poniedziałek, 15 lipca 2013

Fasolka po bretońsku w wersji uzbeckiej. 319.

Znaczy się tak. Zaczynamy wieczorem.
Zamiast fasoli bierzemy ciecierzycę, moczymy całą noc i gotujemy półtorej godziny w osolonej wodzie.
Zamiast kiełbaski bierzemy jagnięcinę (z braku tejże jakieś inne mięso), kroimy jak na gulasz, oprószamy solą i pieprzem i sokiem z cytryny i na noc do lodówki. Potem ją smażymy z cebulką i czosnkiem, dość długo, a potem zalewamy białym wytrawnym winem i dusimy.
Zamiast przecieru pomidorowego bierzemy suszone morele, które wrzucamy do mięska z winem.
Zamiast majeranku, hmmm, no tu jest problem. Kupujemy w sklepie indyjskim albo na allegro przyprawę do pilawu. Albo szukamy kminu rzymskiego, berberysu, kurkumy i kardamonu, i dodajemy to do mięska, i jeszcze dodajemy cztery rozgniecione goździki i łyżeczkę cynamonu.
I jak mięsko już jest miękkie, to dodajemy ugotowaną ciecierzycę i mieszamy i barykadujemy drzwi, bo zwabieni zapachem sąsiedzi zaczną się dobijać.
Teraz można posypać natką i zjeść :D

Proporcje na oko, ale mniej więcej:
1/2 kg mięsa, szklanka moreli, szklanka ciecierzycy, dwie szklanki wina, cztery ząbki czosnku, dwie cebule, mieszanki przypraw co najmniej dwie stołowe łyżki razem.

Niebo w gębie.
Przepis dostałam z zacnym miejscu od poety swojego fachu :)
Zdjęcia nie będzie, bo zeżarłam wszystko zanim pomyślałam, że można to sfotografować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz