wtorek, 9 kwietnia 2013

Anton Czechow

Właściwie obok domu Nakromfinu, tyle że niespełna pół wieku wcześniej, przez cztery lata mieszkał młody lekarz z matką i rodzeństwem - Anton Pawłowicz Czechow. Lekarz i uznany  już wówczas pisarz. Zajmował sympatyczny dom-komodę, jak go nazywał, w "liberalnym", czerwonym kolorze.
Piętrowy budynek wydaje się dość ciasny dla sporej rodziny i lekarza z prywatną praktyką, na potrzeby muzeum rozbudowano go o hall na parterze i salę wykładową na pięterku. Obowiązują muzealne papucie, a pani sprzedająca bilety cieszy się, że "dziś nie ma żadnych wycieczek". 
Pilnująca ekspozycji kobitka wręczając nam karty z opisem sali zrobiła głęboki wdech, uroczyście rozpoczęła, że "pomieszczenie to powstało po połączeniu istniejących tu wcześniej służbówek i kuchni, ekspozycja przedstawia..." - aha, pomyślałam sobie, znów nieoczekiwanie będę miała pełną obsługę przewodnika - ale pani, po tak obiecującym wstępie, zrobiła wydech i wróciła do swojej robótki na drutach.
Niczego nowego się o Czechowie nie dowiedziałam. O życiu w latach osiemdziesiątych XIX wieku też nie, w końcu w kilkunastu już chyba muzeach-mieszkaniach z tego mniej-więcej okresu już byłam. Fascynuje wciąż tylko, że wszyscy się wtedy znają - Czechow, Tołstoj, Gorki, Lewitan, Szalapin - ten ostatni zresztą mieszkał prawie vis-a-vis, fascynują też "oczywiste" umiejętności wynikające z "dobrego wychowania" w tamtych czasach: w "dobrym" domu musiał być instrument - fortepian czy pianino, na którym ktoś musiał umieć grać, wypadało umieć malować czy rysować, banalne listy ozdabiane były skomplikowanymi akwarelami.

Tak sobie myślę... Moskwą się zachłysnęłam i przez ostatnie cztery lata naprawdę dużo w niej widziałam i wiele się nauczyłam. Cały czas zachowuję się w niej jak turystka, która musi zobaczyć, poznać, poczuć jak najwięcej. Kiedy poznaję kogoś nowego tutaj, zawsze zadaję mu pytanie: powiedz, gdzie ja jeszcze w Moskwie nie byłam? Czasami (coraz rzadziej!) udaje mi się uzyskać odpowiedź. 
Takie zwiedzanie, szukanie, szperanie uzależnia.

Po powrocie "do kraju tego" zamierzam zwiedzić jak najdokładniej Warszawę. Do tej pory tylko w niej mieszkałam, zachwycając się w przelocie, ale zostawiając sobie szczegóły "na później", które nigdy nie nastąpiło. Teraz, kiedy wiem, że stolyca jest malutka, przytulna, wszędzie w niej blisko i człowiek nie musi się spieszyć (ha, ha, ha, ha!), będę te szczegóły smakować. A kiedy ostatnio zaglądałam do szufladki varsavianistów w katalogu na Koszykowej, to nie była ona wcale tak wypełniona, żebym nie dała rady tego przeczytać...

1 komentarz:

  1. Zachłyśnięcia się Moskwą zazdroszczę, nawet miesiąc nie wystarczy, żeby zwiedzić. Każdy post czytam z wypiekami na policzkach i zazdroszczę, oj jak zazdroszczę :) :) :)

    OdpowiedzUsuń