niedziela, 10 kwietnia 2011

Sojuzmultfilm

Nazwę Sojuzmultfilm kojarzy każdy, kto kiedykolwiek oglądał Wilka i Zająca. Te filmy animowane są kultowe - nie tylko w Rosji. Ucieszyłyśmy się więc z możliwości zobaczenia, jak takie filmy powstają.
Khmmm. Powstawały.
Bo wycieczka była... typowo muzealna, choć reklamowana jest jako "zwiedzanie zakładu pracy". Do miejsc pracy - nie licząc hallu - nas nie wpuszczono. Ale i tak było fajnie.
Oprowadzała nas rysowniczka, która pracowała nad m.in. nad postacią Kieszy - wrednego papuga, samochwały i bezczelniachy, mało chyba w Polsce znanego (a szkoda :D). Pokazała nam pierwszą kamerę do filmów animowanych - całkiem pierwszą wymyślił Disney, ale nie chciał sprzedać swojego pomysłu, i rosyjscy konstruktorzy musieli wymyśleć własną. Posiedzieliśmy w małej, ciasnej montażowni, do kamery wchodzi się po wysokich schodach - żeby pod spodem zmieściło się kilka pięter celuloidu z wieloma planami i postaciami. 13-minutowy film wymaga 19 000 gotowych rysunków, a praca kilkunastoosobowego zespołu trwała rok.
Potem obejrzeliśmy dekoracje do słynnego Czeburaszki i do aktualnego projektu Sojuzmultfilma - Hoffmaniady. Dekoracje robione są ze sklejki albo ze styropianu, a laleczki - to metalowy kręgosłup, owinięty gąbką i ubrany. Do kręgosłupa doczepia się co najmniej trzy głowy (jedna mówi A, jedna O i jeszcze jedna U) i kilka- kilkanaście par rąk, zwłaszcza, jeśli ręce nie mają ruchomych palców. A głowy wykonane są z tego samego materiału, co wypełnienia stomatologiczne, żeby się nosy nie łamały :) Jedna taka laleczka potrafi kosztować tyle, co samochód średniej klasy...
Później zaproszono nas na warsztaty. Warsztaty w muzeum brzmią strasznie ciekawie, ale... nas zaczynają już nudzić. Praktycznie wszystkie polegają na tym, że każą nam coś narysować albo namalować, zmieniają się tylko materiały. Teraz dostaliśmy kalki i trzeba było narysować ruch - ktoś miał rączki w dół, teraz je podnosi. Mieliśmy narysować już podniesione rączki - te dziesiątki rysunków pomiędzy kiedyś robili adepci sztuki animowania, a teraz komputery. Ale do tej pory rysownicy przygotowują podstawowe kalki - nie pracują w programach graficznych, tam się tylko koloruje zeskanowane obrazki. 
A na koniec zaproszono nas do prastarej sali kinowej, w której obejrzeliśmy kilka filmów retro - Młoda je lubi, ale były dzieciaki, które chciały już do domu.

Było fajnie, tylko może nie za taką cenę... (500 rubli od pyska).

A, no i oczywiście był sklepik z pamiątkami. Parę drogich koszulek, kilka piłek, 2-3 bohaterów (made in China) i pocztówki. No chała :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz