środa, 22 maja 2013

Majówka w Kijowie

Dawno już ta majówka była, dawno, i jedno Wam powiem - nie jedźcie do Kijowa na długie weekendy rosyjskie i ukraińskie. Nie udało nam się zwiedzić od środka połowy najważniejszych zabytków, bo nie chciało nam się stać w dłuuuuuugiej kolejce.

Długi weekend w Kijowie nie daje też wrażenia opuszczenia Rosji. Napisy są co prawda po ukraińsku, ale nie stanowi to specjalnej przeszkody przy dobrej znajomości języków sąsiednich (Młoda stwierdziła, że gdybyśmy tak na następny kontrakt pojechały na Ukrainę, to nie będę na nią krzyczeć za mieszanie polskiego i rosyjskiego, bo tu wszyscy mieszają). Poza napisami i zapowiedziami stacji w metrze - króluje rosyjski. Być może dlatego, że 3/4 spacerujących 2 maja po Chreszczatiku przyjechało z Moskwy...

Jeśli jednak zaakceptuje się kozacką fantazję Ukraińców, a także nieco nonszalanckie podejście do rzeczywistości (khmm, kelnerka pozwoliła nam studiować kartę przez dobry kwadrans, tylko po to, żeby nam powiedzieć, że do wyboru mamy jeden rodzaj piwa i fantę i nic poza tym) - to Kijów może się podobać.



Z dzieckiem układ był prosty: cerkiew za rozrywkę. Udało nam się więc zwiedzić św. Zofię, i klasztor Michajłowski, i klasztor Andriejewski, i dużą część Ławry, zapewniając dziecku po drodze wspinaczkę na dzwonnicę, skakanie na batucie, podziwianie panoramy miasta przez lornetkę, wkładanie głowy do kociego pyska i kupowanie magnesika. Zobaczyliśmy też "Kijów w miniaturze" za cenę parku linowego i krótkiego pobytu na plaży miejskiej. Andriejewskij spusk i plac Pocztowy dostaliśmy gratis, teatr lalek i wieża ciśnien kosztowały nas karuzelę. Wieża ciśnień byłaby "bezpłatna", gdyby udało nam się do niej wejść - mieści fenomenalne podobno muzeum wody - ale kolejka była na ok. 2 godziny stania, a ta do pieczar w Ławrze była jeszcze dłuższa. Przejażdżka statkiem po Dnieprze nie stanowiła specjalnej atrakcji dla Młodej, ale lody ją ukontentowały. Kolejkę linową (stanowiącą nie tyle gadżet dla turystów, ile środek komunikacji miejskiej) darowaliśmy sobie, decydując się na spacer pod górkę na własnych nogach.

Jedliśmy w nostalgicznych "Warienocznych", gdzie można spróbować różnistych pierogów i dań kuchni ukraińskiej (pod pierogami można znaleźć resztki królika z pomylonego zamówienia) i w sieciówce "Puzata Chata", miejscowym odpowiedniku Swojskiego Jadła. Spaliśmy w hostelu, których w Kijowie jest dużo, i położone są w miejscach niezmiernie dogodnych.

Odczuwaliśmy niedosyt - to miasto warte jest spędzenia w nim zdecydowanie więcej, niż trzech dni "w godzinach szczytu". Myślę, że jeszcze się do niego wybierzemy...

A na karuzeli w końcu wylądowaliśmy sami. Na Chreszczatiku, tuż przy Majdanie Niezależności. Taka piękna, ze światełkami, konikami i karocami - fajnie było znowu mieć siedem lat...

1 komentarz:

  1. Kiedyś też wybrałam się na majówkę do Kijowa i to był błąd, ponieważ praktycznie nic nie zwiedziłam... ale i tak dobrze się bawiłam;-)

    OdpowiedzUsuń