czwartek, 23 sierpnia 2012

Czarodziejska góra

Po bardzo intensywnym okresie w życiu zawodowym miałam, uhm, przyjemność zapoznać się z tutejszą służbą zdrowia z bliska. Bardzo, bardzo bliska.
Przejechałam się ładnym dużym samochodem z czerwonym paskiem i kogutem na dachu. Jego załoga była niezmiernie profesjonalna. Pan doktor był tak męski i opiekuńczy, że... (mmmmmh, zachowam to dla siebie). Jego rycerskość nie na wiele się jednak zdała w zetknięciu z rejestratorką na Izbie Przyjęć, której zupełnie nie przeszkadzał fakt posiadania przeze mnie wyłącznie prywatnego ubezpieczenia (a powinna mnie była przekierować do IP ubezpieczyciela, mieszczącej się w sąsiednim budynku tego samego ZOZu ).
Stosunkowo nielegalnie - umowa między Polską i Rosją dotyczy świadczeń medycznych w przypadku ratowania życia, moje życie nie było zagrożone - znalazłam się więc na ogólnodostępnym, bezpłatnym oddziale.

Który nie różnił się zbytnio od polskich. Chyba, bo w polskich  leżałam tylko na porodówce po remoncie i w dziecięcym przed remontem. Remont, w każdym razie, w szpitalu był. Ściany były odmalowane, wszystko lśniło, ze świetlówek zwisały jakieś podejrzane kable. W sześcioosobowej sali stały supernowoczesne łóżka sterowane guzikami i stoliki nocne z tej samej firmy, dwa rozpadające się krzesła, brzęcząca lodówka, kulawy stół i zwiędły bukiet kwiatów. Prysznic w łazience (takiej bardziej ohydnej, choć czystej) o dziwo, działał, i do każdej sali przypisany był własny przybytek czystości. Przemęczone pielęgniarki wkłuwały się bezbłędnie i bezboleśnie, tłumacząc, jakie mogą pojawić się efekty uboczne, lekarze dostosowywali sposób wypowiedzi do poziomu percepcji rozmówcy, nie mówiąc jednak ani słowa o diagnozie czy rokowaniach, salowe zaglądały, gromkim głosem pytając "chce ktoś siku?", ale było ich mało, więc jeśli któryś z niewstających pacjentów odczuwał potrzebę, jego bardziej ruchliwy towarzysz w nieszczęściu wybierał się na wędrówkę po korytarzu w poszukiwaniu siostry. O takiej fanaberii, jak zapewnienie intymności podczas czynności higienicznych uziemionych pacjentów nikt tam chyba nie myślał.

Czułam się jak w "Czarodziejskiej górze", szpital niespiesznie, ale stanowczo wciągał w swój zaklęty rytm i utwierdzał mnie w przekonaniu, że jestem tam słusznie i tam właśnie powinnam się znajdować. Wkrótce wraz z innymi grzecznie stałam w kolejce na stołówce, patrząc, jak kucharka rozlewa kaszę manną do fajansowych talerzy i kroi grubaśne pajdy chleba, kładąc na nie centymetrowe plastry kiełbasy i sera. Przed okienkiem stało wiadro z przegotowaną wodą i drugie - z jabłkami, być może ze szpitalnego ogrodu. Wcześniej równie pokornie dawałam sobie utoczyć krwi w zabiegowym i żartowałam ze śliczną pielęgniarką, która bez złości pokrzykiwała na tłoczących się w drzwiach staruszków. 

Sąsiedzi, którzy podczas mojego oczekiwania na IP zajrzeli do mnie do domu i profesjonalnie przygotowali rzeczy, pokonali milion przeszkód, łącznie z brataniem się ze "zrelaksowanym" ochroniarzem, żeby dostarczyć mi przesyłkę, a następnego dnia po prostu wykradli mnie z oddziału i przenieśli do sali opłaconej przez ubezpieczyciela, pozostawiając kwestie formalne administracji. 

I tu dopiero było wesoło. O tak, sala wyglądała jak pokój hotelowy, miała telewizor, lodówkę, łazienkę, telefon i dzwonki do wzywania pomocy w każdym możliwym miejscu. O tak, przed każdym zastrzykiem smarowano mnie emlą albo innym takim. O tak, lekarz prowadząca poświęciła 40 minut na rozmowę ze mną. O tak, bardzo zadbano o to, żeby moje składki na pewno się nie zmarnowały. Ale kiedy kolejne badania przy użyciu ciężkiej artylerii wykazywały, że w gruncie rzeczy jestem zdrowa, a moja niedyspozycja była epizodyczna (co było w sumie wiadomo od początku), a na wieść o bólu żołądka lekarz dyżurna zasugerowała gastroskopię, postanowiłam stamtąd wiać.

Pożegnano mnie serdecznym "nie chorujcie".
Oj tak. Nie chorujcie.

4 komentarze:

  1. Dużo zdrowia!
    Z tej opowieści to rzeczywiście wygląda jak u nas... i nie wiem czy to źle czy jednak dobrze ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy wpis. Zauroczyło mnie odwołanie do "Czarodziejskiej góry" w kontekście tego szpitala - przebywanie tam musiało być dość osobliwe;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że już wszystko o.k. Szkoda, że nie zadzoniłaś, w razie czego jestem do dyspozycji, na chodzie i przy pieniądzach:-)

    Coś złego biegało w ostatnim czasie po Moskwie bo mnie też dosięgło:-) Pan doktor w mojej klinice po zrobieniu szybkich badań podstawowych orzekł, że rozpoznaje u mnie groźny gastroenterit albo może i inny enterogastrit:-) Ale on nie napisze tego w rozpoznaniu, bo trzebaby mnie położyć na oddział a tego byśmy nie chcieli:-) Byłem bardzo przejęty, dostałem zwykły, prosty antybiotyk (ciprinol) w uderzeniowej dawce, 3 dni zwolnienia (+weekend) i zastosowano ostrą dietę bananową:-)
    Po powrocie do pracy przeprowadzono śledztwo, musiałem złożyć zaprzysiężone zeznania, bo wszczęto śledztwo "w sprawie" stołówki:-) Zatruło sie pare osób ale o dziwo każdy jadł i zamawiał coś całkiem innego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałam Cię kłopotać, poza tym mam na miejscu wspaniałą ekipę, która przeprowadziła iście GROMową akcję odbicia :)

      Usuń