środa, 23 czerwca 2010

A kto się boi dentysty?

Bo na pewno nie moje dziecko. Co prawda, tfu tfu, stomatolog od pięciu lat ogranicza się do obejrzenia paszczy, przekazania instrukcji szczotkowania, ewentualnie lakierowania i wręczenia nagrody. Zwłaszcza te ostatnie podobają się Młodej, tym bardziej, że dzięki miłym przedstawicielom farmaceutycznym, zaopatrującym naszą warszawską panią doktor, są one bardzo konkretne: próbka pasty do zębów o smaku coli albo szczoteczka z misiem Disneya, albo cały zeszyt z naklejkami.
W Moskwie przedstawiciele nie działają tak aktywnie - a może przychodnia zalecana przez mojego ubezpieczyciela ma za dużo małych pacjentów? Ale Młodej pozwolono na coś, co przebiło wszystkie szczoteczki świata. Mianowicie, kiedy na fotelu zasiadła matka Młodej, w celu skontrolowania własnych kłów, Młoda mogła zwiedzić gabinet i zapytać o każdy, najmniejszy nawet szczegół. Mogła też potrzymać, a nawet włączyć wiertarkę, i mogła założyć lateksowe rękawiczki i maseczkę i włożyć matce ssak, i popsikać wodą. I mogła przyglądać się ze specjalnego stołeczka, jak pani doktor znęca się nad matką, a matka musiała się uśmiechać oczami, choć nie cierpni mieć otwartych oczu u dentysty.
Cała przyjemność kosztowała mojego ubezpieczyciela tylko troszkę więcej, niż kosztuje zwykle mnie w gabinecie w warszawskiej dzielnicy sypialnej. A standard był jakby wyższy...

Obrazek ze strony: http://www.stomat77.ru/

2 komentarze:

  1. no tak, włożyć matce ssak - to bezcenne :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No no, po takich doświadczeniach to Ci pewnie w domu stomatolog wyrośnie :)

    OdpowiedzUsuń