wtorek, 29 października 2013

Rodzice w szkole. 213.

Szkoła mojego dziecka (w sensie lekcje i takie tam) nie interesowała mnie nigdy w najmniejszym stopniu, chyba, że trzeba było robić "projekty". "Projekty" to była jedyna część zadań domowych, których nie dało się zrobić na świetlicy, i o wsparcie w których prosiło mnie dziecko. Rzut oka na prace wystawione w klasie dawał pewność, że większość z nich wykonywali rodzice. Uznałam, że "projekty" mają na celu wzmacnianie więzi międzypokoleniowej.

Kiedy dziecko z różnych przyczyn lekcje odrabiało w domu, a nie na świetlicy, też mnie to w najmniejszym stopniu nie interesowało - dziecko mam odpowiedzialne i samodzielne. Dostało wsparcie, kiedy okazało się, że nie radzi sobie z angielskim - dziecko od wsparcia piszczy i protestuje, więc układ "dostajesz trzy piątki pod rząd i się od ciebie odczepiam" wygląda na bardzo krótki - dwie oceny bardzo dobre dziecko już zarobiło.
Z wielkim zaskoczeniem czytałam w maju gratulacyjnego maila od wychowawczyni, że dziecko ma swoje oceny końcoworoczne zasłużone i zapracowane. Myślałam, że wszystkie tak mają.

Aż zaczęłam spędzać pod szkołą nieco więcej czasu, bo tam najwygodniej spotkać inne mamy z komitetu rodzicielskiego. 
Poczułam się wyrodną matką.
Nic nie wiem o dyktandzie z rosyjskiego. Nie mam pojęcia, że był wiersz do nauczenia się. Nie powtórzyłam tabliczki mnożenia. Nie rysowałam pracy na konkurs. 
Mamy pod szkołą nie używają nawet liczby mnogiej (powtarzaliśmy), tylko pojedynczej (uczyłam się słówek). Mamy pod szkołą patrzą na mnie jak na kosmitkę, kiedy mówię, że wieczorem idę na fitness. Przecież jest klasówka ze środowiska!

Ups?

5 komentarzy:

  1. o jak ja Ci zazdroszcze!!!! ja w szkole jestem kilka razy w tygodniu, bylam juz na dywaniku u dyrektorki, psychologa, pedagoga, nauczycielka wydzwania do mnie czesto, a lekcje odrabiamy po 3 godziny dziennie. Wczoraj mi i jeszcze dwom mamom zaproponowano przeniesienie dziecka do klasy rownoleglej. szczerze - bardzo mnie to kusi (wieksza dyscyplina i mniejsza ilosc zadawanego materialu) ale dziecko mi sie burzy. w naszej klasie dyscypliny nie ma wcale, a wypadki (wrecz do przyjazdu pogotowia, czy leczenia szpitalnego) zdarzaja sie srednio co tydzien. Moje dziecko uczestniczylo jak na razie w bojce w ktorej jedna strona (nie my) wyniosla "moralna traume", wiec chuliganem chyba nie jest, ale odpowiedzialnosci za grosz nie ma i pyskuje (do nauczycielki"nie sujte nos w nie swoj wopros" - gdzie to zalapal???) i po klasie lazi i... juz mi sie nie chce wymieniac dalej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chce się wtrącać? Ale zastanów się czego to może wynikać... Radzę porozmawiać z dzieckiem i poświęcać mu więcej czasu.

      Usuń
    2. no jak nie chcesz... to nie rob tego, ok? chyba powiedzenie synka bardzo mi sie podoba...

      Usuń
  2. Skomentuję to tak jak Ty - Ups? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętajcie, że Rosja to nie kraj a stan umysłu :D

    OdpowiedzUsuń