poniedziałek, 12 marca 2012

Smażone ziemniaczki z arbuzem

Korzystając z faktu, że szkoła Młodej odrabiała wolny piątek w niedzielę, a ja nie, oddałam dziecko placówce edukacyjnej, a sama poszłam się poszwendać. Jako cel szwendania wybrałam sobie okolice metra Tulskaja: raz, że mają tam arcyciekawy klasztor z XIII wieku, dwa, że mają tam fajne miejsca do robienia zakupów, trzy, że na tej stacji odbywa się część akcji "Metro 2034", która to książka mocno mnie wciągnęła.
O książce i klasztorze będzie później.
A teraz będzie o Daniłowskim rynku
Rynek kojarzy mi się z bazarem pod otwartym niebiem, raczej brudnym, raczej tłocznym, raczej hałaśliwym. Nie wiem, jak wygląda Daniłowski rynek w "godzinach szczytu", ale późnym rankiem roboczej niedzieli przypominał bardziej luksusowy supermarket, niż plac targowy. Tylko ceny były takie bardziej przyzwoite, niż w Azbuce Wkusa :)
Weszłam do hali i nie wiedziałam, w którą stronę mam patrzeć. Wszystko było takie kolorowe i takie piękne! Tuż obok mnie wznosiły się różnobarwne góry owoców, misternie ułożonych w skomplikowane piramidy. Nieco dalej przyciągały wzrok kosze z suszem i orzechami we wszystkich możliwych kolorach, a za nimi wznosiły się wydmy przypraw. Żałowałam ogromnie, że nie doleczyłam zatok, bo wszystko to musiało pachnieć niesamowicie.
W centrum hali sprzedawano mięso, smakowicie ułożone w lodówkach, przy czym rzeźnicy, obrabiający półtusze tuż obok, nie patyczkowali się zbytnio i nie drobili zwierzątek na kilogramowe kawałeczki. Oczywiście, można było o taki kawałeczek poprosić, ale jeśli ktoś chciał kupić pół świniaka w całości, to nie miał najmniejszego problemu.
W innych lodówkach pyszniły się ryby. Nie zdziwiłabym się, gdyby można tam było kupić endemicznego bajkalskiego omula, ale łososie, węgorze, jesiotry i jeszcze mnóstwo innych, których nazw nie kojarzę, wraz z wiaderkami kawioru robiły olbrzymie wrażenie. 
Podobnie fascynujące było stoisko z mlekiem i z kiszonkami. 
I wszystkiego, absolutnie wszystkiego można było spróbować, i wszystko, absolutnie wszystko wydawało się tam tak smaczne i świeże! I choć nie planowałam żadnych zakupów, to wyniosłam z rynku nitki jakiegoś dziwnego (pysznego) sera, spory pojemniczek twarogu, a pani od kiszonek w ogóle była jakąś czarownicą, bo kiszonek nie lubię, oparłam się więc kiszonej czeremsze i liściom winogron i kiszonym grzybom, ale do mojej torby trafiły:
- kiszone ogórki
- kiszone pomidory
- kiszone jabłka
- i kiszony arbuz!

Arbuz smakuje jak ogórek, tylko nie chrupie. Na obiad miałam więc smażone kartofelki - z arbuzem.

2 komentarze:

  1. kiszone, albo wlasciwiej - moczone jablka - ponoc doskonale na "dzien po"
    arbuza jadlam raz - raczej do moich ulubionych nie nalezy
    ser suluguni (albo czeczil) jest wspanialy, bardzo lubie go w wersji wedzonej albo zrobiony w tzw."mieszoczki" napelnione twarogiem z mieta - mmm niebo w gebie
    polecam sprobowac jeszcze ser adygejski - rowniez niezly
    pozdrawiam
    Joanna

    OdpowiedzUsuń
  2. polecam kiszoną paprykę nadziewana kiszoną kapusta ,jest to przysmak węgierski ale dostępny w Polsce,
    kiszony arbuz ? już chyba lepsza woda po kiszonych ogórkach :)

    OdpowiedzUsuń