poniedziałek, 29 października 2012

Baśń w środku miasta

Był sobie taki malarz - Wasniecow. Żył na przełomnie XIX i XX wieku, malował głównie o baśniach, legendach i podaniach, kumplował się z całą resztą pieriedwiżnikow i jego obrazy wiszą w Trietiakowce. Starał się też świat baśniowy przenosić do rzeczywistości, i wyrazem takiego dążenia jest jego własny dom - przykład drewnianego domu mieszczańskiego, jedna z nielicznie zachowanych perełek moskiewskiej architektury drewnianej końca XIX stulecia.
I to na dodatek perełka do zwiedzania również w środku, w stanie zasadniczo niezmienionym... Po śmierci Wasniecowa w domu mieszkała jego córka, również malarka, która w latach pięćdziesiątych postanowiła przekazać nieruchomość na skarb państwa, aby utworzyć w niej muzeum, a sama zadowoliła się skromnym pokoikiem, którego nie udostępniono zwiedzającym...

Jak na siedzibę rodziny z piątką dzieci, to za duży on nie był. Jadalnia, salon, pokoje pani domu i córki, wspólna sypialnia dla czterech chłopaków, pokój lekcyjny, pracownia mistrza i przylegająca doń sypialnia - to wszystko. Służbówka i kuchnia mieściły się w osobnym budyneczku, przypominającym chatkę na kurzej stopce. Jadalnia, surowa i prosta, przypominać miała izbę chłopską, ale wystrój salonu podczerpnięty był już z dworku bojarzego. Wasniecow sam projektował kręte schody prowadzące do pracowni, kredensy, przypominające tieriemy (drewniane staroruskie pałacyki), i krzesła, które musiały pasować do wyszperanego na targu staroci stołu z czasów Piotra I.

"Skarży mi się stół-staruszek: sił już nie mam, a ktoś się na mnie oparł" - zwracała uwagę Przewodniczka 6-letniemu, na oko, brzdącowi, który przyszedł do muzeum z wycieczką. Wycieczka składała się z przedszkolaków, widać było, że doświadczonych w muzealnych wyprawach, i ich rodziców, którzy chyba skrzyknęli się na jednym z licznych portali typu osd i zamówili ją sobie... w jedyny dzień roku, kiedy możliwa jest rezerwacja do tego akurat muzeum. Któregoś dnia września przyjmowane są wszelkie zgłoszenia, a później muzeum oddzwania i informuje, na jaki termin grupa się załapała. A Przewodniczka była fenomenalna. Miała dobry kontakt z dziećmi, ale nie była absolutnie ich kumpelą - sprawiała raczej wrażenie anioła albo wróżki, być może również ze względu na specyficzny sposób mówienia. Najpierw pokazała dzieciakom co ciekawsze eksponaty w salach na dole, potem zabrała je do pracowni, w której wystawiono siedem olbrzymich płócien. Dyskutowała z maluchami o walce dobra ze złem, o strojach ludowych, tłumaczyła, na co warto zwrócić uwagę, oglądając obrazy, i westchnęła, kiedy malec zapewniał ją, że czyste serce jest ważniejsze od kufrów pełnych złota: "żeby Ci to do końca życia zostało, chłopcze!".

Można to muzeum zwiedzać samodzielnie. Nie chce się z niego wychodzić, czuć, że domowi temu miły jest każdy gość... ale przyklejenie się - zwłaszcza z dzieckiem - do jakiegoś przewodnika z pewnością pozostawi niezapomniane wrażenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz