środa, 24 lipca 2013

Podejrzane życie - preludium. 310.

Po trzech tygodniach nienawidzenia trenerek z klubu sportowego, przerywanego tylko wyrzutami sumienia, kiedy szłam do teatru albo na zwiedzanie, zamiast na salę gimnastyczną, zbuntowałam się. Nie bez nieświadomej pomocy poety swojego fachu, od którego dostałam przepis na uzbecką ciecierzycę. Brakowało mi radości tworzenia czegokolwiek, brakowało mi ludzi, z któymi mogłabym dzielić swoje troski, postanowiłam zrobić malutki sabantujczyk. Z ciecierzycą i ciastem, i winem.

Wino było dobre, a ja na tyle trzeźwa, żeby po wyjściu gości uprzątnąć ze stołu w salonie. Znaczy się, zanieść wszystko do kuchni i wstawić do zlewu. Poczym zamkęłam starannie kuchnię, albowiem miejsce to szatańskie, zwłaszcza dla człowieka na diecie, który już raz się zbuntował, i nie należy tam wchodzić zbyt często, szczególnie po winie.


Po paru dniach żywienia się wychylanym po drodze z pracy kefirem i owocami z pobliskiego bazarku, znacząca jakowoś woń kazała mi wysnuć przypuszczenie, że któryś z moich gości dokonał żywota pod kuchennym stołem. Z pewną taką nieśmiałością uchyliłam drzwi. Nigdzie nie widać było męskich nóg (ani damskich) w nienaturalnej pozie, weszłam więc ostrożnie, nie tylko bezbłędnie identyfikując źródło zapachu i pozbwając się go do zsypu, ale i odkrywając początki niezależnego życia w zlewie. Życie wymagało natychmiastowej interwencji.

1 komentarz: