Ponieważ na Wielkanoc odwiedzili mnie goście, ktorzy życzyli sobie pójść do teatru, i to na balet właśnie, zabrałam ich na Jezioro Łabędzie. Teatrów muzycznych w Moskwie jest od licha i trochę, i miałam do wyboru sześć wykonań jednocześnie. Goście chcieli klasyczną klasykę, Bolszoj ma wielką scenę cały czas w remoncie, więc zdecydowałam się na niemalże równie słynny teatr Stanisławskiego i Niemirowicza-Danczenko, który od pięćdziesięciu lat ma własną interpretację Jeziora (taką z happy endem).
Ten happy end mnie lekko rozczarował, zwłaszcza, że nastawiłam się (nieco pod wpływem głośniego ostatnio filmu "Czarny Łabędź" i pamiętając jeszcze swoje wrażenia sprzed kilkunastu lat) na dramatyczne przeżycia w trzecim akcie. I jeszcze mnie rozczarował "Taniec małych łabędzi", który widziałam zwykle wykonywany przez dzieci, a nie rosłe baleriny. Ale stroje, dekoracje (za wyjądkiem łabądków na sznurkach, sunących przez jezioro), i sam teatr, odnowiony i zmodernizowany, z olbrzymim atrium - robiły wrażenie. Jak mówi Młoda: "muszę tam pójść jeszcze raz".
Zdjęcie ze strony Teatru Stanisławskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz