środa, 12 października 2011

Irkuck

Irkuck to wiocha z prawie 600 000 mieszkańców. Wiocha ma dwie główne ulice, główniejsza to, oczywiście, Lenina, druga - Marksa, a ich skrzyżowanie stanowi centrum miasta. Irkuck, jak każde miasto rosyjskie, ma cyrk i co najmniej kilka teatrów, ma też trochę muzeów i aż trzy placówki dyplomatyczne: chińską, mongolską i... polską. Polacy, zsyłani tu w dużych ilościach po powstaniach, przyczynili się znacznie do rozwoju miasta i rozkwitu tutejszej nauki, prowadzili m.in. zaawansowane badania flory, fauny, geologii i hydrologii Bajkału i jego okolic.
W przewodnikach chwalona jest drewniana zabudowa miasta. Khmm, starówkę sobie dopiero budują, a główne ulice są normalne, z dominacją socklasyzyzmu w skromniejszym wydaniu. Drewna widzieliśmy tak naprawdę bardzo mało, i nawet cerkwie są jakieś takie zwyczajne. Jest też kościół, meczet i synagoga.
Prawdopodobnie warto obejrzeć zaporę na Angarze, leżącą dwa kilometry od miasta, ale ze względu na opiekę nad Walijczykiem (który, NB, o 5 rano wsiadł był w pociąg do Władywostoku, nie tylko nam nie podziękowawszy, ale nawet nie pożegnawszy... może mu było przykro, że się z niego nabijałam) i ogólne zmęczenie materiału nie udało nam się tego zrobić.

Co do noclegów: mieliśmy zatrzymać się w irkutskhostel.ru, ale ostatecznie wylądowaliśmy w polecanym w Lonely Planet Baikalerze. Doskonale zamaskowane schronisko w ścisłym centrum. Trzypokojowe mieszkanie, 6 łózek piętrowych i dwa zwykłe, kuchnia, łazienka, recepcja i hall z pralką i ogólnodostępnym laptopem. Klimaty międzynarodowe, bez bratania się. Kamienica bardziej taka ohydna, ale ogólnie warunki dobre. Zwłaszcza po Olchonie. Kiedy Facet z Plecakiem zobaczył normalny wucet, na którym można usiąść, i prysznic z gorącą wodą, nie posiadał się ze szczęścia. Blondynki zresztą też...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz