poniedziałek, 19 września 2011

Spełniony sen planisty

To nie o Moskwie i nawet nie o Rosji będzie :)
Wobec całkowitego zagospodarowania należnego nam urlopu, niechęci do "masełka Smoleńskiego" serwowanego na pokładach samolotów (o czym regularnie przypomina Moskwicz) i dzielącej nas odległości, postanowiliśmy się z Małżonkiem spotkać w połowie drogi - w Mińsku.

Mnie do stolicy Białorusi dowiozła plackarta, w atmosferze pieriegaru i taniego tytoniu, a prowodnica nie śpieszyła włączać klimatyzacji w wagonie (a teraz niech to ktoś po polsku napisze, bo mój kunszt translatorki poszedł był się kochać). Małżonek pół godziny wcześniej dotarł pociągiem międzynarodowym z przedziałami. Zamiast romantycznego pocałunku na powitanie pobiegliśmy szukać kiosku ze szczoteczkami do zębów i toalet dworcowych - i tu pierwsze miłe zaskoczenie - dworzec miński jest bardzo przyjemny. Czysty, schludny, zadbany, nowoczesny, przypominający nieco galerię handlową.

Tuż obok dworca znajduje się plac Niezależności (tudzież Lenina, jak nazywa się położona pod nim stacja metra), ze znanym Czerwonym kościołem, budynkiem parlamentu, siedzibą prezydenta, pomnikiem Wodza (ale, kurczę, nie doszłam tam) i eleganckim podziemnym centrum handlowym. Od placu biegnie przez całe miasto jednoimienna ulica, narzucając kierunek zwiedzania.

Mińsk był zawsze dziurą. I dziurą, mimo ponad dwóch milionów mieszkańców, pozostał. Jeszcze pod koniec XIX wieku był w całości niemal drewnianą wiochą z paroma tysiącami ludzi, później zbudowano centrum z 3000 kamienic, które jednak wkrótce zostały zniszczone przez niemieckie bombowce. Po wojnie nie odbudowywano więc starówki, zachowując jednak jej pozostałości skomasowane w jednym punkcie. Wybudowano całkowicie nowe, wspaniałe miasto. Miasto dla ludzi, miasto do mieszkania. 

Tak naprawdę do dziś za architekturę miasta odpowiada jedno biuro projektowe. To widać, słychać i czuć. Nie ma dysonansów i misz-maszu, charakterystycznego dla Moskwy, Warszawy czy Berlina. Są równiutkie szerokie ulice (do niedawna nie znano tam korków), liczne zieleńce, skwery i parki z przystrzyżoną trawką, socklasycystyczne budynki użyteczności publicznej - kina, teatry, sale widowiskowe, cyrk. Style architektoniczne kolejnych dziesięcioleci widoczne są na mapie miasta jak słoje na przekroju drzewa, a szklano-metalowa nowoczesność zaczyna się tam, gdzie do niedawna kończyła się cywilizacja i linia metra: charakterystyczna bryła Biblioteki Narodowej, z dachu której podziwiać można panoramę Mińska, i budowa osiedla mieszkaniowego i centrum handlowo-rozrywkowego, bodajże pierwszego w mieście.

Samochodów mniej jakoś i skromniejsze, niż w Warszawie. Śliczne Białorusinki o szerokich biodrach i pełnych piersiach nie chyboczą się na nastocentymetrowych obcasach, do czego zdążyłam przywyknąć na dalszym wschodzie. Młodzież tłoczy się w jedynym chyba McDonaldzie w ścisłym centrum, standard jadłodajni niesieciowych pozostawia nieco do życzenia. GUM, Centralny Dom Towarowy, wystrojem, ekspozycją i towarami przypomina czasy głębokiego socjalizmu, a eleganckie butiki znajdują się zdecydowanie gdzie indziej. Ceny na rzeczy "Made in Belarus" są śmiesznie niskie (zwłaszcza wobec gwałtownej dewaluacji "zajączków"), ale same rzeczy od "Made in USSR" niewiele się różnią... W każdym razie 30 euro wystarczyło nam na jedzenie, przyjemności, bilety wstępów, transport i książki.



4 komentarze:

  1. "Mnie do stolicy Białorusi dowiózł pociąg-kołchoz bezprzedziałowy, w atmosferze wyziewów nieprzetrawionego jeszcze alkoholu i taniego tytoniu, a przedstawicielka drużyny konduktorskiej nie śpieszyła włączać klimatyzacji w wagonie" :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. .... nie spieszyła się by włączyć klimatyzację...

    OdpowiedzUsuń
  3. :) Dzięki Moskwiczowi za tłumaczenie, a gościowi za poprawienie ortografii :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyli wieści o hiperinflacji i potężnej rynkowej panice są co-nieco przesadzone?
    Czy miałaś jakis kontakt z kazaszą, która, jak sama nazwa wskazuje, nadaje teraz z Mińska?

    OdpowiedzUsuń