Wczoraj czy przedswczoraj wyciągnięto fragment czelabińskiego meteorytu, a mnie się przypomniało, że całkiem niedawno tam byłam. Południowy Ural, zaraz obok granica z Kazachstanem. Zwyczajne, dość nudne przemysłowe miasto, długi czas zamknięte dla obcokrajowców, bo pewnie coś dla wojska produkowali.
Miałam tylko jedną godzinkę luzu, ale udało mi się pospacerować po deptaku - mają całe mnóstwo sympatycznych rzeźb ulicznych na nim, chyba aż za dużo, stare domki i szklany biurowiec. Mają wielce miłą rzekę - z jednej strony deptak kończy się placem teatralnym, typowo socklasycystycznym i mostem przez rzekę, z drugiej - wychodzi na ulicę Lenina i plac pewnie też Lenina albo innej rewolucji, ulica wygląda na główną i jest bardzo śmieszna, bo przez bramy widać chaszcze i chałupki terenów małocywilizowanych. Nie, nie przez wszystkie bramy, może tam jakaś linia kolejowa biegnie albo co?
Z wysokiego piętra hotelu widać było dzielnice robotnicze z lotu ptaka, piękne Nowe Huty, idealnie zaprojektowane: kwartał budynków mieszkalnych, zielone podwórze, szkoła, dwa kwartały, przedszkole, kwartał, dom kultury, kino. Mam do takich dzielnic sentyment...
Zapytałam kierowcę, skąd się wzięły kawały o twardych czelabińcach (podobno to wcale nie meteoryt był, tylko bocian niósł twardego czelabińskiego niemowlaka na porodówkę) - okazuje się, że to młodziutka tradycja, zapoczątkowana w serialu komediowym "Nasza Rasza" (na licencji "Małej Brytanii"). Jest nawet polski akcent: podobno gdzieś koło Morskiego Oka czelabińcy pobili niedźwiedzia, bo wzięli go za przebranego pracownika Parku Narodowego, indagującego o bilety...
A niedaleko Czelabińska, w Złatouście, robi się wspaniałe noże ze stali damasceńskiej, przepięknie grawerowane.
http://www.zlatiks.ru/ |
Zdjęcia kiedyś wreszcie będą. Chociaż tu akurat z komórki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz