Podobno najszczęśliwsi są ci, którzy radość czerpią z drogi, a nie celu.
Ja, niestety, do nich nie należę. Kopa daje mi zdobycie szczytu, wspinaczka zakończona niepowodzeniem przekreśla cały wysiłek. To tylko porównanie takie, bo z gór to ja znam Świętokrzyskie...
Żeby osiągnąć cel, należy sobie starannie zaplanować drogę. Bardzo starannie. A celów najlepiej mieć kilka, żeby się nie rozczarować zanadto, jeśli element planu nie wypali. Planów też należy mieć kilka, bo jeśli zawiedzie A, to w zanadrzu czeka B i C. To daje mi poczucie bezpieczeństwa.
Dziwnie się więc czuję, jadąc na wyprawę, która jest zaplanowana tylko do granicy rosyjsko-mongolskiej. Reszta to wielka niewiadoma, bo odmówiłam zajmowania się organizacją w tym roku. Będę się uczyć buddyjskiej cierpliwości, rozbijając namiot na poboczu i czekając przy wyjeżdżonej w stepie koleinie na okazję, jadącą w tym samym kierunku, co ja, albo aż wytrzeźwieje zamówiony dwie godziny wcześniej przewodnik.
To będzie dla mnie zdecydowanie nowe doświadczenie, i mam nadzieję, że je docenię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz