niedziela, 27 maja 2012

Serce Syberii

Będzie nie po kolei, bo przerasta mnie chwilowo przeglądanie zdjęć i porządkowanie wrażeń. 
A najprzyjemniejsze wrażenia w ciągu ostatnich dwóch tygodni wywołał we mnie Nowosybirsk - czyli stolica Syberii.
Miasto, które powstało z niczego, i zaledwie w ciągu kilkunastu lat osiągnęło 1,5 mln mieszkańców. Swoje narodziny i rozwój zawdzięcza kolei transsyberyjskiej - to tutaj zbudowano pierwszy most przez olbrzymi Ob. Kolej budowano w nieprawdopodobnym wręcz tempie ponad 600 km rocznie (ile w XXI wieku zbudowano w Polsce autostrad?), posługując się piłą, kilofem i siłą ludzkich mięśni. Nowonikołajewsk też rozwijał się błyskawicznie, uzyskując w ciągu paru lat prawa miejskie i zamieniając się w prężny ośrodek handlowy, kulturalny, a po przejęciu władzy przez "lud" - również naukowy. W Nowosybirsku powstało pierwsze "Miasteczko Akademickie", w którym uczonym zapewniano podobno doskonałe warunki do pracy.

Miasto, któremu przewodnik Pascala poświęca jedną stronę, a Wikipedia wymienia trzy zabytki, robi ogromnie pozytywne wrażenie. Zaczyna się już od lotniska - w ciągu ostatnich kilku lat oddano w Rosji sporo nowiutkich i błyszczących portów lotniczych, po drodze do centrum mija się lśniące centrum wystawiennicze, potem dotrzeć można do jednej z dwóch linii metra i pokonać Ob metromostem. Centralna ulica - Krasnyj prospekt - wysadzana jest drzewami, i cała zbudowana jest w moim ulubionym klimacie konstruktywizmu: formy proste i bardzo funkcjonalne, a jednocześnie ładne. Centrum przechrzciliśmy na plac im. Nokii, ze względu na reklamę będącą jego dominantą, ale oficjalna nazwa to, oczywiście, pl. Lenina. Lenin i paru towarzyszy wykrzykują coś, stojąc plecami do Teatru Opery i Baletu, a po pomniku jeździ sobie młodzież na bmx-ach, rolkach i deskorolkach. Architektura teatru swoją poetyką przypomina nieco Halę Ludową we Wrocławiu, choć projekt kończony był już po wojnie i wystrój ma już typowo socklasycystyczny.


Obłaziłam cały Krasnyj z przyległościami, zaliczając oczywiście przepiękny dworzec (w którym nie wolno fotografować), pojeździłam metrem, byłam też w nowosybirskim ogrodzie zoologicznym - nie zoo, bo to właśnie ogród jest tam ważniejszy, niż zwierzaki. Zwierzaki, swoją drogą, ciekawe, i warunki mają całkiem, całkiem, ogród bierze udział w programie ratowania tygrysów ussuryjskich przed wyginięciem i tygryski mają gdzie pobiegać.

Podobał mi się też zabawny pomnik sygnalizacji świetlnej i przesympatyczne napisy w hotelu, świadczące o dużym poczuciu humoru nowosybirczan.

Jest to zdecydowanie miejsce, do którego chce się wracać. Pewnie nie bez znaczenia był fakt, że czas spędzałam w towarzystwie inteligentnego dżentelmena, który umie słuchać i nie dawał po sobie poznać, że przeszkadza mu moje nieokiełznane gadulstwo, i że robiłam tam prawie wszystkie rzeczy, które uwielbiam robić, łącznie z chodzeniem do teatru. Bilety przyszły do mnie same, okazały się bardzo tanie, a Gisel w wykonaniu nowosybirskiego baletu była zdecydowanie lepsza, niż ten sam tytuł oglądany przeze mnie w Moskwie. Nie mówiąc o "Obrazkach z wystawy" Musorgskiego, które skojarzyły mi się bardzo jednoznacznie i wywołały nieco frywolny nastrój... zmieciony natychmiast przez kantatę "Aleksander Niewski" Prokofiewa. Kantata w swej monumentalności genialnie pasowała do budynku, w którym była grana, i do całego miasta.

Polecam, bardzo polecam.

P.S. W Nowosybirsku za momencik rozpocznie się festiwal polskich filmów - bardzo ciekawa impreza z samymi nowościami...

1 komentarz: