piątek, 1 czerwca 2012

Obrazki z Ałmaty

Uboga, zadymiona uliczka, zabudowana barakami zbitymi z byle czego, otoczonymi przykurzonymi drzewami, zmęczona upałem. Wydaje się, że jest sierpień. Duszno, w powietrzu czuć dymem z ogniska. Podnoszę wzrok wyżej i niemieję z zachwytu - nad miastem wznoszą się czterotysięczniki Tienszanu. W rozlatujących się przedmieściach kuszą neonami kluby go-go.

Blisko centrum. Skrzyżowania, na których wszyscy naraz mają pierwszeństwo. Przestrzeń postsowiecka, bloki z betonowymi ornamentami. Szkoły żywcem wzięte z lat osiemdziesiątych, wielkie dziedzińce wysadzane różami. Róże są wszędzie.
Miasto rozciąga się na zboczu, nie ma tu pojęć "prawo-lewo", tylko "góra-dół". Wzdłuż ulic biegną wartkie strumienie.
Park z cukierkową cerkwią, monumentalny pomnik ku chwale obrońców ojczyzny z tekstem "Rosja jest wielka, ale nie ma gdzie się cofać. Za nami jest Moskwa".
Zielony bazar - klimatyzowana hala targowa, mieszanina zapachów i kolorów, od których człowiek od razu robi się głodny. Różnobarwne, misternie ułożone piramidy owoców i warzyw, drewniane przegródki z orzechami i suszem, kilkadziesiąt rodzajów suszonych moreli, o rodzynkach nie wspominając. Gomółki sera, od lekko niebieskawej bieli do ostrego oranżu. Haki z mięsem. Wanny z rybami.
Pod halą barachołka, szwarc, mydło i powidło. Na jednej gazecie rozłożone buty, chińskie majtki, plastikowa lalka z obitym nosem we włóczkowej sukience, miska z rżniętego szkła i maszynka do mięsa.
Hasło na rondzie: „Kryzys - droga do zrównoważonego rozwoju i dostatniej przyszłości”.
Trolejbusiarz zatrzymuje się na środku ulicy, gubiąc pobieraki, i ucina sobie pogawędkę ze znajomym jadącym z przeciwka. Wstrzymuje przy okazji ruch. Pasażerowie czekają cierpliwie, stara kobieta, o twarzy przeoranej zmarszczkami, rozpromienia się w uśmiechu do zamyślonej muzułmanki. Mruczy półgłosem, do siebie: jaka ona piękna!
Nikt się nie spieszy. Nikt nie biegnie, nikt nikogo nie potrąca. "Salem", słyszę, kiedy zakręciło mi się w nosie i kichnęłam. "Bud' zdorova!", powtarza ten sam głos, kiedy nie reaguję. Przechodnie, pytani o drogę, odprowadzają mnie do celu, wzywają taksówkę ze swojej komórki, pytając wcześniej krewnych o cenę i kłócąc się co do najlepszej trasy. Kierowca autobusu zabiera pasażerów na światłach, konduktor wykrzykuje nazwy mijanych ulic, a na przystankach nawołuje zgromadzonych do wybrania właśnie jego pojazdu.

2 komentarze:

  1. gratuluję ostatniej podróży i trochę zazdroszczę :-) fajnie te słowne obrazki :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie to wszystko swojskie... I jaka szkoda, że mnie tam nie ma...

    OdpowiedzUsuń