niedziela, 18 grudnia 2011

Do szopy, hej pasterze!

W polskiej szkole odbyły się jasełka. I o ile mam pewne zastrzeżenia co do działania naszej placówki edukacyjnej (np. zero informacji zwrotnej o postępach dziecięcia), o tyle muszę przyznać, że jasełka im wyszły. Biorąc pod uwagę fakt, że dzieciaki spotykają się raz w tygodniu, a próby nie mogą odbywać się kosztem wszytkich lekcji, efekt był niezły. Szczególnie fajne było wykorzystanie rosyjskich piosenek bożonarodzeniowych, nie tylko "Cichej nocy".
Młoda miała mieć solówkę na flecie pod koniec występu, ale pani reżyser (alias wychowawczyni klasy pierwszej i drugiej SP), w szoku chyba z ulgi, że jednak się udało, albo nie chcąc psuć ogólnego efektu (bo utwór dość trudny, nieco przerastający możliwości Młodej) zapomniała o tym. Młoda się nie bardzo przejęła, nie przepada za występami publicznymi i jej rola pasterza z czterowierszem wypowiadanym przodem do żłóbka (czyli tyłem do publiczności) całkowicie jej wystarczyła.
Po występie, ze względu na pewne niedociągnięcia organizacyjne, pasterze, zastępy anielskie, Święta Rodzina i królowie wraz z rodzicami musieli opuścić sale recepcyjne Ambasady i przenieść się do szopy, czyli świetlicy budynku mieszkalnego, która jest ohydna i pomieścić może w miarę wygodnie ze dwadzieścia osób. Stół do tenisa nakryty był śnieżnobiałym obrusem i zastawiony wigilijnymi daniami, nasz ulubiony ksiądz odczytał stosowny fragment z Łukasza, po czym... szybko się ewakuowałyśmy. 
Czasami żałuję trochę, żem kobieta pracująca, bo gdybym była Bogusławem Radziwiłłem... to bym to inaczej urządziła. Jako kobieta pracująca wdzięczna jestem jednak kobietom niepracującym za ich zaangażowanie i pomysłowość, bo bez nich szkoła zdecydowanie nie byłaby takim sympatycznym miejscem spotkań Polaków mieszkających w Moskwie, jakim jest teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz