środa, 3 kwietnia 2013

Czarodziejka

"Czarodziejka" to mało znana i rzadko wykonywana opera Czajkowskiego. O ile taki los może być zrozumiany w przypadku oper przed "Eugeniuszem Onieginem", o tyle autor "Śpiącej Królewny" czy V Symfonii, świadomy i dojrzały, nie powinien popełnić gniotu. A za gniot "Czarodziejkę" uznawano. Może miała pecha do reżyserów?

Fakt, że dla mojego niewyrobionego ucha była trudna muzycznie. Nie wyszłam z teatru, nucąc zasłyszany motyw, a oparte na ludowych melodie chóru podobały mi się bardziej, niż pełne pasji duety solistów. Ale historia była fascynująca i całkiem ponadczasowa, a postacie niejednoznaczne - nie było tam dobrych ani złych. Tytułowa Czarodziejka walczyła o przetrwanie, korzystając ze swych wdzięków. Zazdrosna żona broniła honoru rodu. Książęcy syn młody był, głupi, i serce miał gorące, ale dobre, i lud go kochał.


A Bolszoj musi być trudnym miejscem. Z jednej strony to wizytówka, "must see" dla turystów, którzy melomanami nie są, a do Bolszoja muszą iść (i nie mają żadnych oporów, żeby wybiec po palto, zanim jeszcze przebrzmią ostatnie dźwięki finału). Turysta "lubi tylko te piosenki, które zna", więc trzeba mu pokazywać "Dziadka do orzechów" i "Gisel", i "Turandot". Przepych widowni nie pozwala na zbytni ascetyzm dekoracji. A z drugiej strony - to marka, pierwsza scena kraju, wzorzec z Sevres, i nie może odgrzewać niezmiennych od czasów carskich kotletów, nawet jeśli przepis na nie jest sprawdzony od pokoleń.

Chętnie pójdę na Nową scenę, skoro "historyczną" mam już odhaczoną. Bo Bolszoj to coś więcej, niż kolumnowy portyk, cztery konie i loże widowni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz