środa, 26 września 2012

SMSy z podróży

Dzień Pierwszy:    Jesteśmy w Ułan Bator. Dziwnie tu, ale fajnie.
Dzień Drugi:        Wynajęliśmy UAZa i jedziemy na Gobi. Może nie być zasięgu.
Dzień Trzeci:       Sikanie pośrodku stepu na bezdrożu za kołem samochodu, z wielbłądem, który ci się gapi w cztery litery - rządzi.
Dzień Czwarty:    300 km dziennie offroadu to lepsze niż masaż i seks razem wzięte. Wiem dokładnie, gdzie mam jakie mięśnie...
Dzień Piąty:        Wieje jak w kieleckim, zimno jak w psiarni, uaz utknął w błocie, trzeci dzień butelkowana woda i bez prądu, ja chcę do domu!
Dzień Szósty:      Dojechaliśmy do cywilizacji. Prysznic!
Dzień Siódmy:    Na Gobi jest super piaskownica, a małe jaki przypominają psy pasterskie.
Dzień Ósmy:      Dziś znów przed nami 340 km. Jeździłam na wielbłądzie.
Dzień Ósmy po południu:      Zepsuł nam się samochód, ale pewnie wkrótce zadzwonię już z Rosji.


Jak widać, trzeciego dnia bezdroża przeżywaliśmy kryzys. Podobno wszyscy trzeciego dnia mają to samo. W "Spotkaniach małżeńskich" uczymy się przyglądać własnym uczuciom, i to było bardzo przydatne ćwiczenie i doświadczenie. Bo towarzyszka podróży mnie wk..irytowała. Bardzo. Choć obiektywnie nie było żadnych ku temu przyczyn (no OK, zapomniała paru przydatnych drobiazgów, ale ja też idealna nie byłam). Dopiero po głębszej analizie dotarło do mnie, że to NIE ONA MNIE irytuje, tylko JA jestem zazdrosna o kolegę, z którym byłyśmy. Gwoli jasności - to jej kolega, a nie mój, bo ja go widziałam raz w życiu, a w ogóle to my obie zaobrączkowane, a jego mężatki nie interesują. Odetchnęłam z ulgą...

Pustynia, nawet jeśli jedzie się na nią z kimś, pozwala odkryć pewne prawdy o sobie. Nie zawsze przyjemne. Okazuje się, że potrafię być zazdrosna o obcego faceta i to uczucie omal nie zepsuło przyjaźni. Okazuje się, że nie dorosłam wcale i wciąż muszę udowadniać (komu? po co?) że potrafię i że nie jestem gorsza. Pcham się więc w niebezpieczne miejsca i robię głupie rzeczy, jak 13-letni chłopczyk, a nie dojrzała kobieta. Okazuje się, że wcale nie jestem tak twarda, jak o sobie myślałam, ani tak odporna na różne przeciwności losu, i że złamać mnie może wielbłądzi bobek pod karimatą albo parę dni bez ciepłej wody. Okazuje się, że nie jednak umiem rozpalić ogniska jedną zapałką i.... że wciąż boję się zapalać zapałkami gaz...

Okazuje się, że inni są lepsi. Że dwie sześćdziesięcioletnie turystki amerykańskie wychodzą za potrzebą z ciepłego geru na śnieżycę i nie piszczą, ba, są wsparciem moralnym i czynnikiem integrującym dla dwukrotnie młodszych członków ich przypadkowo zebranej grupy. Że starszy Australijczyk wdrapał się na 300-metrową wydmę i ma jeszcze siły dopingować zdychającą kilkadziesiąt metrów niżej mnie. Że kilkuletnia dziewczynka nie boi się koni ani wielbłądów, a ja tak. I w ogóle.

2 komentarze:

  1. Taka mądra, a taka guuupia czasem:) Sciskam Cię mocno Kochana:)
    M

    OdpowiedzUsuń
  2. taka mądra a taka guupia czasami. Sciskam Cie mocno Kochana.

    M

    OdpowiedzUsuń