poniedziałek, 28 października 2013

Przerażenie. 214.

Na myśl o czerwcu ogarnia mnie przerażenie.
No, może nie czerwcu jeszcze, powiedzmy, że dam sobie czas na organizację życia na nowo, rozpakowywanie, dostosowywanie, przemeblowywanie, zapisy do szkół i takie tam. Ale od lipca już nie będzie różowo. Udało mi się przeczekać kryzys gospodarczy na wygodnym kontrakcie, podobno wracam do ożywienia - czy przełoży się ono na propozycje zatrudnienia dla "specjalistki w wąskiej dziedzinie"?

Być może moja moskiewska przygoda nie okaże się trampoliną do kariery w nowej branży. Być może wrócę do liceum - znajoma dyrektorka wyskrobie dla mnie pół etatu, jak za studenckich czasów pobiegam po szkołach językowych, posiedzę na policyjnym dołku przy deportach, machając pieczęciami tłumacza przysięgłego. Powolutku odbuduję swoje kontakty z agencjami, choć pięcioletnia przerwa w zawodzie działa na moją niekorzyść.

Mąż przedstawia mi wizje "świetlicy w szkole podstawowej nr NN" - w szkole NN pracowałam przez pół roku, czyli o pół roku za długo. Pokłóciłam się z nim straszliwie, przez pół nocy zmagając się później z siłą nieczystą i budząc się od własnego głosu, recytując "Pod Twoją obronę...". 

Dziś znalazłam przypadkiem blog nauczycielki wczesnoszkolnej. 
I przypomniało mi się, że nie mam kwalifikacji na nauczyciela świetlicy, za to byłam bardzo dobra jako językowiec w liceum. I że uwielbiałam 3C, a za biurkiem mam ciągle ogromną kartkę (format A1) z podpisami dzieciaków z 2B, którą dostałam na pożegnanie. Że w którejś szufladzie leżą jeszcze ksera "Ghost stories" zadanych szczególnie uzdolnionej grupie. Że klasa, która na wycieczce z koleżanką rozkręciła tramwaj, ze mną zachowywała się anielsko, bo "przy pani profesor to głupio się wygłupiać".

I że teraz wykonuję zawód bardzo prestiżowy, i nikt nie wypomina mi wakacji i 18 godzin pensum. Ale w szkole miałam o wiele większe poczucie sensu tego, co robię, i natychmiastową gratyfikację w postaci widocznych i istotnych społecznie efektów swojej pracy. 

Może czas przestać się bać. Pół roku do powrotu to szmat czasu na szukanie pracy. Zawsze będzie jakoś. I myślę, że nawet jeśli będę musiała wrócić do etapu sprzed Moskwy, to, mimo wszystko - będzie dobrze.

1 komentarz:

  1. Kochana, pół roku to baardzo dużo czasu, a Ty masz rzadkie kwalifikacje i rewelacyjne doświadczenie! Jesteś w super sytuacji. Chyba musimy porozmawiać! na razie jadę do Polski na Wszystkich Świętych, a potem się odezwę.

    OdpowiedzUsuń