wtorek, 15 września 2009

Święto miasta

W pierwszy weekend września Miasto świętuje. Świętuje na potęgę. Centrum zamyka się dla ruchu kołowego. Od Kremla do Bulwarnogo Kolca (a chwilami i do Sadowogo) jezdnią idą tłumy ludzi. Na każdym placu - scena i koncert. Jazz, klasyczna, hip-hop, ludowa... Wielcy artyści, wielkie nazwiska. W każdym parku - impreza. Na Twerskiej parada studentów, na Sadowym - bieg milicji, koło placu Teatralnego - wyścig kelnerów. Pogody pilnuje dziesięć samolotów z ciekłym azotem i jakimś związkiem srebra. Porządku pilnuje kilka tysięcy milicjantów w strojach galowych.

Co do tych milicjantów - rzeczywiście było ich pełno. Włócząc się tu i tam kilkanaście razy musiałam przejść przez wykrywacz metalu i pokazać zawartość torebki, place były otoczone przez OMON, który wypuszczał, ale nie wpuszczał - do wpuszczania były bramki. Co prawda sprawdzający nie odznaczali się specjalną gorliwością, ale...


Wyszłyśmy sobie na miasto w poszukiwaniu fajnej imprezy (za dużo ich było i nie wiadomo było, co wybrać), ale skończyło się na bezcelowym łażeniu, żeby poczuć atmosferę święta. Bo ta atmosfera była. Wszyscy łazili tak jak my, wyluzowani, uśmiechnięci, trzeźwi (w ścisłym centrum zakaz sprzedaży alkoholu). Machaliśmy sobie reklamowymi chorągiewkami, co chwila uciekał komuś helowy balonik z nazwą jakiejś firmy, ale zaraz podchodziła uśmiechnięta dziewczyna i wręczała kolejny. Na ulice wypadły tłumy - a jednocześnie każdy miał co najmniej dwa metry wolnej przestrzeni dookoła, mimo, że wszędzie było pełno ludzi. Taki paradoks.

W gruncie rzeczy nie wiadomo, dlaczego akurat pierwszy weekend września (żeby osłodzić początek roku szkolnego?). I dlaczego Święto Miasta ma taką rangę, że samoloty rozpędzają chmury (pogodą steruje się jeszcze tylko w Dzień Zwycięstwa, 9 maja). Mówiąc szczerze, lotnictwo nie do końca się spisało. Znaczy, w sobotę faktycznie niebo było przejrzyście błękitne. Ale w niedzielę na przemian kropiło albo lało...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz