sobota, 13 lipca 2013

Gospodin Wielikij Nowgorod. 321.

Było trzy karczmy, bram cztery ułomki, klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki - takie wrażenie daje pobieżny rzut oka na mapę zabytków Nowogrodu, z kremlem i ogromną liczbą cerkwi.
A wcale nieprawda.

Idealne miasto na kolejową jednodniówkę, z Moskwy czy z Pitera (z Pitera prościej). W przypadku Moskwy dzień jest... dłuuuuuugi, bo zaczyna się na ślicznym białym dworcu o godzinie 6 rano, żeby skończyć się w tym samym miejscu o 21.40. Cztery poranne godziny do otwarcia muzeów pozwoliły mi obejrzeć w promieniach wschodzącego słońca ściany wszystkich perełek z XI-XV wieku po Sofijskiej i Handlowej stronach rzeki, wczuć się w niespieszną atmosferę miasta i urządzić sobie spacerek do podmiejskiego klasztoru.

Do klasztoru jeździ autobus. I oprócz klasztoru tam jest jeszcze skansen. Ale autobus widziałam tylko raz, jechal w przeciwnym kierunku. A ja pokornie maszerowałam poboczem, w rosnącym upale, a kiedy po kilku kilometrach skończyła mi się woda i zaczęłam się zastanawiać nad skorzystaniem z instytucji machacza, zatrzymał się przy mnie zwykły samochód (zwykły - bo ani żiguli, ani beemka) i sympatyczny gość spytał, czy aby mnie nie podrzucić. I podrzucił, nakładając drogi i dziwując się wielce, i nie wziął za to ani grosza, twierdząc, że jest wojskowym i jego obowiązkiem jest pomagać potrzebującym.

Zaliczywszy zabytek zdążyłam przejść zaledwie kilkaset metrów, kiedy znów trafiła mi się bezpłatna podwózka. Mili ludzie mieszkają w Nowgorodzie :)

Minęłam pozostałości wałów i planty i znów weszłam na dziedziniec Kremla, tym razem zaglądając już do cerkwi i muzeów. Wielce interesujące mają zbiory, ciekawie wyeksponowane, zdzierają dosyć mocno, ale chyba warto. Można obejrzeć np. genialne koronki, wleźć na dzwonnicę z całym mnóstwem dzwonów i dzwonków, popodziwiać widoki z Kukujewoj strażnicy. W Sofijskom jedenastowiecznym soborze spoczywa sześciu świętych Cerkwi Prawosławnej, ale nie widać jakoś pielgrzymujących tłumów, jak w Siergijewoj Ławrze, raczej zwykły ruch turystyczny. Mimo poważnych zniszczeń wojennych i rewolucyjnych w soborze ostały się jeszcze fragmenty tysiącletnich fresków.

Mocno już shetana udałam się na przystań i popłynęłam po rzece Wołchow do jeziora Ilmen, do... ścian klasztoru, który z takim poświęceniem zdobywałam o poranku. Przejażdżka była miła, a z głośników, oprócz znanych filmowych hitów, donosiły się też opowieści przewodnika, np. o mijanych przez nas przęsłach nigdy nie wybudowanego mostu kolejowego, o garbatym moście - zupełnie współczesnym, który jednak zawsze był w tym miejscu i zawsze był garbaty, o dziedzictwie hanzeatyckim i bogatych czasach stowarzyszenia z Hanzą.

Bo Nowgorod był wielki, opływający we wszelkie dostatki, nie dotarła tutaj mongolska orda, i splądrowali go dopiero niemal współcześni nam barbarzyńcy z pokolenia naszych dziadków. Przejmujące były gołe ceglane mury XIV-wiecznej świątyni na północy miasta, potężnej i całkowicie opuszczonej, w stanie "surowym zamkniętym", choć niegdyś zapewne tętniło tu życie. Równie przygnębiające wrażenie robi obłożona rusztowaniami konserwatora jeszcze starsza cerkiew z XII stulecia na miejskim cmentarzu, jakby zapadnięta nieco wgłąb góry, na szczycie której stoi, bo poziom ziemi wokół niej podnosi się dzięki nagromadzonym przez wieki kolejnym warstwom prochów i piasku, którym posypywane są ogrodzone kwatery, "żeby było ładnie". Próżno szukać na czynnym cmentarzu dla zwykłych ludzi nagrobków starszych, niż pięćdziesiąt-sześćdziesiąt lat: "działki" pewnie są drogie, a powtórny pochówek w tym samym grobie, wg prawosławnej tradycji ziemnym, t.j. nie wylanym betonem, możliwy jest już po niespełna ćwierćwieczu.

A w sprawach doczesnych skorzystałam z tego, żem "na prowincji", i tanie są tu sklepy, restauracje i usługi. Ostatnia herbata w dworcowej kawiarni, pożegnalna muzyczka dla "firmowego" pociągu, a rano... ziewający tłum w pierwszym porannym wagonie metra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz