prawo-lewo", tylko "góra-dół". Wzdłuż ulic biegną wartkie
strumienie.
Park z cukierkową cerkwią, monumentalny pomnik ku
chwale obrońców ojczyzny z tekstem "Rosja jest wielka, ale nie ma gdzie
się cofać. Za nami jest Moskwa".
Zielony bazar - klimatyzowana hala targowa,
mieszanina zapachów i kolorów, od których człowiek od razu robi się głodny.
Różnobarwne, misternie ułożone piramidy owoców i warzyw, drewniane przegródki z
orzechami i suszem, kilkadziesiąt rodzajów suszonych moreli, o rodzynkach nie
wspominając. Gomółki sera, od lekko niebieskawej bieli do ostrego oranżu. Haki
z mięsem. Wanny z rybami.
Pod halą barachołka, szwarc, mydło i powidło. Na
jednej gazecie rozłożone buty, chińskie majtki, plastikowa lalka z obitym nosem
we włóczkowej sukience, miska z rżniętego szkła i maszynka do mięsa.
Hasło na rondzie: „Kryzys - droga do
zrównoważonego rozwoju i dostatniej przyszłości”.
Trolejbusiarz zatrzymuje się na środku ulicy,
gubiąc pobieraki, i ucina sobie pogawędkę ze znajomym jadącym z przeciwka.
Wstrzymuje przy okazji ruch. Pasażerowie czekają cierpliwie, stara kobieta, o
twarzy przeoranej zmarszczkami, rozpromienia się w uśmiechu do zamyślonej muzułmanki.
Mruczy półgłosem, do siebie: jaka ona piękna!
Nikt się nie spieszy. Nikt nie biegnie, nikt
nikogo nie potrąca. "Salem", słyszę, kiedy zakręciło mi się w nosie i
kichnęłam. "Bud' zdorova!", powtarza ten sam głos, kiedy nie reaguję.
Przechodnie, pytani o drogę, odprowadzają mnie do celu, wzywają taksówkę ze
swojej komórki, pytając wcześniej krewnych o cenę i kłócąc się co do najlepszej
trasy. Kierowca autobusu zabiera pasażerów na światłach, konduktor wykrzykuje
nazwy mijanych ulic, a na przystankach nawołuje zgromadzonych do wybrania
właśnie jego pojazdu.
gratuluję ostatniej podróży i trochę zazdroszczę :-) fajnie te słowne obrazki :-)
OdpowiedzUsuńJakie to wszystko swojskie... I jaka szkoda, że mnie tam nie ma...
OdpowiedzUsuń