niedziela, 2 września 2012

Legendy rocka

Dużo sobie obiecywałam po tym koncercie. A było, hmmm...
Najpierw się trochę zgubiłam, trochę zagapiłam, i w efekcie przerażona biegłam do bramy Zielonego Teatru (podobno jeden z większych amfiteatrów Europy Wschodniej) mocno spóźniona. Pod bramą była jednak zakręcona kolejka, która posuwała się dość szybko, ale jej długość ogółem wcale się nie zmieniała.
Po kontroli bezpieczeństwa była strefa tojtojek, strefa szaszłyków i piwa (później piwo zamknięto, bo przecież w święto Moskwy obowiązywała prohibicja), z tackami można było sobie wejść na widownię, po scenie biegał jakiś dziadek i opowiadał głodne kawałki. Okazało się, że robił za frontmana. 
Inni dziadkowie (w końcu to legendy, znaczy się u szczytu świetności byli w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku) wychodzili po kolei i grali 3-4 piosenki, po czym zmywali się ze sceny wraz ze swoim sprzętem, frontman miał nas zabawiać, póki zamieniano perkusje, piece i klawisze, ale nie bardzo mu się to udawało i w końcu publiczność go wygwizdała. Robiło się coraz zimniej, ludzie zaczynali się lekko nudzić - a byli w każdym wieku, od niemowląt do emerytów. 
Nie doczekałam Maszyny Wriemieni, na której mi bardzo zależało. Przysypiałam skulona na swojej ławce,  myśląc, że równie dobrze mogę sobie Maszynę puścić na cały regulator we własnej łazience i wylegiwać się w gorącej wannie. Z zaskoczeniem odkryłam przy wejściu, że dochodzą wciąż nowi ludzie.

Starość nie radość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz