Podczas świątecznej bytności w kraju urządzałyśmy na nowo pokój Młodej. Licznymi okazjami przybyły prawie wszystkie jej książki i mniej-więcej połowa lego, było więc co ustawiać.
- Mamo, a nie możemy tego wyrzu... oddać do biblioteki? - Młoda krytycznie spojrzała na zawartość kartonów.
- Nie, dopóki wszystkich nie przeczytasz.
- Ale już mi je wszystkie przeczytałaś!
- No to teraz przeczytasz sama.
- Kochanie, no ale ona ma rację, po co nam twoje panieńskie wydanie Tomka Sawyera? - stanął w obronie córki mój mąż (żmiję na własnej piersi!), wyciągając z pudła tomik noszący ślady bardzo intensywnej lektury.
Nie odpowiedziałam, odkrywszy pakunek z Chmielewską i podręcznikami do fotografowania. Przepchałam go do "dorosłych" regałów i rzuciłam okiem na półki.
- Masz rację, skarbie, mamy za dużo książek. Zobacz, tych dwóch serii wydawniczych - wskazałam perfidnie na pamiątki z poprzedniej pracy męża, jakieś 5 metrów bieżących, większość nigdy nie otworzona - można chyba się pozbyć.
Moja lepsza połowa łypnęła na mnie złowrogo, ciężko westchnęła, odniosła Twaina do pokoju dziecięcego i zdjęła z naszego regału pudełko po butach z różnymi różnościami. A także trochę papierów, które leżały płasko.
- Ustawiaj. - burknął.
Tylko że faktycznie, nasze mieszkanie nie jest z gumy...
oj, znam ten problem:)))
OdpowiedzUsuńmy w poniedzialek dowiemy się czy nie migrujemy tam skąd Wy wracacie:)
Przyjeżdżajcie, tu jest całkiem fajnie. Przynajmniej przez pierwsze 3 lata :) Potem się nudzi.
OdpowiedzUsuńO te podręczniki do nauki fotografowania się mi rozchodzi. Jakoś efektów korzystania z niego nie widzę. I szkoda i żal mi bardzo, albowiem lubię zdjęcia. Z obcych krajów także szczególnie bardzo.
OdpowiedzUsuńJednakże nadziei nie tracę: a nuż zdjęcia zaczną się pokazywać... .