poniedziałek, 21 września 2009

O kulturze szeroko pojętej

Ktoś mi powiedział, że Rosja kojarzy mu się z chamstwem. Możliwe. Nie znam innego kraju, w którym kelnerka, nie zrozumiawszy zamówienia, pyta "że co?".

Ale - być może dlatego, że poruszam się z dzieckiem - ja jestem traktowana z niebywałą wprost atencją. W ciągu prawie czterech miesięcy pobytu może raz zdarzyło mi się stać w metrze (i to tylko jedną stację). Zwykle samochody zatrzymują się przed pasami, żeby mnie przepuścić (podobno to nie jest tu normą). W centrum handlowym w ogonku do toalety wypychano mnie do przodu "bo pani z dzieckiem". I to wszystko robione jest z uśmiechem, mam wrażenie, że wynika z życzliwości, a nie przykrego obowiązku.

Większy, silniejszy, mający jakąkolwiek władzę - taka kelnerka, czy milicjant, czy urzędniczka - korzysta z tej władzy. Władza nie musi być miła. Władza się nie uśmiecha. Władza nigdy nie jest życzliwa, a jeśli jest, to każdy jest w ciężkim szoku i zastanawia się, o co chodzi. Władza jest przyzwyczajona do łapówek, tak jak  Eskimos do lodu. Ale szaraczek innym szaraczkom pomaga z własnej, nieprzymuszonej woli, nie oczekując gratyfikacji (no, wyjątkiem jest tutaj może autostop, przed skorzystaniem z "okazji" ustala się z kierowcą cenę).

A wysoka kultura osobista "szaraczka" przejawia się np. w tym, że na basenie ludzie biorą prysznic BEZ stroju kąpielowego. PRZED wejściem do wody. Co w wielu znanych mi warszawskich aquaparkach wcale nie jest normą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz